Muzyka

Muzyka 2012. Trendy i kombinacje

List najlepszych albumów 2012 już jest pełno. Zamiast listy najlepszych – trendy 2012 roku w muzyce tanecznej zbiera Jakub Bożek.

Pobite gary, musztarda po obiedzie i gówno – tak by musiało się skończyć moje podsumowanie roku 2012 w muzyce. List najlepszych albumów było już więcej niż singli Motownu w latach 50. – a wszystkie rankingi wygrywali na zmianę Kendrick Lamar i Frank Ocean. Z pewnością zasłużenie, choć w mojej opinii ten drugi nieco mniej – ale o tym później. Również polskich podsumowań jest sporo, warto zajrzeć np. tutaj i tutaj.

Zamiast listy najlepszych proponuję więc trzy trendy – przede wszystkim w muzyce tanecznej i jej okolicach, bo głównie takich rzeczy słuchałem w roku 2012. Na koniec gościnne występy Sebastiana Jóźwiaka z Warsoul oraz Pawła Klimczaka i Jędrka Jendrośki z Lineout.pl i Pvre Gold, bo ilu słuchaczy, tyle trendów.

Basowe komplikacje

Lubię muzykę taneczną prostą, jak bieg na setkę. Moim absolutnym ideałem jest house z Dance Manii, chicagowskiej wytwórni, która wydawała m.in. Lil’ Louisa. Wszelkie komplikacje, bogatsze aranżacje to dla mnie oznaka nadchodzącego kryzysu. Gdy mój ulubiony producent zaczyna mówić, że na kolejnej EP-ce będzie bardziej „muzykalnie”, szykuję się na skok przez rekina. Z reguły mam rację. Ale w tym roku przekonałem się, że eksperyment może być szansą na wyjście z rutyny sceny i że niekoniecznie musi zakończyć się kolejną wyszukaną, nudną katastrofą. Wiem, że to niezbyt odkrywczy wniosek, ale w niektórych kwestiach jestem zatwardziałym konserwatystą.

Rok 2012 przyniósł prawdziwy wysyp niekonwencjonalnej muzyki tanecznej, bardzo sprytnej, wciąż niezwykle cielesnej i ekscytującej i na szczęście nieprzeintelektualizowanej. Być może udało się to, bo producenci ograniczali się zamiast pompować ścieżki do rozmiarów Arnolda Schwarzenegera. Z ornamentami trzeba ostrożnie.

Koniecznie trzeba tu wymienić kolejny świetny album Andy’ego Stotta Luxury Problems – zmutowane pełzające techno, spowolnione do tego stopnia, że przypomina słynne miksy DJ Screw. Fascynujący jest też album Classical Curves Jam City. To odchudzony kruchy i kanciasty funk, który byłby idealną ścieżką dźwiękową do remake’u Trona, z pewnością o wiele lepszą niż to, co zrobili Daft Punk. 

R.I.P. Actressa brzmi jak zagubiona taśma z BBC Radiophonic Workshop – jest futurystycznie i retro zarazem. Z kolei Juju i Jordash zrobili z techno to, co Cabaret Voltaire i A Certain Ratio zrobili kiedyś z punkiem.

Mógłbym tak wymieniać jeszcze chwilę, ale raczej nie ma potrzeby. W 2012 roku artystyczne i autorskie eksperymenty opłacały się bardziej niż bezmyślne powielanie house’u z lat 90. 

Industrialowe kombinacje

Jestem z Łodzi, tu industrial jest popularniejszy niż Justin Bieber. Szczerze nie cierpię industrialu, w moich najczarniejszych momentach kojarzy mi się on z disco polo dla gotów. Ale w 2012 roku z zaskoczeniem zauważyłem, że moja antypatia jakoś osłabła. Co więcej, industrial przetworzony przez byłych muzyków noise’owych i eksperymentujących producentów techno stał się moją ulubioną ścieżką dźwiękową w codziennych podróżach z Łodzi do Warszawy.

Głównym sprawcą tej przemiany jest Vatican Shadow, którego cały kasetowy katalog jest mrocznym komentarzem do wojny z terrorem. EP-ka Operation Neptune Spear swój tytuł zaczerpnęła od wojskowej operacji, która zakończyła się zabójstwem Osamy ibn Ladena. Z kolei inspiracją dla innych nagrań były kasety z jordańską muzyką wojskową, które muzyk dostał od przyjaciela. Całość jest mroczna, niepokojąca i bardziej psychotyczna niż serial Homeland.

Inny industrialowy przetwór zrobił William Bennett, znany z Whitehouse, zespołu, który mieszał ekstremalny hałas z ekstremalną pornografią. Na szczęście jego nowy projekt nie ma z tym nic wspólnego – Cut Hands to mocarny perkusyjny afro-noise, przy którym wszystkie kręgi bębniarskie to nudni i niemrawi hipisi. Muzyka Bennetta jest groźna i bardzo mocno erotyczna, cudowne połączenie.

Z kolei Shackleton nagrał mroczną i apokaliptyczną Music For The Quiet Hour, która sprawiła, że na 60 minut uwierzyłem w koniec świata.

Osobnym zjawiskiem zahaczającym o industrialowe kontinuum był też powrót brytyjskiego techno z lat 90. To czysty hałas wtłoczony w strukturę bitu „cztery na cztery”, niesamowicie energetyczny i pierwotny – żaden dubstepowy drop nie wywoła takiego entuzjazmu na parkiecie, jak muzyka Surgeona. Dlatego cieszyły mnie takie rzeczy jak A New Brutality Perca, Labor Division Forward Strategy Group czy muzyka Karenn, która najlepiej sprawdza się na żywo. Nie mogę też zapomnieć o popołudniowym secie Containera na Unsoundzie, który o godzinie 16 zmienił krakowską Mangghę w drapieżny rave z nieodłącznym stroboskopem. 

R&B patrzy wstecz

Nie samym mrokiem człowiek żyje, ja dla odtrutki słucham R&B. Pomimo chwilowej zapaści spowodowanej niepotrzebnym sojuszem z komercyjną muzyką taneczną, wydarzyło się w niej w 2012 roku trochę ciekawego. Dobre płyty wydali Miguel i Jeremih. Co prawda mam wrażenie, że gdyby ich albumy miały premierę na początku XXI wieku, przeszłyby bez większego echa, ale na bezrybiu i rak ryba. 

Osobnym wydarzeniem jest oczywiście channel ORANGE Franka Oceana, który podbił wszystkie końcoworoczne listy. Ocean to niewątpliwy talent, ma niesamowitą żyłkę do opowieści, potrafi bardzo empatycznie opisać skomplikowaną relację między dwojgiem ludzi, tak jak w niesamowitym Thinkin Bout You, w którym jedna strona zdecydowanie chce od związku więcej niż druga. Potrafi brawurowo zmierzyć się z religią, która nie akceptuje jego homoseksualizmu. Nawet gdy piszę o tych piosenkach mam ciarki.

Mimo wszystko channel Orange było dla mnie rozczarowaniem, głównie przez zachowawczość warstwy muzycznej. To wszystko świetne kompozycje, ale zbyt blisko trzymają się gigantów soulu. Jest tutaj Stevie Wonder (Sweet Life), jest Marvin Gaye (Crack Rock), ale za mało Franka Oceana. Naprawdę uwielbiam Steviego Wondera, ale gdybym chciał go posłuchać, odpaliłbym sobie Songs In The Key Of Life. Szkoda, że Ocean nie potraktował swoich inspiracji z taką odwagą, z jaką D’Angelo potraktował kiedyś Prince’a na legendarnym Voodoo

Szkoda, ale może co roku nie ma się spodziewać płyt równie rewolucyjnych co trylogia Weeknda z 2011? W 2013 roku stawiam na Phlo Finister.

A teraz przekazuję głos do studia, gdzie czekają pozostali komentatorzy. Do zobaczenia w 2013 roku!

Jędrek Jendrośka, lineout.pl, Pvre Gold

Mariaż electro i hip-hopu

Zaczęło się niewinnie – najpierw do masowej świadomości przedarł się Kid Cudi w remiksie Crookersów i inni „domowi” producenci electro, jak np. LMFAO, potem temat podchwyciła Lady Gaga i „poszło”. To było w 2011, w roku 2012 to zjawisko przybrało zupełnie inny charakter – oto bowiem najgorsze wątki z electro (hałaśliwość, przekompresowanie, krzywdzące ucho dźwięki) spotkały się z najgorszymi wątkami w hip-hopie/r&b (tu komentarz chyba zbędny) i to za sprawą starych trance’owych wyjadaczy, jak np. David Guetta. W ten sposób w 2012 roku zewsząd atakuje nas muzyka, która w w zasadzie jest tylko niemal jednostajnym hałasem (warto zapoznać się z „techniczną” opinią Aphex Twina na ten temat). 

Alternatywa zjada własny ogon

2–3 lata temu alternatywna scena gardziła rytmiką 4×4, „skostniałym” house’em i techno, podniecając się tzw. future-garage czy nubeatem. W 2011 dzięki Joyowi O czy Boddice okazało się, że świat 4×4 wcale nie jest taki straszny i można z tych tematów wycisnąć jeszcze coś świeżego. W 2012 alternatywa poszła jeszcze dalej, oto bowiem – o zgrozo! – nawet kojarzony z elektroniką w najgorszej postaci (tą z wielkich hal w małych miejscowościach) trance może mieć swoje alternatywne oblicze. Gdzie jest więc granica między tym, co świeże, fajne i niezależne a tym, co złe, prostackie i mainstreamowe? Czym różni się Scuba od Tiesto? Odpowiedź jest prosta: dziś o byciu w alternatywie decyduje przede wszystkim to, czy być się w niej chce, czy robi się muzykę z potrzeby serca, czy raczej z potrzeby zapełnienia portfela oraz oczywiście – jak dobrze się ją robi (nawet trudna, nieoczywista muzyka może spodobać się szerokiej publiczności – jak np. Vatican Shadow) i w jaki sposób posuwa to, co znamy, do przodu (doza eksperymentu). W takich warunkach nawet artyści będący na szczytach mainstreamowych list przebojów – jak Lana Del Rey czy ASAP Rocky – mogą być gwiazdami alternatywy…

De facto mainstream, de iure underground – sytuacja hip-hopu i disco polo

Chyba siłą rzeczy „ludowi” przejadła się w końcu Maryla Rodowicz i Ryszard Rynkowski (z całym szacunkiem dla ich dorobku). Nic dziwnego, bo śmierć muzyki lansowanej przez dinozaurów muzycznego dziennikarstwa musiała w końcu nastąpić. W końcu, ile lat po upadku PRL-u można ciągle oceniać muzykę miarą z tamtych czasów? Zaskoczeniem może być natomiast to, że dziś prawdziwie masową muzykę stanowią disco polo (raczej „na prowincji”) i hip-hop (w metropoliach, ale warto zaznaczyć, że ten o dziwo ma łatwiejszy dostęp do półek DUŻEGO SKLEPU NIE TYLKO Z MUZYKĄ).

Sebastian Jóźwiak, Warsoul

W 2012 doszliśmy do apogeum odrodzenia hip-hopu. Przyszła zmiana kadry – rządzą i dzielą urodzeni w latach 88–92. Dziś oni tworzą nowe obozy (Odd Future, A$AP Mob, Raider Klan) i rozdają karty w mainstreamie i w undergroundzie. Tak. Te dwa światy zaczęły się przenikać. To w zasadzie druga rzecz, która mnie strasznie cieszy. Do tej pory granica między światem wielkich pieniędzy i autentycznej muzyki (gdzie na te pieniądze nie ma miejsca) była nie do pokonania. Teraz już nikogo to nie obchodzi. Biznes się zmienił, a większość mojej ulubionej muzyki dostałem od artystów za friko na portalu datpiff.com.

Niestety drażniło mnie rodzime podwórko. Gdy większość artystów rozpieszczało mnie ładną muzyką o wygodnym życiu, w Polsce w rapie na stałe zagościły polityka i historia. Aż żal na to patrzeć, a jeszcze bardziej słuchać. Smoleńsk, homofobia i walka z komuchami, projektują mi w głowie jakąś zbiorową paranoje. Może to dlatego, że pokolenie 80’s babies nie ma z czym walczyć, więc musiało sobie wyimaginować wroga? Ciężko powiedzieć. Trochę też przykro mi patrzeć na państwowe rozdawnictwo pieniędzy na realizowanie zabarwionej patriotyzmem sztuki. Chcesz zaprosić Moodymanna czy Theo Parrisha? Idź pogadać z producentem wódki lub napoju energetycznego. Realizujesz kolejny projekt upamiętniający powstanie warszawskie? Idź do ministra kultury lub do miasta. 

Paweł Klimczak, lineout.pl, Pvre Gold

Hip-hop wraca jako główna siła polskiej muzyki 

Rok 2012 w polskiej muzyce to sukces Jesteś bogiem. A w obrębie samego hip-hopu dwa zjawiska –  po pierwsze, wreszcie zaczyna się otwieranie na nowe zjawiska muzyczne (co słychać na nowym singlu Rasmentalismu, u 2stego, w nieśmiałym wyciąganiu ręki w stronę new beatu i bardzo ciekawej producenckiej płycie Donatana), a po drugie – nacjonalizm w wulgarnej formie i upolitycznienie przekazu u wielu raperów (gdzie upolitycznienie równa się populistyczna prawicowość).

EDM zjada muzykę 

Przekompresowane dźwięki i głupawa rytmika przejechały się po muzyce w 2012 roku niczym walec, zostawiając zgliszcza i poczucie niesmaku. Aż strach pomyśleć, co będzie, kiedy polscy włodarze muzyczni podsuną swoim niewydarzonym podopiecznym wobble i transowe zagrywki (spróbujcie posłuchać Radia Eska dłużej niż kilka minut – torsje gwarantowane). Sukces moombahtonu, trapu w wulgarnej formie i wciąż silna pozycja brostepu (na którą złapał się nawet Pezet) powodują, że EDM-owi DJ-e zastąpili gwiazdy rocka i nie zanosi się na to, że prędko opuszczą stadiony.

Dramatyczny poziom mediów muzycznych w Polsce

Poza kilkoma wyjątkami prasa muzyczna i muzyczne działy w dużych mediach prezentują poziom szkolnych gazetek. Wciąż te same zespoły i nazwiska, absolutny brak wyczucia nowych trendów, kapitulacja z funkcji kulturotwórczej i opiniotwóczej. Trudno zatem wymagać od polskiej muzyki wiele, skoro brakuje mediów, które wspierałyby ciekawe zjawiska. Internet poprawia tę sytuację jedynie odrobinę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij