Przemysław Witkowski

Dlaczego ubrałem się w sukienkę

Nazwano nas „atencyjnymi kurw...”. Serio uważacie, że w Polsce można się podlansować na feminizmie?

Zaproszono mnie na festiwal. Europejski, międzynarodowy, część obchodów Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Na imprezę w moim rodzinnym mieście Wrocławiu. Międzynarodowy Festiwal Poezji Silesius. Obiecano honorarium, miało być świetnie. W tej beczce miodu była jednak łyżka dziegciu. Bawić się w intelektualistów mieliśmy tylko w gronie męskim.

 Ciężko było mi zaakceptować fakt, że mamy rozmawiać o kondycji poezji współczesnej w przestrzeni społecznej w gronie dziesięciu mężczyzn i tylko jednej kobiety. Nie tylko zresztą mi. Poeci Szczepan Kopyt, Jaś Kapela, Konrad Góra, Jerzy Jarniewicz i poetka Justyna Bargielska mieli podobny problem. Wysyłaliśmy do organizatorów maile, dzwoniliśmy, sugerowaliśmy osoby, którymi można uzupełnić panel. Nic to nie dało. Poza tym, że Justyna Bargielska i Jerzy Jarniewicz postanowili nie brać udziału w imprezie. Szczepan, Jaś i ja tymczasem zdecydowaliśmy przyjść na panel ubraniu w sukienki. Uznaliśmy, że w takim stroju będzie jasno widać, że jednopłciowa reprezentacja polskiej poezji to nie reprezentacja, tylko jej parodia.

 Nie chcę wyjść na osobę moralnie najczystszą, bo daleko mi do takiej. Sam w życiu organizowałem imprezy, na których nie było ani grama parytetu. Ale nigdy żaden kolega czy koleżanka do mnie nie napisali/zadzwonili z choćby śladem kreatywnej sugestii, że coś należy w programie zmienić. Nikt nie mówił: „zaproś X, ona robi wspaniały festiwal w Y!” Albo „czemu nie będzie z nami Z, jej występ byłby świetny. Dlaczego jej nie zaprosisz?” Nikt też nigdy nie przyszedł na imprezę, którą organizowałem bez zachowania parytetu, z jakimkolwiek protestem w tej kwestii. Ani w spodniach, ani w sukience. Najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało. Ja uznałem wreszcie, że mi to przeszkadza i że coś zrobię w tej materii.

 Czekałem na gest organizatorów, który, jak myślę, mógłby pozbawić moje obiekcje i protest sensu. Czekałem na uzasadnienie zaproszenia tych, a nie innych, osób. Że X czy Y musi wystąpić, bo zna się jak mało kto na temacie, jego doświadczenie jest nie do zastąpienia, a wiedza – ogromna. Że tym razem parytet nie, bo zdanie Q jest kluczowe dla objaśnienia trudnej materii społecznego oddziaływania wiersza. Nic takiego się nie stało. Nie wiem, co decydowało o takim, a nie innym składzie i nie sądzę, żebym się dowiedział kiedykolwiek.

 Dowiedziałem się za to od starszych kolegów, że był to transwestycki coming out i zapytano mnie, czy miałem nakaz Biura Politycznego Partii.

 Nazwano nas też „atencyjnymi kurwami”. Cóż, jeśli ktoś w Polsce A.D. 2016, uważa, że w III RP można się podlansować na feministycznych poglądach, ogląda za dużo „dobrozmianowej” telewizji. Feministki i feminiści to razem z gejami, lesbijkami, lewicowcami i imigrantami najbardziej w Polsce opluwane grupy społeczne. Obrażanie w komentarzach w internecie, wyzwiska na ulicy, napisy na domach, pobicia na mieście – to może spotkać za głoszenie liberalnych poglądów, nie żadne społeczne gratyfikacje. Nie mówiąc już o tych, którzy sukienki noszą codziennie, bo czują się kobietami mimo męskich genitaliów. Ci mają w Polsce nie życie, a piekło.

 Ja ubrałem się w sukienkę na panel, żeby zacząć dyskusję, a nie ją podsumować. Mimo licznych prób jej rozpoczęcia, nigdy jej realnie w poetyckim mejnstrimie nie było.

 Uznałem to moje przebranie za dość zabawne, w tradycji hucp wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy, gdańskiego Totartu i zwykłych karnawałów czy Halloween. Uznałem je za po prostu absurdalne unaocznienie faktu, że znów mężczyźni będą mówić, a kobiety – słuchać na widowni. Bo widownia poetyckich spotkań jest w dużej mierze kobiecą widownią. Nie chciałem mówić za nikogo. Chciałem pokazać żenadę sytuacji, kiedy mężczyźni znów roszczą sobie prawo do mówienia za kobiety. To dużo śmieszniejsze niż facet w turbanie i sukience. Tylko w przeciwieństwie do mojego kudłatego ciała w małej czarnej, to drugie ma fatalne społeczne reperkusje.

 Świat nie jest idealny, ja mam swoje na sumieniu, jak chyba każdy. Mogłem zrezygnować z udziału w imprezie albo zamienić się z koleżanką. Uznałem jednak, że nikt na to nie zwróci uwagi. Kto by w ogóle zauważył taką sprawę? Że jakiś niezbyt znany poeta nie bierze udziału w średniej wielkości imprezie kulturalnej, gdzieś we Wrocławiu? Albo że w wyżej wymienionych warunkach, wśród jedenastu mężczyzn pojawia się zamiast niego jedna kobieta?

 A tak, w najgorszym razie, może jakiś kurator w przyszłości dorzuci do planu imprezy kilka kobiet, obawiając się, że jeśli tego nie zrobi, to znów „jakieś pajace” ubiorą mu się na „poważną imprezę literacką” w kiecki.

 Może jakiś krytyk czy poeta sięgnie chętniej po tom poetycki, którego nie napisał „Marcin” tylko „Marta”. Może czytelnik następnym razem zastanowi się, że antologia, w której jest dwadzieścia kobiet i dwóch mężczyzn nazywana jest zbiorem „poezji kobiecej”, a taka, gdzie jest odwrotnie, nie zyskuje wcale przydomka „męska”. Ta druga sytuacja to w poetyckim środowisku norma, powietrze.

 Nie, dla mnie to nie jest norma.

Czytaj także:

Maja Staśko, Dlaczego poeci są wiecznie niezaspokojeni?
Jaś Kapela, Dlaczego poeci nigdy nie będą zaspokojeni?

**Dziennik Opinii nr 136/2016 (1286)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Przemysław Witkowski
Przemysław Witkowski
Historyk idei, badacz ekstremizmów politycznych
Przemysław Witkowski – poeta, dziennikarz i publicysta; dwukrotny stypendysta Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu; absolwent stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Wrocławskim; doktor nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce; opublikował „Lekkie czasy ciężkich chorób” (2009); „Preparaty” (2010); „Taniec i akwizycja” (2017), jego wiersze tłumaczono na angielski, czeski, francuski, serbski, słowacki, węgierski i ukraiński.
Zamknij