Max Cegielski

Państwo Piastów za muzułmańskie pieniądze

Jeśli nasza „nieskalana jak łza” ojczyzna nie mogłaby powstać bez islamskich pieniędzy, to czy od Bałtyku po Bieszczady w 2016 roku nie powinny trwać modły dziękczynne dla bagdadzkich sponsorów chrztu?

Uciekam na południe: przez Radom, Sandomierz i Rzeszów w stronę Bieszczad. Najbardziej spektakularny ślad obchodów chrztu Mieszka to sztandar powiewający smętnie w Iłży, na zamku biskupów, zbudowanym przez nich w XIV wieku podczas zatargu z królem o dziesięciny pobierane z kościelnych dóbr. Umieszczona na wieżycy kilkumetrowa biało-czerwona flaga z domniemaną datą chrztu przypomina mi, że konflikt między władzą świecką a duchową nie jest wcale nowy w naszej historii. W kolejnych miejscowościach zwracają uwagę liczne nastolatki w modnym umundurowaniu. Noszą czarne bluzy z wielkimi białymi orłami, biało-czerwonymi opaskami, sloganami o Wielkiej Polsce. Mentorzy tych pryszczatych wykluczonych, wzgardzonych przez stare elity władzy i może też przeze mnie, chcą w Bieszczadach zbudować płot, który chroniłby Polskę „czystą jak łza”. Według autorów plakatu, widzianego jeszcze w stolicy, takiej właśnie ojczyzny chcieli żołnierze z Narodowych Sił Zbrojnych i tym podobni przeklęci „wyklęci”. Nowe przedmurze chrześcijaństwa ma się bronić przed „islamskim ścierwem”. Nie wpadłbym na taką kombinację słów, gdyby nie pomoc Google’a, który po wpisaniu hasła „islamskie” sam podpowiada najpopularniejsze wyszukiwane frazy.

Nie sądzę, że narodowcy znają historię na tyle dobrze, by mścić się w ten sposób za to, co muzułmanie pisali o nas między VIII a X wiekiem. Kolejnych tomów Źródeł arabskich do dziejów Słowiańszczyzny nie ma na wyposażeniu szkolnych bibliotek, ponieważ poprzednia władza, wsłuchana w szmer ciepłej wody ciurkającej z kranów, zapomniała o historii. Zostały więc szyte w Chinach bluzy z orłami zamiast lektury Al-Dżahiza, który przyszedł na świat w Basrze (na wszelki wypadek przypominam: obecny Irak) jako potomek czarnoskórych niewolników z Afryki. Jego rodzice wraz z przybyszami z całej Azji zaludniają w VIII wieku ten bogaty i wielki port, centrum światowego handlu w epoce, w której tylko 10% gospodarki planety przypada na dziką, zacofaną Europę. W tolerancyjnej i wieloetnicznej społeczności ówczesnego kalifatu nawet Al-Dżahiz dzięki solidnemu wykształceniu może zrobić karierę. Wsławia się między innymi jako autor Księgi zwierząt, która wbrew tytułowi jest raczej dysertacją historyczno-socjologiczną. Autor bez emocji, instruktażowo podaje przepis na pewien quasi-naukowy eksperyment. „Kiedy spomiędzy dwóch braci słowiańskich skastruje się jednego (drugiego zaś nie), to rzezaniec stanie się lepszym w pracy, sprytniejszym, zręczniejszym. (…) Pierwszą rzeczą, jaką sprawia kastracja u Słowianina, jest powiększenie jego inteligencji, wysubtelnienie jego bystrości, wygładzenie jego charakteru i ożywienie rytmu jego duszy. (…) Natomiast jego brat niekastrowany pozostanie przy swej wrodzonej niewiedzy i przy swej głupocie właściwej Słowianom; będzie on też źle rozumiał każdy cudzoziemski język”.

Główna biblioteka i uniwersytet kalifatu, znajdujące się w bagdadzkim „Domu mądrości”, gdzie zgromadzono około dziesięciu tysięcy woluminów, zostają zniszczone podczas mongolskiego najazdu w XIII wieku, ale część rękopisów jest dziś dostępna – w tym także fragmenty Księgi zwierząt. Stało się tak dlatego, że w największym mieście średniowiecznego świata, liczącym około miliona mieszkańców, nie tylko jest ponad stu księgarzy, ale też każdy odwiedzający bibliotekę dostaje za darmo papier, atrament oraz pióra i, nie zważając na prawa autorskie, może sam przepisać dowolny interesujący go tekst.

W czasie, kiedy na terenach dzisiejszej Polski nikt nie umie czytać ani pisać, w kalifacie Bagdadu kopiuje się stare książki i pisze nowe, a przede wszystkim prowadzone są sponsorowane przez władze rozległe badania naukowe. Nasi prapradziadowie na głębokiej prowincji niestety nie mogą uczestniczyć w tej „złotej erze” islamu, dzięki której nie tylko zachowano teksty starożytnych Greków, lecz także powstają na przykład najlepsze wówczas mapy ziemi.

Mieszko I właśnie z powodu kartografii – czy może związanych z nią naszych wiecznych kłopotów geopolitycznych – musi przejść na chrześcijaństwo. Gdyby jednak naprawdę był człowiekiem „dobrej zmiany” i kochał Polskę, z pewnością wybrałby islam.

Zresztą nasi sąsiedzi na Rusi, niepewni, jaki model modernizacji poprzez religię powinni wybrać, sprowadzają kaznodziejów różnych wiar, aby sprawdzić, która opcja będzie najlepsza. Sądzę, że dla naszych przodków-barbarzyńców najlepszym sposobem powstania z kolan było wtedy przyjęcie wiary „gwałcicieli kóz”, ale nie dało się (znów przez tych Niemców) – i może z tego żalu wynika ta nienawiść? Albo z faktu, że nawet nasze kobiety nie budziły ich pożądania? Al-Dżahiz pisze bowiem: „A oto co możemy powiedzieć ogólnie o ich kobietach: przy stosunkach nie dają rozkoszy”. W X wieku nawet makijaże, którymi kuszą dziś uczestniczki Marszów Niepodległości, nie zainteresowałyby wysublimowanych muzułmanów – stali na zbyt wysokim poziomie rozwoju.

Szkoda, że Adam Mickiewicz w XIX wieku nie szykuje się solidniej do prelekcji paryskich – orientalne zainteresowania z pewnością skierowałyby jego uwagę na księgi arabskie, dostępne w tej epoce. W 1823 roku ukazują się w Rosji pierwsze fragmenty tekstu „islamskiego ścierwa” – Ibn Fadlana, który opisuje handel słowiańskimi niewolnikami. Także Al-Idrisi zostaje przełożony na francuski i wydany w Paryżu. Dzieło to zwraca uwagę Joachima Lelewela, z którym Mickiewicz przecież utrzymuje kontakt. Rozumiem, że krytycznie odnosi się do Zoriana Dołęgi-Chodakowskiego, ale w swojej nieufności do ksiąg nie interesuje się nawet dostępnymi w Paryżu ważnymi nowymi przekładami. W tym sensie jego odrzucanie wiedzy na rzecz idei jest niestety wciąż aktualnym paradygmatem, obecnym dziś w naszej polityce.

Tymczasem koło historii się przetoczyło i dziś to potomkowie Al-Dżahiza, Ibn Fadlana, Al-Idrisiego, uchodźcy z Syrii i Iraku mogą zapukać do naszych bram, szukając np. przez Bieszczady, drogi na Zachód. Dlatego, kiedy wjeżdżam nocą na południowo-wschodnie rubieże Polski, zza zakrętów wyskakują nie tylko jelenie, lecz także kolejne patrole straży granicznej. Ich dowódcy informowali ostatnio, że mają do dyspozycji drony, kamery na podczerwień, quady, samochody i najnowocześniejszy sprzęt do strzeżenia „twierdzy Europa”, ale niektórym i tak marzą się wysokie płoty na połoninach, przełęczach, w lasach i dzikich ostępach.

Nieco na zachód, pod Nowym Sączem, leżą Naszacowice, gdzie odkopano jeden z największych grodów epoki Mieszka. Uczeni od lat głowią się, dlaczego w jego dużej części nie znaleziono żadnych przedmiotów. Ostatnie badania prowadzone przez polskich naukowców (ale za pieniądze z niemieckich i angielskich grantów, więc to zapewne zdrajcy ojczyzny) wskazują, że był to po prostu przejściowy obóz dla transportowanych tędy niewolników. Marek Jankowiak w ramach projektu Dirhams for Slaves łączy gród w Naszacowicach z odkrytymi w Polsce arabskimi monetami oraz tajemniczym wyludnieniem Wielkopolski, i rozwojem w tym samym czasie Gniezna oraz innych grodów w domenie Piastów. Kolejny naukowiec, Dariusz Adamczyk, twierdzi, że srebrem – pozyskanym ze sprzedaży podbitych przez Piastów innych plemion zamieszkujących ziemie dzisiejszej Polski – można było opłacić drużynę, najemników i „klientów” politycznych. „W ten sposób władza centralna zyskiwała poparcie, budowała swoją pozycję, tworzyła aparat państwowy”. Wykopane dirhemy przeliczone na liczbę niewolników, zgodnie z kursem z epoki, dają (oczywiście w przybliżeniu) liczbę trzydziestu do sześćdziesięciu tysięcy naszych przodków sprzedanych przez pierwszych Piastów. Bez pieniędzy kalifatu nie powstałoby państwo Mieszka, książę nie mógłby nawet starać się o wejście do „euroelity” i nie byłoby go stać na prezent dla Ottona III – okazałego wielbłąda.

 Jeśli nasza „nieskalana jak łza” ojczyzna nie mogłaby powstać bez islamskich pieniędzy, to czy od Bałtyku po Bieszczady w 2016 roku nie powinny trwać modły dziękczynne dla bagdadzkich sponsorów chrztu?

 Jeśli ich nie słyszę, to może dlatego, że Mieszko wcale nie był „naszym koleżką”, tylko obcym Wikingiem lub też, jak dziś zostałby nazwany: „pachołkiem Brukseli” otoczonym bandą najemników-kosmopolitów. Ale o tym już w kolejnym felietonie.

**Dziennik Opinii nr 113/2016 (1263)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Max Cegielski
Max Cegielski
Dziennikarz, pisarz
Dziennikarz, pisarz. W TVP Kultura współprowadził „Halę Odlotów” uhonorowaną nagrodą Grand Press w 2015 roku. Autor między innymi książek „Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu” (Nagroda imienia Beaty Pawlak, 2009), „Mozaika. Śladami Rechowiczów” (2011), oraz „Wielki Gracz. Ze Żmudzi na Dach Świata” (2015). Twórca i kurator projektów artystycznych: Migrujący Uniwersytet Mickiewicza (Stambuł), Global Prosperity (Gdańsk, Warszawa). Współautor (wraz z Anną Zakrzewską) wielu reportaży i dokumentów telewizyjnych o sztuce współczesnej.
Zamknij