Oleksij Radynski

Chcemy (do) lewicowej Europy

Nie chcę udawać, że obecna Unia Europejska jest w pełni satysfakcjonującym tworem.

Jeśli istnieje przykład ostatecznie odpolitycznionej publicznej debaty, jest to debata o stowarzyszeniu Ukrainy z Unią Europejską. Jest to wzorcowy przykład dyskusji, która toczy się w ramach opozycji „dobre-złe”, „swoje-cudze”, „słuszne-błędne”. Opozycji, które zawłaszczają debatę po usunięciu z niej podstawowych pojęć politycznych – czyli lewicy i prawicy. To właśnie brak tych pojęć w debacie o stowarzyszeniu z UE doprowadził ją do klęski, którą dziś obserwujemy. 

Pojęcia prawicy i lewicy już od dawno przestały kształtować życie polityczne na Ukrainie. Kształtują je natomiast takie pojęcia jak „Rosja” i „Unia Europejska”. Jeśli spróbujemy przełożyć te pojęcia na kategorie, w których miałby toczyć się spór polityczny, dostaniemy spore zamieszanie. Zwolenników opcji „Rosja” w ramach właściwych politycznych kategorii moglibyśmy z grubsza zaliczyć do prawicy – obyczajowo konserwatywnej, a gospodarczo skrajnie neoliberalnej (bo właśnie tak obecnie wygląda kurs gospodarczy w Rosji; gdyby w Rosji byłoby teraz wdrażane skandynawskie państwo socjalne, „prorosyjska prawica” natychmiast by zażądała jego budowy na Ukrainie, bo jej podstawową cechą jest jej prorosyjskość, nie prawicowość). Natomiast zwolennicy opcji „Unia Europejska” stanowią dużo bardziej skomplikowaną wielość. 

Ogólnie rzecz biorąc, najbardziej powszechną motywacją zwolenników Unii Europejskiej jest argument, że żyje się tam dobrze.

Ale co do powodów, dla których miałoby tam żyć się dobrze, zdania się nieco różnią. Ktoś uważa, że w Unii żyje się dobrze, ponieważ jej państwa opiekują się swoimi obywatelami, wyznaczając im wysokie pensje, emerytury oraz świadczenia społeczne. Ktoś inny natomiast, że w Unii żyje się dobrze, ponieważ jej państwa nie mieszają się w gospodarkę, pobierają niskie podatki i w ogóle zakazują głoszenia komunistycznej ideologii, zrównując ją z nazistowską. Wydawałoby się, że różnice między tymi stanowiskami są wystarczające, aby powstał między nimi jakiś spór. Ale takiego sporu nie ma, bo jest zgoda co do tego, że w Europie generalnie żyje się dobrze, a w Rosji źle. 

W burzy słusznego gniewu, który pochłonął Ukrainę po wycofaniu się rządu Janukowycza z rozmów o stowarzyszeniu z Unią, utonął jeden ważny argument, który wyraźnie tłumaczy, do jakiej z tych wizji „Europy” przybliżyłaby Ukrainę umowa stowarzyszeniowa. Tym argumentem są warunki przyznania kolejnego kredytu od Międzynarodowego Funduszu Walutowego, z którego ukraiński rząd zrezygnował tak samo arogancko, jak z umowy z Unią Europejską. Między innym dlatego, że ten kredyt był jedną z niewielu naprawdę zagwarantowanych kompensacji za liczne straty, które wyrządziłaby ukraińskiej gospodarce Rosja tuż po podpisaniu umowy stowarzyszeniowej. Warunki przyznania kredytu od MFW to, między innym, zamrożenie wzrostu pensji, znaczne cięcia wydatków na cele budżetowe, podniesienie ceny gazu dla użytkowników o 40 procent. Innymi słowy, stowarzyszenie Ukrainy z Unią Europejską zaczęłoby się od powtórki greckiego scenariusza. Co z tego, że MFW pomału zaczął uznawać swoje błędy w odniesieniu do greckiej gospodarki. Przecież nie ma gwarancji, że to, co nie zadziałało na południu Europy, nie zadziała też na jej wschodzie. Zresztą, zawsze można to sprawdzić, a potem najwyżej przeprosić. 

Trochę nie chce mi się wierzyć, że jedyną alternatywą dla takiej wizji Ukrainy w gospodarce zachodniej jest stowarzyszenie z Rosją. Nie chcę mi się wierzyć, że jedynym pomysłem na integrację z Unią Europejską jest przekształcenie Ukrainy w boisko dla organizacji, która nie potrafi spokojnie zająć zasłużonego miejsca na śmietniku historii. Nie chcę udawać, że obecna Unia Europejska jest w pełni satysfakcjonującym tworem, który nie znajduje się w ciągłym kryzysie tożsamościowym, nie mówiąc już o kryzysie gospodarczym. Nie chce mi się już więcej znosić kolonialnego upupiania Ukrainy jako dziwacznej dewiantki, która cały czas nie chce przystać na powszechnie uznane reguły. 

Najwyższy czas uznać, że te reguły nie są w porządku.

Że stowarzyszenie Ukrainy z Unią nie może się ograniczyć do jednostronnej akceptacji reguł i utrwalania obecnego systemu. Jeśli to stowarzyszenie kiedykolwiek stanie się możliwe, to na zasadach fuzji, a nie wchłonięcia. Obecność Polski w UE przyniosła Europie nie tylko rozmaite korzyści gospodarcze, ale też  na przykład rezygnację z ACTA. To może obecność Ukrainy kiedyś przyniosłaby Europie nie tylko tanią siłę roboczą, ale też na przykład rezygnację z usług MFW?

Paweł Pieniążek, Ukraina nie podpisze umowy stowarzyszeniowej z UE

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij