Agata Bielik-Robson

Międzynarodówka nacjonalizmów (i jej granice)

Choć pewnie Dawid Wildstein życzyłby sobie, by nad jego słynnym listem do Rafała Ziemkiewicza nie unosił się chór zaciekawionych głosów, a cała dyskuja odbyła się wyłącznie w gronie „prawdziwych przyjaciół z prawicy”, to sfera publiczna ma jednak swoje twarde prawa: słowo w niej ogłoszone odrywa się od intencji swojego twórcy i żyje odtąd swoim własnym życiem, stając się przechodnią własnością wszystkich, którzy w niej uczestniczą. Dawid Wildstein nie ma więc racji, kiedy oburza się na „Gazetę Wyborczą” za to, że przedrukowała jego publiczno-prywatny list, rzekomo wypaczając jego intencje, podczas gdy jemu akurat wcale nie chodziło o to, by imputować Ziemkiewiczowi jakikolwiek antysemityzm. W stosunku do Ziemkiewicza, którego Wildstein, jak twierdzi, nieustająco podziwia, przyjął on postawę Cartmana z South Parku, który – jak wszyscy fani tego serialu wiedzą – „tylko pyta” (I am only asking), nic broń boże nie zakładając, ani nie insynuując. Co z tego, że w swoim wykładzie szczecińskim Ziemkiewicz odtworzył bez mrugnięcia okiem cały program przedwojennej radykalnej endecji, którego punktem osiowym była (jest i będzie) konkurencja między polską większością a (uprzywilejowaną) żydowską mniejszością na polu ekonomii, polityki i kultury. Dawid Wildstein, który od jakiegoś czasu stał się mniej lub bardziej samozwańczym reprezentantem polskich Żydów na prawicy, „tylko pyta”, do czego właściwie Ziemkiewicz zmierza, ale w żadnym sensie nie posuwa się tak daleko, by zarzucić Ziemkiewiczowi poglądy antysemickie. Ja się jednak pytam (tylko pytam): jeśli Ziemkiewicz w swojej obecnej fazie nie jest antysemitą, to kto nim w ogóle jest?

 

I tu się zaczyna właściwa dyskusja. Kto ma prawo kogo nazywać antysemitą i co epitet antysemity znaczy – jeśli znaczy w ogóle. Po pierwsze, nie mam tego prawa ja, o czym dowiaduję się z mocno nadąsanej odpowiedzi Rafała Ziemkiewicza, wystosowanej do „Wildsteina Juniora”: „Agata Bielik Robson bez wstrętu obraca się w towarzystwie lewaków, pielgrzymujących do strefy Gazy i urządzających rozmaite antyizraelskie hece. Więc jeśli naprawdę chciałaby wiedzieć, kto jest antysemitą, jeśli ja nim nie jestem, to nie ma do takowych daleko. Ja wiem, przyjaciele pani «filozofki», głoszący, że «dzisiaj Żydzi są nazistami dla Palestyńczyków» mówią, że oni do Żydów nic nie mają i zwalczają tylko syjonistów i izraelski imperializm. Rychtyk tak samo mówił towarzysz Moczar”. O tym jeszcze za chwilę, na razie jednak wysłuchajmy argumentów samego Juniora.

 

Z burzliwej reakcji Dawida Wildsteina wynika, że prawo to utraciła także „Gazeta Wyborcza”, ponieważ – jak pisze w liście do redakcji pod uroczo buńczucznym tytułem a la przedwojenne „Prosto z mostu”, Pocałujcie mnie gdzieś! – sama jest bezpośrednio odpowiedzialna za wzmacnianie postaw antysemickich przez ostatnie dwadzieścia kilka lat, więc jej rzekoma troska w tej sprawie jest po prostu wyrazem hipokryzji. Logika tego emocjonalnego wywodu jest taka, że primo, antysemityzmu w Polsce nie ma, a secundo, jeśli jednak jest, to winna temu jest sama „Gazeta Wyborcza”, która z antysemityzmem walczyła tylko pozornie. Tylko na pierwszy rzut oka jest to sprzeczność: wyraża się w niej bowiem głębokie przekonanie polskiej prawicy o jej wewnętrznej dziewiczej czystości, którą splamić mogą tylko błędy i wypaczenia sprowokowane przez podłe manewry wrogiej strony.

 

Nie twierdzę, że w tym zarzucie nie ma ziarna prawdy: Adam Michnik (na którego naprawdę „nie jestem chora”) istotnie mocno zdewaluował pojęcie antysemityzmu, stosując je czasem instrumentalnie w swoich licznych walkach z przeciwnikami politycznymi, których łatwiej było wykluczyć z debaty publicznej stygmatyzacją antysemity niż rzeczową polemiką w sprawie okrągłostołowego kompromisu, uwłaszczenia nomenklatury czy neoliberalnej polityki Leszka Balcerowicza. I teraz, istotnie, kiedy w końcu dochowaliśmy się polskiej odmiany faszyzmu, a stary, bynajniej nienarodzony wczoraj, polski antysemityzm zaczyna artykułować się zupełnie bezkarnie, jak u Ziemkiewicza, oba te terminy – „faszyzm” i „antysemityzm” – uległy takiej dewaluacji, że niestety nikt w obozie potencjalnych adresatów obu tych terminów nie traktuje ich tam poważnie. Słysząc po raz kolejny o antysemickich nagonkach i faszyzowaniu, prawica śmieje się szeroko, żartując sobie z absolutnej bezradności owej reductio ad Hitlerum. Tak więc, drogi Dawidzie (by już użyć formuły epistolarnej), „Gazeta Wyborcza” nie jest odpowiedzialna za antysemickie ośmielenie na prawicy, a co najwyżej za inflację samego epitetu, który tak był nadużywany, że dla wielu uczestników polskiej sfery publicznej stracił jakąkolwiek wartość opisową. Ale Ty sam jakoś jeszcze wierzysz w jego zdolność do opisywania rzeczywistości, bo inaczej nie zapytałbyś Ziemkiewicza o to, co również i Ciebie niepokoi – że być może, au fond (jak mawiał Witkacy), Ziemkiewicz jednak antysemitą jest.

 

A jednocześnie Dawid Wildstein głęboko ufa, że tak nie jest: że sojusz narodowych prawic, polskiej i żydowskiej, których sam jest żarliwym adwokatem, jest dla Ziemkiewicza ważniejszym i lepszym rozwiązaniem niż odwieczny polsko-żydowski antagonizm. Mnie jednak wydaje się, że tak głęboko ufając, Wildstein pada ofiarą pewnego złudzenia: złudzenia jedności w ramach tak zwanej „międzynarodówki nacjonalizmów”. Dawid Wildstein jest przekonany, że jako Żyd o silnie narodowej i skrajnie proizraelskiej orientacji nie ma sporu z nacjonalistami rodem z innego etnosu, a więcej jeszcze, że mają oni w istocie wiele wspólnego, między innymi tego samego politycznego wroga: liberalnego Żyda z diaspory. Sądząc, że prawdziwa tożsamość żydowska realizuje się wyłącznie w nieznającym wątpliwości twardym syjonizmie, znajduje tym samym mniej antysemityzmu po stronie prawej (która w tej chwili jest istotnie proizraelska) niż po stronie liberalno-lewicowej, która skłania się do solidarności z Palestyną (argument ten w całej swej rażącej prostocie Ziemkiewicz formułuje w zarzucie wobec mnie). I choć liberalni Żydzi uważają D.W. za self-hating Jew, ponieważ wywędrował do redakcji „Gazety Polskiej” (gdzie dzielnie zapala hanukowe światełka), to w jego mniemaniu rzecz ma się dokładnie odwrotnie: żydowska samonienawiść znajduje podatniejszy grunt w liberalnej krytyce Izraela, podczas gdy on, jako prawdziwy obrońca syjonistycznej wiary, jest Żydem lepszym i bardziej zdecydowanym niż cała warszawska synagoga reformowana. W jego niechęci do Żyda diasporycznego – zasymilowanego na sposób liberalny, czyli, jak to ujął Marks w swoim wiepokomnym eseju o kwestii żydowskiej nr 2, zachowującego dystans nie tylko do własnej, ale do wszelkiej tradycji, także tej, do jakiej się przyswaja – Dawid Wildstein może faktycznie liczyć na spore poparcie swoich prawicowych kolegów, u których filosemityzm proizraelski jest prostym rewersem antysemityzmu antydiasporowego. Im bardziej bowiem kochają Izrael jako, w swoim wyobrażeniu, państwo spełnionego teokratycznego nacjonalizmu – tym bardziej nie kochają Żydów, którzy jeszcze do Izraela nie wyjechali, a którzy wciąż mącą obraz swym narodowo niewyraźnym statusem. Problem w tym jednak, że Dawid Wildstein też jeszcze do Izraela nie wyjechał (wcale go to do tego nie mawiam, żeby było jasne), i nadal jest – poniekąd – Żydem diasporycznym, a więc tym rodzajem Żyda, którego – w sobie także – nie lubi.

 

Retoryka Ziemkiewicza, która go tak zabolała, pokazuje bowiem chwiejność całej tej konstrukcji, na której Dawid Wildstein opiera swoje nadzieje: tu bowiem jawnej proizraelskości towarzyszy równie jawny antysemityzm diasporowy, tak jawny, że cała idea polsko-żydowskiej przyjaźni natychmiast wali się w gruzy i osłania się jej naga odczarowana prawda: kochamy Żydów w Izraelu, ażeby nie kochać Żydów w Polsce. I to wszelkich Żydów: nie tylko tych otwarcie liberalnych, w stylu „Wiadomości Literackich” Antoniego Słonimskiego i „Gazety Wyborczej” Adama Michnika, ale także tych, którzy „udają” namiętny polski patriotyzm albo, jak niesławne przechrzty z Nie-boskiej komedii Krasińskiego, „podszywają” się pod polski katolicyzm. W każdej swojej diasporycznej odsłonie Żyd – jak to ujął kiedyś Karol Irzykowski – jest tylko „Polakiem z rezerwą”, obdarzonym niepełną i niepewną identyfikacją, która sprawia, że zawsze potrafi wycofać się rakiem ze wszystkich zaangażowań i popaść w liberalny dystans albo gnuśną prywatę. Dyskomfort Dawida Wildsteina polega na tym, że sądził on, iż możliwy jest sojusz nacjonalizmów, ze strony żydowskiej okupiony zgodą na krytykę pewnego charakterystycznego typu Żyda diaspory (zgodnie ze stereotypem: liberalno-ironicznego), gdy tymczasem okazuje się, że w oczach polskiej prawicy narodowej każdy Żyd żyjący w diasporze wykazuje podejrzane liberalno-ironiczne odchylenie, w tym także Dawid Wildstein. Już zresztą dyskusja na facebooku, jaka rozpętała się po opublikowaniu jego listu do RAZ-a w „Gazecie Wyborczej”, pokazała, jak szybko i łatwo „prawdziwa” polska prawica odbiera swoje zaufanie wobec ludzi, których wcześniej uwielbiała, a już z tego jednak powodu gotowa jest odsądzić „niewiernego Żyda” od czci i wiary – bo od zawsze przecież trzeba było się tego spodziewać, że prędzej czy później „pójdzie do swoich”. Czy więc istotnie, jak twierdzi Ziemkiewicz w swojej odpowiedzi na list D.W., przyczyny antysemityzmu w obecnej Polsce wygasły – czy też może po raz kolejny odsłania się układ domyślny, wyznaczony przez spory międzywojnia, w którym antysemityzm odradza się na każdym kroku jako jeden z oczywistych języków prawicy?

 

Nie wiem, dlaczego Dawid Wildstein nadal, jak deklaruje, „kocha prawicę” – bo chyba nikt nie był w stanie zranić go boleśniej. „Mogę powiedzieć tylko, że byłem, jestem i będę prawicowy. It’s obvious. To na prawicy znalazłem szacunek do tego, w co wierzę i co kocham. Pokorę wobec tradycji i transcendencji. Z taką prawicą iść będę zawsze, nie z chłopcami od lewackiej dekonstrukcji… Ale z prawicą, która jest palikociarnią a rebours? Z prawicą porównującą studiujących Żydów z międzywojnia do skorumpowanych sitw PRL-owskich?”. Nawet na dawidowym dnie rozpaczy (nomen omen) Wildstein jeszcze łapie się ostatniego źdźbła nadziei: że sedno zła tkwi w lewackiej dekonstrukcji i chamskiej palikociarni, która pomyłkowo promieniuje na szlachetną prawą stronę. To istotnie triumf wiary nad rozumem. Tymczasem jak na dłoni widać, że międzynarodówka nacjonalizmów – już zresztą sprzeczność w pojęciu – ma swoje szybko osiągalne granice, zaś na pytanie czy w Polsce Żyd może być prawicowy? można odpowiedzieć tylko w jeden sposób: NIE.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Bielik-Robson
Agata Bielik-Robson
Filozofka
Profesorka katedry Studiów Żydowskich na Uniwersytecie w Nottingham, a także Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Autorka wielu książek, m.in. Na drugim brzegu nihilizmu: filozofia współczesna w poszukiwaniu podmiotu (1997), Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości (2000), Duch powierzchni: rewizja romantyczna i filozofia (2004), Na pustyni. Kryptoteologie późnej nowoczesności (2008), The Saving Lie: Harold Bloom and Deconstruction (2011), Żyj i pozwól żyć (2012).
Zamknij