Czytaj dalej

Czytelnia Krytyki Politycznej (11)

Grażyna Plebanek, Andrzej Stasiuk, Sarah Waters – w Czytelni KP piszemy o książkach, które czytamy. Tych, które chcemy polecić lub przed którymi chcemy ostrzec.

Christopher Alexander, The Nature of Order, tom 1, The Phenomenon of Life, Routledge 2004

Miłośnikom modernistycznej architektury zapewne ta książka się nie spodoba. Można jej zresztą sporo zarzucić – a to, że jest za długa, że niektóre kwestie można przedstawić prościej lub że wstawki o charakterze „metafizycznym” są niepotrzebne. Ale Christopher Alexander wyjaśnia niezwykle ważną rzecz – dlaczego współczesna architektura jest tak często postrzegana przez mieszkańców i mieszkanki jako pozbawiona życia i odhumanizowana. Nie jest to jedynie rzecz gustu, jak chcieliby zwolennicy modernizmu. Pozbawione zdobień betonowe kloce, przez niektórych uważane za arcydzieła, są martwe w odbiorze, bo zaprojektowano je, pomijając cechy, które występują w świecie przyrody. Król jest nagi, a Christopher Alexander pokazuje dlaczego. Na przestrzeni lat wyodrębnił on piętnaście cech, które można wykorzystać w projektowaniu, by dodać budynkom życia. Jest to na przykład zastosowanie elementów o różnej skali czy podkreślanie granic wokół okien i drzwi. Dzięki temu mogą powstać budynki, które są żywe w odbiorze, tworzą przyjazne dla mieszkańców i mieszkanek przestrzenie publiczne, a tym samym wpływają korzystnie na jakość życia w naszych miastach.

Marcin Gerwin, Sopocka Inicjatywa Rozwojowa


***

Josif Brodski, Dyptyk petersburski, czyli przewodnik po przemianowanym mieście, przeł. Paweł Hertz, Anna Husarska, Zeszyty Literackie 2003

Wstyd przyznać, że do tej pory Brodskiego prawie w ogóle nie znałem. Oczywiście każdy, kto choć trochę interesuje się życiem i twórczością Czesława Miłosza, w pewnym momencie musi natknąć się na ślady jego rosyjskiego przyjaciela. Jednak dotąd odkładałem lekturę Brodskiego na później, by zakochać się w nim od pierwszego wsłuchania w trakcie (jeszcze bardziej wstyd przyznać) Krakowskiego Salonu Poezji. Na drugi dzień pobiegłem do księgarni i kupiłem Dyptyk.

Brodski mnie przeraża. Swoją erudycją, swoją zdolnością postrzegania szczegółów i swoim bogactwem prywatnych historyjek równoległych do publicznej historii. Ufam mu bardziej, niż zaufałbym mapom satelitarnym, bo czuję w jego esejach prawdę o mieście, chociaż przypuszczam, że historycy Rosji, czytając Dyptyk, nieraz nie mogą przejść do porządku dziennego nad nagromadzonymi tam mitami i półprawdami. Przypominają się Nędznicy i Victor Hugo, najpierw opisujący z imponującą dokładnością Paryż, a następnie smutnie dodający, że pewnie wielokrotnie się pomylił, bo do swego ukochanego miasta wrócić nie może. O ile jednak w ucieczce Hugo na Guernsey towarzyszyły mu żona i najwierniejsza kochanka, Brodski w Leningradzie musiał zostawić rodziców i to właśnie z tej zaskakującej tęsknoty za – wtedy już nieżyjącymi – rodzicami wypływa potrzeba opisania miasta jako symptomu poważnej choroby, jaką był dla eseisty Związek Radziecki.

Krótszy z esejów, Przewodnik po przemianowanym mieście, to przepiękna historią miasta jedynego w swoim rodzaju – nie tylko tworzącego kulturę, ale tez stworzonego wbrew naturze. Brodski pisze, że „literatura rosyjska narodziła się wraz z pojawieniem się Petersburga” i chyba nie da się z tym nie zgodzić. Z kolei W półtora pokoju jest wyrafinowaną formą filologicznej zemsty na Związku Radzieckim. Nie ulega wątpliwości, że Josif Aleksandrowicz ironicznie bawi się językiem, ale robi to w sposób zupełnie inny, niż przyzwyczaili nas do tego Apollinaire, Cummings czy Barańczak. Dla niego przedmiotem zabawy nie jest pojedyncze słowo, zdanie, nawet tekst, a cały język. Postanawia pomścić swoich rodziców, pisząc o Petersburgu po angielsku, bo to po rosyjsku odmawiano im pozwolenia na wyjazd za granicę i spotkanie z dawno niewidzianym synem. Ta wybuchowa mieszanka sentymentu – typowego dla opisywania dzieciństwa – i niechęci do ZSRR daje imponujące efekty. Wszyscy przyzwyczajeni do literackich konfliktów na linii ojciec-syn będą zdziwieni czułością, z jaką Josif Aleksandrowicz wspomina Aleksandra. Zresztą – czy można dobitniej wyrazić nienawiść do totalitarnego państwa, niż wyrażając miłość do tych, z którymi przez ten system trzeba było na zawsze się pożegnać?

Mimo całego żalu, mimo wszystkich pretensji Brodski kocha Leningrad-Petersburg. „Duchowo to miasto wciąż jeszcze jest stolicą i pozostaje w takim stosunku do Moskwy, jak Florencja do Rzymu lub Boston do Nowego Jorku”. Kochana Warszawo, pozdrawiam z Krakowa.

Krzysztof Juruś, Klub Krytyki Politycznej w Krakowie


***

Gabriella Coleman,  Hacker, Hoaxer, Whistleblower, Spy

Obok kategorii „książki dobre” są jeszcze „poruszające”, „inspirujące”, „dające nadzieję” – te wszystkie kategorie, które nie zawsze łatwo sobie przypomnieć, gdy czyta się literaturę nie-zawsze-piękną. Hacker, Hoaxer, Whistleblower, Spy Gabrielli Coleman, książka o hakerkach i hakerach, ale też o wspólnocie, ruchu, nieposłuszeństwie i bezczelności jest właśnie taka („poruszająca” itd.), a przy tym antystereotypowa: z po pierwsze przecząca mitom o hakerach, ale co ważniejsze przecząca też mitom politycznej poprawności, naukowej obiektywności, akademickiej nudy, zachodniej i anglosaskiej blazy i tak dalej. Ta książka poprzestawiała mi wiele rzeczy w głowie (tak po prostu), a kilka kolejnych ustawiła na nowo. To bardzo wiele, jak na skromne non-fiction.

Jakub Dymek, Dziennik Opinii


***

Antoni Czubiński, Marian Olszewski, Z robotniczych tradycji Wielkopolski, Wydawnictwo Poznańskie 1984

To jest książka wyciągnięta z zaświatów, a właściwie ocalona przed „śmiercią”. W jednej z gnieźnieńskich bibliotek została bowiem zorganizowana akcja pozbywania się starego i często, choć nie zawsze, nieaktualnego księgozbioru, po który mogli sięgnąć zainteresowani mieszkańcy. Dzięki przyjacielowi trafiłam więc na publikację, z której korzystał m.in. socjolog dr Jarosław Urbański, próbując „wyrwać” Powstanie Wielkopolskie wyłącznie z narodowej narracji czy opisując krwawo stłumiony strajk poznańskich kolejarzy w 1920 roku.

Co ważne, powyższa pozycja nie jest jedyną tego typu, bo pierwszy z autorów ma w swym dorobku kilka podobnych, przynajmniej jeśli chodzi o region Wielkopolski, lecz za każdym razem inaczej rozkładał w nich akcenty. Tutaj twórcy zaczynają od skrótowego, acz potrzebnego wprowadzenia o rozwoju ruchu robotniczego, który także w Wielkopolsce pojawił się w drugiej połowie XIX wieku i został opisany do 1948 roku. Przy czym wprowadzenie to staje się bazą dla unikatowych dzisiaj ilustracji przedstawiających m.in. grupę robotników i wnętrze fabryki Hipolita Cegielskiego w 1904 roku, legitymację członka PPS zaboru pruskiego czy nawet wycinek z endeckiej prasy opisujący fatalne warunki życia poznańskiej biedoty. Całość zaś dopełniają ponumerowane dokumenty pism, artykułów lub odezw, biografie socjalistów i komunistów oraz kalendarium.

Warto sięgać po takie „odratowane” publikacje, by wyłowić z nich idee, które dzisiejsi „autorzy dziejów” chcą wysłać na śmietnik. Jednak trzeba też uważać, bo one z kolei naznaczone są ówczesną propagandą.

Kamila Kasprzak, Klub Krytyki Politycznej w Gnieźnie


***

A.S.A Harrison, W cieniu, przeł. Dorota Malina, Znak 2015

Ponieważ jest to książka reklamowana jako thriller i to najlepszy zdaniem „Gurdiana”, z góry założyłam, że jego autorem jest mężczyzna. Co nie powstrzymało mnie od lektury. Jednak po kilkudziesięciu stronach nie miałam wątpliwości – to musiała napisać kobieta! Sprawdziłam – kobieta, choć na okładce nie afiszuje się imieniem.

Już na pierwszej stronie dowiadujemy się, kto jest zabójczynią, więc nie jest to spoiler. Szybko też domyślamy się, kogo zabije, ale zakończenie okaże się zaskakujące! Między początkiem i zakończenie znajdziemy zaś całkiem niezłą psychologiczną analizę dwudziestoletniego, wydawałoby się idealnego związku. On zarabia, ona realizuje swoje zainteresowania w dużo mniej intratnej pracy i przede wszystkim jest perfekcyjną panią domu. Jedno i drugie znajduje wytłumaczenie w ich psychologii, dzieciństwie, bardziej niż w uleganiu stereotypom płciowym.

Po dwudziestu latach związku – bez oficjalnego małżeństwa i dzieci – on postanawia odejść. To, jak to robi, jest świetnym opisem męskiego lawiranctwa w takich sytuacjach. Odchodząc, zabiera jej mieszkanie i środki do życia na poziomie, do którego przywykła. Czy to jest powód, żeby chcieć go zamordować? Chcąc nie chcąc trochę rozumiemy bohaterkę.

Ale czy to zrobiła?

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


***

Inny Meksyk: opowieści zapatystów, Bractwo Trojka 2014

Meksykański ruch neozapatystowski zdobył sobie, zwłaszcza w latach 90. i na początku dwutysięcznych, niemałą popularność na szeroko rozumianej lewicy. Polskie wydawnictwa jednak nie przesadzały z nadmiernym zainteresowaniem nim – tym bardziej więc cieszy, że w końcu została wydana pozycja, która traktuje sprawę dość kompleksowo, choć na poziomie podstawowym. Inny Meksyk nie jest bowiem szczegółową analizą zapatystów i ich działań w meksykańskim Chiapas, ale zlepkiem różnych form, które w polskiej literaturze były do tej pory niedostępne. Z jednej strony – wprowadza w tematykę tego, kim są zapatyści, po raz pierwszy pojawiają się tam tłumaczenia wielu sztandarowych tekstów czy odezw kultowego już niemal subcomandante Marcosa. Jednak tym, co ujęło mnie najbardziej, jest pierwszy (przynajmniej o ile mi wiadomo) przedruk opowieści zapatystów – nasączonych alegoriami i symboliką opowieści o czasie, życiu, zmianie, w postaci anegdot, bajek, historyjek przekazywanych ustnie. Wiele z nich to prawdziwe perełki i aż żal, że tak długo pozostawały poza zasięgiem polskiego czytelnika. Na szczęście – uległo to już zmianie.

Inny Meksyk to absolutnie obowiązkowa lektura dla każdego lewicowca, dla zainteresowanych zmianą i ruchami społecznymi, ale też po prostu dla każdego człowieka, który jest ciekawy świata innego niż ten, który widzi wokół. Świata, w którym z jednej strony króluje wiele nieznanych nam, strasznych problemów – z drugiej zaś to, co wydaje się niemożliwe, staje się rzeczywistością. Takich wizji nam trzeba w świecie, gdzie wciąż zbyt wiele rzeczy jest niemożliwe do osiągnięcia.

Szymon Pytlik, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Grażyna Plebanek, Nielegalne związki, Wydawnictwo W. A. B., Warszawa 2011, wydanie II

Zdarzyło się wam widzieć parę zapatrzoną w siebie tak jak na filmie? Kogoś, kto odczytuje odebranego właśnie esemesa i zalewa go taka euforia, że dla świadków tej sceny jest oczywiste, że TO się dzieje? Namiętność i pragnienie, czekanie na esemes, gnanie na spotkanie, czekanie na następne, fizyczny ból, gdy pożądana/ukochana osoba nie odpowiada, nie odpisuje, nie ma jej koło nas, szaleńcze projekty, by znaleźć się w jej pobliżu, zobaczyć ją, usłyszeć, dotknąć, rzucić się na nią wreszcie.

Mnie Nielegalne związki kojarzyć się będą na zawsze z brukselską służbową lampką wina i widokiem dziewczyny promieniującej euforią nad wyświetlaczem telefonu, gdzieś koło grzejnika. Pewnie dlatego, że Grażyna Plebanek mieszka i pracuje w Brukseli i miejsce to uczyniła scenerią powieści, przy okazji umieszczając jej akcję w środowisku polskich pracowników unijnych instytucji.

Nielegalne związki to zasadniczo historia pozamałżeńskiego romansu. Przypomina nieco Pary Johna Updike’a, literacki manifest seryjnej monogamii, lecz w warstwie fabularnej ogranicza się po prostu do historii trójkąta: on, ona i ta trzecia, godnego raczej XIX-wiecznej powieści niż podjaranego poliamorią wieku XXI. A jednak jest tam coś jeszcze. Wartego grzechu.

Grażyna Plebanek napisała Nielegalne związki nieco za wcześnie (pierwsze wydanie ukazało się w 2010 roku), wyprzedzając ogólnopolską modę na gender i ryzykując przegapienie megaważnego genderowego eksperymentu literackiego, którego tam dokonuje. Otóż historia namiętnej pozamałżeńskiej relacji napisana została przez autorkę z perspektywy mężczyzny. I szuka ona w niej męskiego głosu o miłości i namiętności, niemal nieobecnego w literaturze, zastępowanego przez męskie opowieści o pożądaniu i jego realizacji (głównie o realizacji). Plebanek próbuje też, po wcieleniu się w rolę i płeć głównego bohatera, zrekonstruować męskie rozmowy o relacjach z kobietami i w obu przypadkach użycza mężczyznom żeńskiego głosu, żeńskiej narracji, próbując uzupełnić braki, jakie w genderowej socjalizacji przytrafiły się mężczyznom, czyli nieumiejętność mówienia o relacji i zastępowanie go dysputą o dupach. O tym, że takie było zamierzenie autorki, świadczą choćby podziękowania dla mężczyzn, z którymi konsultowała tę książkę.

No i jest gender balance w książce, na kilka co najmniej sposobów. Jest to choćby romans żony, opisany z kolei nie tyle męskim głosem, co językiem tabelek Excela, którym biegle posługuje się żona-prawniczka. Jest też odwrócenie tradycyjnych ról, bo tata zajmuje się dziećmi, gdy mama zarabia na rodzinę – po Marku Kochanie za temat wzięła się kobieta.

Wszystko to są refleksje czytelniczki. Ciekawa jestem, jak ten odwrócony genderowo romans odbierają jego czytelnicy.

Iza Desperak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Andrzej Stasiuk, Wschód, Czarne 2014

O prozie Stasiuka chyba nie potrafię wypowiadać się z dystansem. Zbyt bliska mojej jest jego wrażliwość, z jaką opowiada o osobistym, intymnym, unikalnym doświadczaniu rzeczywistości: ludzi, miast, zapachów, dźwięków, kształtów. Oboje mamy podobną skłonność do nostalgii. I do przywoływania wspomnień. A te właśnie elementy wypełniają jego najnowszą książkę.

Wschód to, jak zwykle u Stasiuka, garść relacji o podróżach w przestrzeni – na wschód Polski, ale także do Rosji, do Kirgistanu i Mongolii. Do miejsc, o których czytamy i dopiero wtedy dowiadujemy się, że w ogóle istnieją. To jednak również opis podróży w czasie – do dzieciństwa na obrzeżach prawobrzeżnej Warszawy, do wiejskich wakacji pośród PGR-ów i do pierwszych lat spędzonych w Beskidzie Niskim. To opowieść o nieistniejących już wiejskich sklepach, o zapachu ciepłego chleba w wyładowywanych z żuka drucianych koszach, o tanich perfumach matki idącej w niedzielę do kościoła. O tych wszystkich strzępach, z których ludzka pamięć stara się skleić spójną, linearną wizję indywidualnej przeszłości.

Wiele miejsca poświęca tym razem Stasiuk opisom doświadczenia samotności. Absolutnie wstrząsający jest dla mnie fragment, w którym bohater słucha nocą w samochodzie toruńskiej rozgłośni i słyszy głosy starych ludzi, dzwoniących do radia po to, by po drugiej stronie linii usłyszeć żywego człowieka, a potem na antenie „łamiącym się głosem (…) przemawiać z głębi swojej samotności, z głębi swojego lęku”. Ludzi, którzy nie mają nikogo, których poza anteną nie usłyszałby nikt. Stasiuk opowiada też o matce, krzątającej się w pustym, wiejskim domu wśród kuchennych garnuszków i modlitw płynących z katolickich rozgłośni, wśród trosk, niepokoju i lęków podsycanych przez osamotnienie. I o jeszcze innej samotności – tej, która towarzyszy bohaterowi, kiedy ten przemierza bocznymi drogami krajobraz wschodniej Polski albo gdy pośród bezkresu mongolskich stepów słyszy cichy szmer piasku, osypującego się spod odnóży wędrującego owada.

Wielbiciele prozy Stasiuka nie będą chyba zaskoczeni: znajdą w tej książce wszystko to, co polubili już we wcześniejszych jego tekstach. Z jednym wyjątkiem: otóż w kilku miejscach pojawia się tutaj – bodaj po raz pierwszy – choć tylko na chwilę, jak gdyby nieśmiało –  zaduma nad Zagładą, nad pustym miejscem po polskich Żydach, nad milczeniem, które przez dziesięciolecia skrywało ten temat. Dobre, ważne novum.

Ewa Linek, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Naomi Wolf, Wagina. Nowa biografia, przeł. Elżbieta Smoleńska, Czarna Owca 2013

Naomi Wolf, feministyczna klasyczka, autorka Mitu urody, pewnego dnia (a może nocy) zauważyła, że choć nadal ma wspaniałe orgazmy łechtaczkowe, coś jest nie tak z orgazmami pochwowymi. Ginekolożka przekierowała ją do specjalistów od kręgosłupa, oczywiście najlepszych, którzy wstawili jej w końcu kilkudziesięciocentymetrową metalową płytkę w okolice kręgosłupa – i orgazmy wróciły.

Zainspirowana tym przeżyciem Naomi Wolf postanowiła przyjrzeć się owemu organowi tak ściśle zdeterminowanemu przez to, co się dzieje z kręgosłupem. Jednak wagina zasługuje na nieco lepsze potraktowanie, książka jej poświęcona jest bowiem irytująco słaba.

Słabość ta wynika po części z założonej mainstreamowości dzieła znanej dziennikarki, bez aspiracji nawet do rzetelnej książki popularnonaukowej. W dodatku neurobiologiczne rozważania, od których autorka zaczyna, służą raczej jako zasłona dymna dla tego, czego boi się jednak powiedzieć. Przekaz Wolf, odarty z tej zasłony, brzmiałby następująco: „jestem feministką i chcę, by mnie kochano, uwodzono, patrzono mi w oczy”. Jako że owo wołanie o miłość i romantyczne zaloty kłócą się nieco z feminizmem, na scenę zostaje wprowadzona wystarczająco feministyczna wagina i wystarczająco feministyczne orgazmy, których warunkiem sine qua non jest zarówno brak ucisku ze strony kręgosłupa na ważne nerwy, jak i namiętność pochodząca z relacji. Do orgazmu nie wystarczy znajomość rzeczy w zakresie gry wstępnej i mistrzostwo w zakresie technik seksualnych, niezbędne jest najpierw głębokie spojrzenie w oczy – i do tego punktu się z autorką zgadzam.

Sama skłonna jestem poszukiwać biologicznych determinant ludzkiej czy, szerzej, ssaczej potrzeby bliskości, jednak argumentacja autorki kupy się nie trzyma. Być może odkryła ona właśnie, że pogarszanie się jakości seksu wraz z wiekiem wiąże się ze zmianami zwyrodnieniowymi w kręgosłupie, i napisze o tym następną książkę – to dobra zachęta do dbania o kręgosłup, regularnej profilaktyki i rehabilitacji. Jednak dowodzenie, że kobiety potrzebują patrzenia w oczy, by otrzymać swoją porcję orgazmowej dopaminy trąci prymitywną socjobiologią, a niefrasobliwość autorki wobec standardów wnioskowania naukowego przebija nawet osławioną Płeć mózgu. Wychodząc od własnego jednostkowego doświadczenia, autorka formułuje kolejne hipotezy, które przedstawia specjalistom, z którymi rozmawia przypadkiem lub umawia się na wywiad – i wszyscy tak entuzjastycznie potwierdzają, że ma ona rację, że przypominać to zaczyna telesprzedaż. Rzeczywiście, hipotezy Wolf są tak oczywistymi oczywistościami, ze trudno ich nie potwierdzić. Absolutnie nie ma w książce miejsca na to, byśmy dowiedzieli się od owych specjalistów czegoś nowego, służą oni tylko jako autorytety potwierdzające kompetencje autorki.

Choć rozdział o korzeniach amerykańskiego bluesa odkrywa przed polskim czytelnikiem nowe horyzonty: chodziło tam od początku o „wkładanie parówki do hot doga” i nawet Little Red Rooster jest o tym właśnie, to autorka zdaje się nie wiedzieć tego, co my wiemy doskonale. I tak Wolf zapytuje, skąd w religii taka niechęć do kobiet, nie mając pojęcia o związku trzech wielkich monoteistycznych religii z patriarchatem. Zdumiona przygląda się kultowi dziewictwa Maryi, nie zdając sobie sprawy, że to kolejne wcielenie dziewiczej bogini znane z przedchrześcijańskich kultów. Od ofiar gwałtów w Sierra Leone wynosi wiedzę o szczególnej traumie w przypadku gwałtu i gwałcie jako orężowi w wojnie przeciw kobietom – ale to samo wiemy przecież w naszej części świata i rozważania Wolf przypominają raczej wyważanie otwartych drzwi.

Rozważania o związkach miłości, namiętności, psychiki, emocji, relacji czy bliskości z satysfakcjonującym życiem seksualnym toczą się obecnie w wielu ujęciach. Tej szerokiej perspektywy brakuje w tej książce. Sprowadzenie tej szerokiej tematyki do tego, co się dzieje w obrębie miednicy, rozczarowuje, bo zdaje się, że na gruncie polskim po latach posuchy wyhodowaliśmy sobie dużo bardziej dojrzałe dyskursy na ten temat. O czym świadczy choćby hasło „wagina” w Encyklopedii gender.

Iza Desperak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Sarah Waters, Za ścianą, przeł. Magdalena Moltzan-Małkowska, Prószyński i S-ka 2015

Tak się jakoś składa, że jest dużo więcej książek o gejach niż o lesbijkach. Ta jest akurat o lesbijkach.

Po I wojnie światowej w Londynie mieszka córka z matką-wdową (fantastycznie oddane realia życia codziennego!). Jej bracia zginęli na wojnie, ojciec roztrwonił majątek i też umarł. Sytuacja materialna zmusza je do przyjęcia lokatorów i w ich domu pojawia się młode małżeństwo. Między paniami rodzi się uczucie, wcale nie platoniczne. Ale czy w latach 20. w Londynie można być lesbijką? Ostatecznie można, dwie mieszkające razem kobiety nie budzą podejrzeń, muszą jakoś same się utrzymać i pokonać wiele społecznych konwencji. Taki scenariusz realizuje była pierwsza miłość bohaterki.

Nie jest to jednak takie proste. W wypadku naszej zakochanej pary wymagałoby porzucenia niezaradnej matki, rozstania z mężem, przeżycia rodzinnego skandalu, wyuczenia się jakiegoś zawodu, zdobycia finansowej niezależności. Łatwiej im marzyć o cygańskim wozie, który zawiezie je do magicznego lasu, niż podjąć takie wyzwanie. W pewnym momencie wydaje się jednak, że może podejmą to ryzyko. Wtedy splot rozmaitych okoliczności sprawia, że w czasie kłótni żona niechcący zabija męża. Zwłok udaje się pozbyć z domu, problem moralny, obyczajowy oraz kryminalno-prawny pozostaje. I w tym momencie zaczyna się najciekawsza część powieści…

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


***

Magdalena Żelazowska, Zachłanni, Harelequin 2014

Reklamowana jako pierwsza powieść o pokoleniu słoików. Literacko nie najlepsza, socjologicznie bardzo ciekawa.

Historia młodych warszawiaków, często z zapleczem słoikowym. Ich pragnień i ich apetytów. Czego tak zachłannie pragną? Mieszkania na własność, nawet jeśli trzeba je będzie zdobyć, instrumentalnie okazując sympatię samotnemu staruszkowi. Kredyty nie są dla prekariuszy. Kariery, mimo że po drodze trzeba przełknąć trochę upokorzeń. Dobrego męża, który zapewni stabilizację i bezpieczeństwo. Wygodnego życia w eleganckim apartamentowcu i braku kłopotów finansowych. Miłości, czyli żeby przez chwilę nie być samotnym. A nawet dziecka. Otaczający ich świat tylko czasem spełnia ich marzenia, szczególnie jeśli mogą skorzystać z rodzinnych zasobów. Zamiast miłości daje raczej przygodny seks i za karę śmierć na AIDS. Składa jednak tyle obietnic, że trudno nie dążyć do jakiegoś „więcej”.

Powieść ostatecznie zaleca chyba rezygnację z nadmiernych ambicji i cieszenie się tym, co się ma. „Mimo rozmaitych rewolucji i sposobów na szczęście wygląda na to, że nikt nie wymyślił nic lepszego [niż dom i rodzina –KD]”.  Droga do tej spokojnej przystani wiedzie jednak przez różne rafy i meandry. W tym miejscu – w nietypowo, ale jednak osiągniętej małej stabilizacji (związek, mieszkanie, dziecko) –  żegnamy bohaterów.

Jest to po trosze opowieść o szkole pokory, jaka trzeba przejść, żeby urealnić swoje pragnienia (o ile marzenie o mieszkaniu dla prekariusza jest realne).

Chyba że ktoś ma dużo kasy, wtedy może wszystko rzucić i wyjechać gdzieś do Azji.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


Czytaj także:

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 1

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 2

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 3

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 4

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 5

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 6

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 7

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 8

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 9

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 10

 

**Dziennik Opinii nr 72/2015 (856)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij