Unia Europejska

Labuda: Juncker nie dałby się sprowadzić do roli Barroso

Luksemburski polityk wie, że silne instytucje unijne są sprzymierzeńcem słabszych narodów.

Cezary Michalski: W kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego Jean-Claude Juncker był kandydatem chadecji na stanowisko przewodniczącego Komisji. Dziś jest jednak blokowany przez kolejne europejskie rządy, i to wcale nie te lewicowe. Walka o Junckera staje się testem na poważne traktowanie unijnej demokracji przez rządy państw członkowskich. Jako ambasadorka RP w Luksemburgu miałaś okazję przez kilka lat obserwować go z bliska. Jaki on jest, jeśli chodzi o poglądy i charakter?

Barbara Labuda: Rzeczywiście, miałam okazję Junckera poznać zarówno jako polityka luksemburskiego, jak europejskiego. On się z nami regularnie spotykał w Luksemburgu, szczególnie często z grupą ambasadorów państw członkowskich UE. To były parogodzinne spotkania, w czasie których bardzo szczegółowo omawiał z nami różne bieżące kwestie europejskie, ale zadawał też pytania dotyczących spraw wewnętrznych naszych krajów, będąc na ogół bardzo dobrze zorientowanym. W tych, w końcu dyplomatycznych spotkaniach cechowała go ogromna, wręcz brutalna szczerość. On zresztą słynie z tego, że nie jest politykiem, który kręci, bałamuci, przypochlebia się swoim rozmówcom. Widziałam go również podczas spotkań z wyborcami – nie kadził im i nie wygłaszał gładkich frazesów.

To przepis na polityczne samobójstwo w dzisiejszych czasach. Junckera kosztowało to stanowisko premiera, kiedy doprowadził do ograniczenia tajemnicy bankowej w luksemburskich bankach, a chwilę potem wybuchła afera w luksemburskich tajnych służbach. Teraz jego „niechęć do przypochlebiania się” może go kosztować stanowisko przewodniczącego Komisji.

Jednak on nie jest człowiekiem konfliktu, ale negocjacji. Potrafi rozmawiać i godzić różne racje. W czasach premierostwa Jarosława Kaczyńskiego używał tych swoich talentów także do rozładowywania rozmaitych napięć pomiędzy politykami polskimi i europejskimi. To on wpadł na pomysł wykorzystania „mechanizmu z Joaniny”, żeby złagodzić nieufność Kaczyńskiego wobec traktatu lizbońskiego. Juncker umie negocjować, a ponieważ ma wyraziste poglądy – proeuropejskie, prointegracyjne – więc także negocjacje prowadzi nie w celu budowania własnej pozycji (a przynajmniej nie wyłącznie z tego powodu) czy dla obrony status quo, ale po to, żeby zrealizować bliskie sobie wartości czy rozwiązania. To jest polityk w kwestiach europejskich bardzo doświadczony. Od 1995 do 2013 roku był premierem Luksemburga, ale także ministrem finansów, w ogóle jest świetnym fachowcem od finansów, dzięki czemu przez wiele lat przewodniczył także pracom ECOFIN – grupy unijnych ministrów finansów i gospodarki. Był też szefem Eurogrupy od 2005 do 2013 roku.

On świetnie rozumie, do czego silna, zintegrowana Europa może wszystkim służyć. A ponieważ mam podobne proeuropejskie poglądy, łatwo było nam rozmawiać. Poza tym on żywi ogromną sympatię do naszego kraju, co miałam okazję obserwować, towarzysząc mu podczas jego podróży do Polski. Jest zainteresowany sytuacją w Polsce, rozwojem naszego kraju, szczerze nas podziwia. Uważa, że Europa wiele zawdzięcza nam, zarówno dzięki „Solidarności”, jak i naszemu wysiłkowi wojennemu podczas II wojny światowej. Jego rodzina była zaangażowana w antynazistowski ruch oporu. My tego wszystkiego nie wiemy, ja też byłam zaskoczona, kiedy przed moim wyjazdem do ambasady RP w Luksemburgu Władysław Bartoszewski powiedział mi: „Pamiętaj, to jest obok Polski jeden z krajów, które w czasie II wojny światowej najwięcej wycierpiały, poniosły największe ofiary”. Juncker wie o Polsce i o naszej historii tyle, że mogłoby to zaskoczyć niejednego i niejedną z nas. W Polsce zginęło wielu Luksemburczyków, bo ludzie zaangażowani tam w antynazistowski ruch oporu trafiali do znajdujących się w naszym kraju obozów śmierci.

Wracając zaś do bieżącej polityki europejskiej: Juncker często powtarzał, że polsko-szwedzka inicjatywa na rzecz Partnerstwa Wschodniego jest najciekawszym unijnym projektem od lat, pozwalającym odzyskać wiarę w Unię, łączącym właściwy dla ojców założycieli UE realizm i pragmatyzm z ideową wizją i odwagą, dzięki której Unia jest modelem dla wielu społeczeństw spoza Europy. Oczywiście o Junckerze mówi się też jako o polityku nieco anachronicznym, federaliście, nadmiernie przywiązanym do projektu europejskiego i do europejskich zasad.

Można to nazwać anachronizmem tylko wówczas, jeśli się zgadzamy, że Europa przyszłości będzie znowu kontynentem totalnie zniszczonym przez nacjonalizmy.

Juncker jest rzeczywiście zwolennikiem Wspólnoty pojmowanej szeroko – społecznej, politycznej, gospodarczej, finansowej, kulturowej  i ideowej. Bardzo bliska jest mu idea Schengen, czyli Europy bez barier i granic. Wielokrotnie ścierał się z politykami, którzy Schengen atakowali. Ale jak już mówiłam, potrafi być też koncyliacyjny i poszukiwać konsensusu. Sądzę, że świetnie sprawdziłby się w roli przewodniczącego Komisji, na pewno jako człowiek i polityk większego formatu niż Barroso. Dzisiaj mamy konflikt wokół jego kandydatury, poprzednio, kiedy były podobne spory, wypłynęła kandydatura Barroso, która nikomu wówczas nie wadziła.

Tyle że dzisiaj traktat lizboński dał Parlamentowi Europejskiemu nowe kompetencje, dzięki którym można wzmocnić także Komisję. Rezygnacja z Junckera na rzecz kolejnego „niekontrowersyjnego” przewodniczącego Komisji byłaby faktycznym złamaniem niezależności instytucji unijnych.

Ja sądzę, że Cameron sprzeciwia się tej kandydaturze właśnie dlatego, że Juncker jest szalenie niezależny, ale jednocześnie potrafi do swojego stanowiska przekonywać innych. To nie jest upór blokujący, który łatwo złamać. To jest determinacja potrafiąca budować większość dla swoich racji, a w przypadku Junckera te jego racje są naprawdę racjami całej Unii. Oczywiście on czasami zraża do siebie polityków europejskich, szefów rządów z powodu przesadnej szczerości i trzymania się zasad, gdy uznawał to za konieczne.

Z Merkel się osobiście lubią, ale iskrzyło pomiędzy nimi tam, gdzie Juncker stawał po stronie interesów całej Unii przeciwko doraźnym interesom rządu niemieckiego.

Dlatego także Polskę postrzegał zawsze jako kraj, który będzie rozumiał wartość wspólnych instytucji, konieczność ich wzmacniania. Widział w nas naturalnego partnera.

Chyba bez wzajemności. Teza, że Polska tak samo jak Luksemburg powinna być zainteresowana ograniczaniem dyktatu najsilniejszych państw i wzmacnianiem instytucji wspólnotowych, jest dziś coraz szerzej kontestowana. Przecież to my powinniśmy być wśród najsilniejszych i narzucać swój dyktat.

To jest krótkowzroczność. Juncker nigdy tak nie uważał, nawet jeśli on sam mógłby „grać z Niemcami”, wolał „grać z Brukselą”. Zapewniło to Luksemburgowi ogromny udział w polityce unijnej, a luksemburskim politykom i urzędnikom, mężczyznom i kobietom, stanowiska w unijnej administracji, w bardzo dobrej proporcji. Juncker uważa, że każde państwo może odegrać wielką rolę w Unii, ale poprzez wzmacnianie instytucji unijnych, w które jest wbudowana zupełnie inna logika podejmowania decyzji: logika solidarności, uzgadniania interesów obywateli i obywatelek całego kontynentu. On już pokazał, że będąc szefem małego państwa też można być ważnym, ale tylko za cenę zachowania tej logiki instytucji europejskich. Ma też jednak świadomość, że rola państw, które są największe, najbogatsze, najwięcej wnoszą potencjału politycznego i finansowego, jest w tej konstrukcji bardzo ważna. I to nie jest z jego strony szukanie koalicji mniejszych państw w celu podstawiania nogi tym większym, wzmacniając wzajemną nieufność, ale właśnie poprzez zdolność negocjowania, bez wytwarzania atmosfery czy mechanizmów konfrontacji.

Brytyjskim torysom łatwiej by było obalić albo zablokować kogoś, kto się będzie rzucał na Niemcy, Francję czy właśnie Anglię. Może właśnie dlatego nie chcą Junckera, o którym wiedzą, że umie także negocjować. Blokowanie go to jest ciągle ta sama chęć ograniczenia suwerenności instytucji unijnych. Również tych, które – tak jak Parlament Europejski – mają demokratyczną legitymację.

To jest próba odebrania instytucjom unijnym tego, co im dały traktaty. Przeciwnicy Junckera wiedzą, że on potrafi postawić wszystko na jedną kartę.

Coś takiego może być zarzutem wyłącznie z punktu widzenia kogoś, kto nadal chciałby słabych polityków na czele unijnych instytucji.

Kiedy wybuchł kryzys finansowy, on bardzo brutalnie mówił, co sądzi o sposobie funkcjonowania banków, o ich wzajemnych kartelowych powiązaniach, o ich nadmiernej sile i zdolności do korumpowania rządów. Wskazywał Islandię jako przykład kraju, w którym największy bank stał się bogatszy od państwa, a jego długi większe od PKB tego państwa. Mówił publicznie szefom banków, że postępują nieetycznie. To nie im mogło się spodobać, tym bardziej, że on to mówił publicznie na spotkaniu z prezesami największych banków, którzy przyjechali do Luksemburga.

Luksemburg ma proporcję depozytów bankowych do PKB gorszą niż Cypr. To była ogromna pralnia i raj podatkowy, zanim Juncker nie doprowadził do znacznego ograniczenia tajemnicy bankowej.

Juncker jest chadekiem, ale ma podobne do socjalisty Schulza poglądy na konieczność walki z rajami podatkowymi, z oszustwami podatkowymi. On ma też jako chadek bardzo lewicowe – w polskim sensie tego pojęcia – poglądy na konieczność zachowania pewnych elementów państwa opiekuńczego, na ryzyko związane z nadmiernymi różnicami dochodów, na konieczność posiadania przez Unię większego budżetu zasilanego także ze środków własnych.

Głosował też za liberalizacją prawa aborcyjnego w Luksemburgu, za legalizacją eutanazji w ściśle określonych przypadkach, za przyznaniem realnych praw mniejszościom seksualnym.

A kiedy protestował Wielki Książę Luksemburga, nie chcąc kontrasygnować poszczególnych ustaw, Juncker doprowadził do ograniczenia jego władzy, zawieszając konieczność kontrasygnowania niektórych podstawowych rozwiązań prawnych. Juncker zawsze powtarza, że wola luksemburskich kobiet i mężczyzn jako wyborców jest ważniejsza niż wola Księcia. On jest też bardzo zdeterminowanym zwolennikiem europejskiej polityki klimatycznej. Powiedział w czasie jednego z naszych spotkań – niedawno znów to powtórzył publicznie – że nawet gdyby tylko jedna tysięczna z raportu ONZ na temat zmian klimatycznych była prawdą, i tak nakłada to na rządy ogromną odpowiedzialność za zapobieganie tym zmianom i ich konsekwencjom społecznym. Jego ostrzeżenia przed masową migracją z przyczyn klimatycznych już zaczynają się sprawdzać.

Mówisz o podobieństwie poglądów Junckera i Schulza. Ta „konwergencja”, która zbliżyła do siebie zachodnioeuropejskich chadeków i socjaldemokratów, rozciąga się także na zielonych i liberałów. Dość powszechnie zaakceptowano ekologiczną korektę rozwoju Europy, zaczęto realizować lewicowe czy zielone inicjatywy na rzecz zapanowania nad ucieczką pieniędzy z powszechnego systemu podatkowego. Podobnie jest z akceptacją dla podstawowych gwarancji socjalnych, czyli pewnych elementów państwa opiekuńczego. A także dla liberalnych wolności jednostki czy prawa do prywatności – co sprawia, że Unia przynajmniej próbuje podejmować tematy „wrzucone” światowej opinii publicznej przez Assange’a czy Snowdena.

Juncker na pewno nie jest neoliberałem.

Ale ten przepływ idei w ramach unijnego mainstreamu sprawia, że to przeciwnicy Unii stają się jedyną wyrazistą opozycją, a ich program – zniszczyć Unię, zablokować integrację, co na to samo wychodzi – staje się jedyną wyrazistą polityczną alternatywą.

To jest ryzyko, ale moim zdaniem ta konstelacja ugrupowań nacjonalistycznych, antyeuropejskich, eurosceptycznych, wrogich integracji, nawet jeśli w obecnym Parlamencie Europejskim nieco się wzmocniła, nie jest w stanie stworzyć jednolitego politycznego bieguna. Ich hasła są wewnętrznie sprzeczne, postulaty jednych z tych grup nie przystają do postulatów innych. Postulaty nacjonalistyczne wchodzą ze sobą w konflikt.

Nawet nacjonaliści z PiS i Fideszu różnią się w kwestii Ukrainy, nie mówiąc już o radykalnych nacjonalistach z Jobbiku. A nacjonaliści węgierscy i słowaccy albo litewscy i polscy natychmiast wchodzą ze sobą w konflikt.

Oczywiście, nie ma sojuszu nacjonalizmów, nawet jeśli ukrywają ten konflikt pod hasłem „wszyscy jesteśmy przeciwko Unii”. Ale jest też mnóstwo innych różnic – holenderscy populiści nie mają nic wspólnego z naszą eurosceptyczną czy antyeuropejską prawicą, bo mają zupełnie inne stanowisko w sprawach obyczajowych.

Geje nie są przez nich uznawani za „największych wrogów rodziny”.

Front Narodowy ma nacjonalistyczny program gospodarczy, UKiP ultraliberalny. Oni się ze sobą nie dogadają.

Marine Le Pen w przemówieniu wygłoszonym już po swoim zwycięstwie wyliczyła publicznie partie, z którymi nie chce współpracować – skrajną prawicę grecką, węgierską, polską. Ona je uznała za ugrupowania rasistowskie, z którymi nie chce żadnego zbliżenia.

Brakuje jej kilku głosów do stworzenia grupy, więc z Korwinem może się jednak zbliżyć.

Nie wierzę w to, bo musiałaby tłumaczyć się z jego dziwacznych poglądów, a to jej się nie opłaca. Antyunijna idea nie wystarczy, bo każde z tych ugrupowań oczekuje czegoś innego od polityki, od państwa, nawet od Unii, wobec której wielu „antyeuropejczyków” wysuwa różne, często sprzeczne roszczenia. Jak na razie raczej o sile Unii Europejskiej, o sile europejskiej demokracji świadczy to, że potrafi zaakceptować swoich przeciwników, przyjąć ich do swego łona, zagwarantować im prawo głosu. Jeśli oczywiście Unia i siły UE budujące będą potrafiły sformułować w tym sporze dobre argumenty, pokonać przeciwników zgodnie z regułami demokracji, które ci przeciwnicy nie zawsze uznają. Choć jednocześnie z tych demokratycznych reguł i swobód chcą korzystać. No i korzystają.

Barbara Labuda, ur. 1946, działaczka KOR i NSZZ „Solidarność”, więziona w stanie wojennym, po roku 1989 posłanka Unii Demokratycznej, minister w Kancelarii Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, ambasador RP w Luksemburgu, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet.

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych



__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij