Unia Europejska

Miller: Unia się nie rozszerzy, jeśli pozwolimy ją zniszczyć

Więcej euroizacji, mniej militaryzacji – mówi Leszek Miller.

Cezary Michlaski: Od wybuchu kryzysu ukraińskiego Tusk i jego rząd przejęli wszystkie pozycje PiS-u. Wzmacnianie obecności NATO w Polsce ważniejsze niż głębsza integracja z UE. W sprawie euro, unii bankowej, Karty Praw Podstawowych czy opodatkowania operacji finansowych – praktyczny eurosceptycyzm. Jako jedyny unijny priorytet solidarność energetyczna, co było także jedynym europejskim priorytetem PiS. Także „ostrzeganie przed Rosją” jako jedyna polska specjalizacja w Europie. Nawet jeśli to wszystko robione jest przez Tuska i Sikorskiego z większą elegancją niż w wykonaniu braci Kaczyńskich czy Anny Fotygi, pojawia się pytanie, czy treść polityki zagranicznej PO nie jest odmianą klasycznej polityki polskiej prawicy? I jaką alternatywę proponuje dla tej prawicowej polityki SLD, także w kontekście wyborów do europarlamentu?

Leszek Miller: To prawda, że za całą tą ostrą retoryką antypisowską Tuska i Platformy ukrywa się bardzo mało różnic myśli programowej. Tusk uznał, że o elektorat warto się ścigać z Kaczyńskim. Zatem jest to wyścig wyłącznie o elektorat prawicowy, żeby Kaczyńskiego do tej prawej ściany kompletnie przycisnąć. A już gdyby PiS wrócił do Europejskiej Partii Ludowej, wszyscy by go tam uznali za naturalnego sprzymierzeńca.

Tylko obaj panowie mieliby nieco większy problem z przedstawianiem się wzajemnie w Polsce jako absolutni wrogowie. „Partia białej flagi” kontra „podpalacze Polski i Europy”. A to przecież umożliwia od wielu lat Tuskowi zatrzymanie procesu zużycia PO przez rządzenie, a Kaczyńskiego ratuje przed rozliczeniem go z kompletnej nieudolności jako lidera opozycji, bo przecież nie wykorzystał – mimo że bardzo się starał ani kryzysu finansowego, ani Smoleńska, ani kryzysu ukraińskiego, czyli żadnej poważnej okazji politycznej, które w normalniejszych systemach partyjnych stają się przyczyną zmiany władzy.

Tylko że dla Polski to nie jest alternatywa. Może wyłączając Smoleńsk, gdzie cynizm ekipy Kaczyńskiego zagraża państwu i przekracza jednak normy największego nawet „pragmatyzmu” PO. Ale w bierności wobec Unii Europejskiej, bierności wobec integracji Polski z UE, praktycznie stanowiska PO i PiS są identyczne. Także jeśli chodzi o tworzenie atmosfery strachu i używanie jej potem dla potrzeb polityki partyjnej, Donald Tusk prześciga dzisiaj dawnych mistrzów tej polityki, czyli braci Kaczyńskich. Nikt nie przebije Tuska, kiedy ten mówi, że pierwszego września dzieci nie pójdą do szkoły. On z eskalacji strachu uczynił główny motyw kampanii PO do Parlamentu Europejskiego, a takie deklaracje w ustach urzędującego premiera mają nieporównanie większą siłę – także w oddziaływaniu na nastroje obywateli – niż w ustach najbardziej nawet rozgorączkowanego lidera opozycji.

Parafrazując Sikorskiego z jego negocjacji w Kijowie, przesłanie Tuska w tej kampanii wyborczej brzmi: „Jeśli nie zagłosujecie na PO, wszyscy będziecie martwi”.

(śmiech) Tamto ostrzeżenie zadziałało jednak w kierunku realnego zablokowania przelewu krwi. W polskiej polityce wewnętrznej ten strach jest używany do jałowego partyjnego PR-u.

Ale na Polakach robi to w tej kampanii podobne wrażenie, jak ostrzeżenie Sikorskiego na liderach Majdanu. Jest oczywiście pytanie, czy ta atmosfera grozy utrzyma się jeszcze przez miesiąc, co pozwalałoby Platformie na tym odpowiednio mocno dozowanym strachu wygrać wybory bez odpowiadania na niewygodne pytania o brak jakiejkolwiek wizji polityki europejskiej, brak scenariusza dalszej integracji Polski w strukturach UE, brak wizji zjednoczonej Europy. Brak nawet zainteresowania tymi tematami ze strony rządu.

To, czy się taka atmosfera utrzyma, nie zależy od Tuska, tylko od Putina.

Owszem, od tego, czy on się dalej posunie na Zachód; od tego, czy sytuacja na Ukrainie się ustabilizuje czy nie. Każdy wzrost napięcia na Wschodzie, zarówno realny, jak też tylko „rozgrywany” przez strony tamtego konfliktu, pozwoli Tuskowi skutecznie doprowadzić do końca tę jałową kampanię strachu przygotowaną wyłącznie na użytek wewnętrzny, głównie na użytek konkurowania z PiS, które własną kampanię strachu prowadzi bardziej nieudolnie i nieprzekonująco. Poza tym Platforma jako partia rządząca, zatem mająca w ręku wszelkie instrumenty służące pokazywaniu, że to ona odpowiada za bezpieczeństwo Polaków, jest w takiej kampanii strachu na z góry silniejszej pozycji. Ale o merytorycznej debacie na temat Europy czy polskiej polityki europejskiej możemy wówczas zapomnieć.

Tym bardziej ciekawi mnie pytanie o alternatywę programową SLD dla prawicy. W obszarze polityki europejskiej.

Więcej euroizacji, mniej militaryzacji. Silniejsza konsolidacja UE, nie tylko w jednym wybranym i wygodnym dla nas, ale już niekoniecznie dla wszystkich ważnych państw członkowskich Unii, obszarze polityki energetycznej – choć to również istotne – ale silniejsza konsolidacja całej konstrukcji europejskiej. To jest gwarancja naszego narodowego bezpieczeństwa, ekonomicznego, ale nie tylko. Można to bezpieczeństwo wzmacniać, wchodząc do euro, do twardego rdzenia Unii Europejskiej. Tam zachodzą procesy kluczowe dla przyszłości kontynentu

Jeśli chodzi o Europę, to nasz program jest programem uzgodnionym 1 marca w Rzymie w całej grupie socjalistów i socjaldemokratów europejskich. Nasze priorytety dotyczą głównie kwestii społecznych i gospodarczych. Dziesiątki milionów Europejczyków poszukują dziś pracy, nie mogą jej znaleźć, jedna czwarta z nich to ludzie młodzi, którzy mogą zostać wypchnięci z rynku pracy na tak długo, że to przekreśli już na zawsze ich życiowe szanse, uczyni „ludźmi niepotrzebnymi”. 120 milionów Europejczyków żyje na granicy albo poza granicą ubóstwa. Podobne proporcje są w Polsce. Drugi punkt to konieczność ożywienia gospodarki europejskiej, przekonanie, że polityka ograniczająca się do cięcia wydatków budżetowych, obsługiwania długu, bez programu wzrostu gospodarczego, w rzeczywistości trwale osłabiła nasze gospodarki. Ukarała najmniej odpowiedzialnych za spowodowanie kryzysu, sprawiła, że Europa nie będzie potrafiła skorzystać z globalnej koniunktury, jeśli ta powróci. Trzeba mądrej polityki industrializacji i innowacyjności. Trzeci priorytet to zdyscyplinowanie sektora finansowego, który musi służyć obywatelom i gospodarce realnej. Trzeba ratować bankrutujących ludzi, a nie bankrutujące banki. Pieniądze pchane w sektor finansowy do gospodarki nie trafiają. A najlepszym na to dowodem jest fakt, że po wielu już latach gigantycznych zastrzyków pieniędzy dla sektora finansowego mamy dziś w Europie ryzyko deflacji, a nie inflacji.

Te pieniądze nie przepływają przez sektor finansowy do „gospodarki realnej”, nie przeradzają się w popyt, ale są zużywane przez sektor finansowy dla jego „suwerennych” celów, zatykania dziur wynikających z ryzykownych operacji w przeszłości albo do dalszej działalności spekulacyjnej na globalnych rynkach surowców, akcji, instrumentów pochodnych…

To się nie przekłada na stymulację gospodarki, na wzrost. Najpotężniejszy instrument, jakiego europejskie państwa użyły do walki z kryzysem, czyli te gigantyczne zastrzyki środków dla sektora finansowego, jest przez to skuteczny w bardzo minimalnym stopniu. Ratowanie banków kosztowało już podatników ponad bilion euro.

Ta polityka jest jednak kontynuowana, nie widać dla niej żadnej alternatywy. Także w krajach, gdzie socjaldemokracja jest u władzy albo jest częścią koalicji sprawujących władzę.

Ale ta polityka jest pomysłem prawicy. Jeśli w jakichś obszarach socjaldemokracja musi ją podżyrować albo współodpowiada za jej konsekwencje, to dlatego, że jest tam zbyt słaba.

W tych wyborach walczymy między innymi o to, żeby odebrać prawicy dominację w Parlamencie Europejskim. Żeby móc w oparciu o realny potencjał tej instytucji – który zwiększy się po tych wyborach, bo europarlament będzie wybierał przewodniczącego Komisji, naszym kandydatem jest Schulz – działać na rzecz korekty tego prawicowego scenariusza ekonomicznej i społecznej stagnacji w Europie. Jeśli lewica będzie miała większość, będzie mogła przeprowadzić korektę, zwrot ku Europie społecznej, gdzie zakłada się pewne minima płacowe, ochrony pracy, ochrony socjalnej – także jako warunek wzajemności w negocjowaniu umów o współpracy handlowej z innymi podmiotami globalizacji. Socjalistyczni europosłowie pilnują tego, żeby wzajemność ochrony rynku pracy nie „wypadła” z agendy negocjacyjnej umów z USA czy państwami azjatyckimi. Do tego równość praw kobiet, Unia różnorodności, wyrównywanie w całej Europie dostępu do opieki zdrowotnej…

A w polskiej polityce? Na czym konkretnie polegałaby wasza alternatywa dla pasywności Tuska i jego rządu w obszarze głębszej integracji z UE?

Tu alternatywa będzie oczywista. Tusk będzie straszył i mówił wyłącznie o wzmocnieniu obecności militarnej NATO – zresztą jest to robione tak nieudolnie jak w przypadku deklaracji Sikorskiego o „dwóch ciężkich brygadach”. Wygłoszonej jednostronnie, bez przygotowania, bez sondowania kogokolwiek i natychmiast skontrowanej przez Steinmeiera.

A jeśli to „wychodzenie przed szereg” pełni funkcję nacisku?

Tak też mówili bracia Kaczyńscy, pogrążając się w rzeczywistości w coraz głębszej izolacji. Kiedy mojemu rządowi udało się wynegocjować przeniesienie do Polski pierwszej instytucji NATO – czyli centrum szkoleniowego, które powstało później w Bydgoszczy – najpierw prowadziliśmy bardzo długie i trudne rozmowy, a dopiero kiedy się udało, poinformowaliśmy o tym sukcesie opinię publiczną. Ale my w tej kampanii nie będziemy mówić o „ciężkich brygadach”, ale o bezrobociu, równym dostępie do opieki zdrowotnej, o walce z nierównościami społecznymi w całej Unii, a zatem i w Polsce. Będziemy mówić, że nieprawdziwa jest teza Tuska, iż głównym zagrożeniem dla Europy jest to, co się dzieje na Wschodzie. Z tym się trzeba liczyć, ale główne zagrożenie dla Unii, a więc także dla tej osłony i wsparcia, jaką Polska posiada dzięki członkostwu w UE, to wysokie bezrobocie, polityczny wzrost skrajnej prawicy wyrastający z poczucia bezradności instytucji unijnych i poszczególnych państw wobec społecznych kosztów globalizacji, narastanie różnic społecznych w Europie. To są zagrożenia, które mogą zniszczyć Unię.

Jest takie polityczne równanie, które bardzo mocno determinuje europejską politykę najsilniejszych graczy w UE: konsolidacja albo rozszerzenie. W Polsce udajemy, że tego problemu nie ma, ale wówczas nie rozumiemy, skąd brała się ostrożność Unii wobec Ukrainy, już na etapie Wilna. Tę ostrożność przełamał protest na Majdanie, ale problem pozostał. Rozpad wewnętrzny Unii nie pomoże także Ukraińcom, przecież detonatorem ich buntu było samo istnienie UE, a także integracja Polski z Unią, którą oni postrzegają jako nasz ogromny sukces. Czasem nawet bez cieni, które dostrzega wielu Polaków.

Nawet w układzie stowarzyszeniowym UE-Ukraina, w pierwszej jego politycznej części, tej najmniej wiążącej, gdzie w sumie można by wpisać wszystko, nie ma ani słowa na temat perspektywy członkostwa Ukrainy w UE. A przecież wiemy, że np. Turcja jest „stowarzyszona” od pół wieku. Przed szczytem w Wilnie takie sformułowanie w proponowanym Janukowyczowi dokumencie było, ono zostało wówczas wykreślone na wniosek Francuzów. I byłem bardzo ciekaw, czy w tej nowej wersji wróci; nie wróciło. Dodatkowo jeszcze wyjęto jak na razie z tej nowej umowy stowarzyszeniowej całą część ekonomiczną, która leżała na stole przed szczytem w Wilnie. Ona też ma być podpisana, ale nie wiadomo kiedy i w jakim kształcie. Terminy są optymistyczne, ale nikt w nie nie wierzy. Można zatem powiedzieć, że Janukowycz miał od Unii lepszą ofertę niż rząd Majdanu w Kijowie.

Rząd Majdanu jest uważany za słabszy niż rząd Janukowycza, mniej stabilny. A słabszym oferuje się mniej.

Tylko że to potwierdza moje przekonanie, iż uratowanie samej Unii, jej konsolidacja społeczna i ekonomiczna, jest dla wszystkich poważnych aktorów polityki europejskiej większym priorytetem niż rozszerzanie. Tylko polska prawica sądzi, że jest inaczej. Prowadząc polską politykę w całkowitym oderwaniu od rzeczywistości.

Tusk tak nie sądzi. Wie, jak jest naprawdę, ale jego „rzeczywistość” to rzeczywistość wyborów wygrywanych z Kaczyńskim w Polsce. Więc używa diagnoz czy języka, które nie mają związku z unijną rzeczywistością, ale świetnie sprawdzają się w Polsce, także w polskich mediach. To, o czym pan mówi, jest oczywistością w mediach niemieckich, francuskich, brytyjskich, ale polskie media wybrały w większości „opcję jagiellońską”, bo to też się lepiej w Polsce sprzedaje. Tusk musi się z tym liczyć, więc postanowił to wykorzystać. Jak zwykle skuteczniej, niż to robi Kaczyński.

To prawda, że Tusk może w mniejszym stopniu wierzyć w ten język, którego używa na potrzeby PR, niż wierzą w ten język ludzie Kaczyńskiego. Ale używanie języka kompletnie oderwanego od rzeczywistości jest ostatecznie groźne dla państwa, dla polskiej polityki. A w polskich mediach – z wyjątkiem kilku zaledwie autorów i zupełnie pojedynczych tytułów – panuje prawicowa poprawność polityczna. I schematy, których być może ludzie czasami chcą słuchać – choć nie wszyscy – ale które z rzeczywistością polityki europejskiej nic nie mają wspólnego.

Skoro już jesteśmy przy temacie opinii publicznej, to za największe demony są dziś w Polsce uważani Verheugen i Schroeder, którzy byli pana kluczowymi partnerami w momencie rokowań dotyczących wejścia Polski do Unii. Oni również wówczas stawiali na konsolidację zamiast rozszerzenia. Pan ich przekonywał, trochę nawet oszukując co do głębi polskiego euroentuzjazmu. Dziś by już rozszerzenia nad konsolidację nie przedłożyli. Ale wtedy pan, Kwaśniewski, Cimoszewicz… przekonywaliście ich, żeby uznali rozszerzenie Unii na Wschód za priorytetowe wobec ryzyk związanych z niedokończonym procesem integracji dotychczasowego obszaru UE.

Gdyby mój rząd tak negocjował wejście Polski do Unii, jak rząd Donalda Tuska negocjuje dziś wejście Polski do strefy euro, tobyśmy dzisiaj członkiem Unii nie byli. Proponowana wówczas przez najsilniejsze siły polityczne Zachodu koncepcja rozszerzania stopniowego, najpierw kilka krajów najmniejszych, a później ewentualnie Polska – szczególnie wobec narastania już wówczas na zachodzie kontynentu lęków społecznych, których wyrazem było odrzucenie konstytucji europejskiej przez Francuzów i Holendrów, a później w obliczu kryzysu – to byłaby wystarczająca blokada przyjęcia Polski do Unii. Myśmy to przezwyciężali bardzo aktywnymi działaniami politycznymi. Bierność i „ostrożność” taka, jak dziś proponuje rząd Donalda Tuska wobec wszystkich praktycznie działań na rzecz głębszej integracji Polski w struktury UE, oznacza w praktyce po prostu marginalizację Polski w UE. Tym bardziej że atmosfera w Europie jest dziś nieporównanie bardziej niespokojna niż w 2003 czy 2004 roku.

Jako ktoś, kto siłą wciskał Polskę do Unii, powinien pan rozumieć racje zwolenników jak najszybszego rozszerzenia UE o Ukrainę, nawet kosztem zagrożenia konsolidacji UE.

Są dwie różnice. Po pierwsze, ja bardziej nawet rozumiem niektórych Ukraińców niż polityków czy media polskie, którym powinno na konsolidacji Unii zależeć, bo Polska jest członkiem UE. A zanim pan się oburzy na mój „egoizm”, jeszcze raz powtórzę, że tu nie chodzi o egoizm, chodzi o proporcje pomiędzy ekspansją zewnętrzną, a ocaleniem samej UE. Unia nie będzie atrakcyjna dla nikogo na zewnątrz, jeśli rozpadnie się społecznie i gospodarczo, a w ostatecznej konsekwencji także politycznie. Zatem priorytetem musi być jej wzmocnienie. Tusk się tym nie zajmuje, Kaczyński tego nie robi, prawicowi kibice „polityki jagiellońskiej” w ogóle o tym nie myślą. A po drugie, myśmy jako polskie państwo i społeczeństwo wykonali gigantyczny wysiłek przystosowawczy – na poziomie politycznym, społecznym, gospodarczym – żeby wejść do Unii, nadmiernie nie naruszając równowagi wewnętrznej ówczesnej UE, a ona jest dziś nieporównanie bardziej krucha niż była dekadę temu. Tymczasem państwo ukraińskie nie jest dziś w stanie takich kroków jak Polska wykonać, nawet gdyby chciało. Ono jest na samym początku drogi do najbardziej choćby minimalnej konsolidacji politycznej, społecznej, ekonomicznej. A mówiąc w ten sposób i tak staram się być skrajnym optymistą. Zatem ten całkowity brak zainteresowania polskiej prawicy dla konsolidacji UE, przy jednoczesnej fascynacji wydarzeniami na Wschodzie, to moim zdaniem zupełnie samobójcza krótkowzroczność.

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij