Kraj

Majmurek: Fantomowe ciało Jarosława

Szlachecka anarchia połączona z kulturą klientelizmu i folwarku wraca w Polsce PiS, z mocą większą niż kiedykolwiek po 1989 roku.

Prawo i Sprawiedliwość szło po władzę z opowieścią o walce z politycznym imposybilizmem, obiecywało, że pod jego rządami państwo przestanie być byle jakie i dziadowskie, a stanie się znów źródłem dumy, bezpieczeństwa i stabilności dla obywateli. Także część lewicy dała się przekonać tej opowieści, argumentując, że lepszy PiS, który zachowa pewne podstawowe narzędzia państwa, niż liberałowie, którzy najchętniej by je korzystnie sprywatyzowali, pozbawiając jakąkolwiek lewicę, jaka mogłaby kiedyś zdobyć władzę w Polsce wszelkich środków do prowadzenia sensownej polityki. Tyle sanacyjna narracja wyborcza. A jak wyszło? Jak zwykle.

Co w Polsce oznacza to „jak zwykle”? Zygmunt Kubiak mawiał, że w Polsce próbowano już wprowadzać różne ustroje, ale jakoś zawsze wychodził feudalizm. W czym miał i nie miał racji.

Miał, gdyż faktycznie niezależnie od ustroju odtwarza się u nas kultura folwarczna, z jej podziałem na „chamów” i „panów”, oraz klientelistyczny system, przypominające relacje magnata ze służącą mu politycznie czy wojskowo szlachecką gołotą. Nie miał, bo to, co ciągle się w Polsce odradza, trudno nazwać nawet feudalizmem. Feudalizm to jednak pewien uporządkowany, hierarchiczny system dość efektywnie zdolny organizować do pewnego momentu porządek społeczny. W Rzeczpospolitej absolutną władzę pana na folwarku zawsze otaczało morze anarchii. I właśnie ten stan – szlachecka anarchia połączona z kulturą klientelizmu i folwarku – wraca w Polsce PiS z mocą większą niż kiedykolwiek po 1989 roku.

Państwo nie istniejące nawet teoretycznie

Zachodnia cywilizacja śmierci już w wieku XVII wypracowała rozumienie państwa, które się nigdy do końca nad Wisłą nie przyjęło: jako organizacji zdolnej do ustanawiania monopolu na stanowienie prawa i stosowanie prawomocnej przemocy na swoim terytorium. W XVI wieku szlachta uchwaliła sobie prawo do zbrojnego wystąpienia przeciw budzącej jej opór polityce wybranego przez nią monarchy. Dziś polski rząd sam urządza rokosz przeciwko państwu, którym ma rządzić, przeciw jego prawu i instytucjom.

W publicystycznej gorączce komentarzy towarzyszących obecnemu kryzysowi konstytucyjnemu pojawiały się zarzuty o „zamachu stanu”, jakiego dokonuje PiS. Dotychczas były one przesadzone. Jednak, gdy upłynął termin publikacji wyroku przez TK, rząd przekroczył czerwoną linię. Ciągle nie jest to jednak zamach stanu, a coś – z punktu widzenia spójności aparatu państwa – być może nawet gorszego. Zamach stanu to przejęcie kontroli nad częścią aparatu przemocy państwa po to, by odebrać władzę prawowitemu rządowi. To szybkie, precyzyjne uderzenie. To, co robi PiS, z precyzją nie ma nic wspólnego – funduje nam wszystkim miesiące, jeśli nie lata ciągłego prawnego i politycznego kryzysu, którego jedynym efektem będzie postępująca anarchia, rozprężenie i dalsze osłabienie państwa oraz podkopanie zaufania do niego na taką skalę, że odbudowanie go zająć może długie lata. W rezultacie Polki i Polacy jeszcze bardziej zniechęcą się do demokracji – nie jest wykluczone, że w przyszłości jakiś „prawdziwy” antydemokratyczny zamach stanu nie zderzy się już z brakiem masowego poparcia.

Co bowiem stało się dziś, gdy rząd przekroczył termin publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego? To mianowicie, że Polska ma w zasadzie dwa porządki prawne. Jeden wyznaczany przez decyzję władzy sądowniczej, a drugi – wykonawczej. Ta przepaść między dwoma porządkami będzie się tylko pogłębiać wraz z kolejnymi wyrokami Trybunału – podejmowanymi na podstawie poprzedniej ustawy – których rząd, przekonany, że Trybunał obowiązuje ustawa przyjęta przez PiS-owski Sejm, nie będzie uznawał. Każdy urzędnik, każda prokuratorka, każdy publiczny funkcjonariusz będą musieli na co dzień podejmować decyzję, do którego systemu prawa się stosować. Sądy będą wydawać wyroki, których nie będzie wykonywać władza wykonawcza. Ta będzie podejmowała działania, które w świetle orzecznictwa będą bezprawne. Ktokolwiek przejmie władzę po PiS, przez lata będzie musiał sprzątać powstały w efekcie bajzel prawny.

Wśród wielu ojców klęski PO był także Bartłomiej Sienkiewicz ze swoimi słowami, że „państwo polskie istnieje tylko teoretycznie”. Choć nie powiedział nic, co nie byłoby prawdą, to propagandziści PiS rozdmuchali wyrwany z kontekstu cytat z nielegalnie podsłuchanej rozmowy i zrobili z niego taran na partię Ewy Kopacz.

Jeśli jednak państwo PO istniało wyłącznie teoretycznie, to państwo PiS o dwóch równoległych porządkach prawnych nie istnieje nawet teoretycznie, bo nie spełnia żadnej z obowiązujących w cywilizowanym świecie definicji państwa.

Jest układem skazanym na ciągłe osuwanie się w coraz głębszą anarchię i kryzys, niezdolnym do realizacji strategicznych celów.

Polska suknem Kaczyńskiego

„Na elekcjach dawaj kreskę / Nie za słowa, a za kieskę” – poucza syna sarmacki ojciec w piosence Jacka Kaczmarskiego Dobre rady pana ojca. Opiewany przez ideologów rządzącego obozu „sarmacki republikanizm” opierał się bowiem o polityczną korupcję, hegemonię magnackiej kiesy kupującej „kreski” i liberum veto od mało zamożnej szlachty.

W kolejnej odsłonie IV RP ten klientelistyczny model myślenia o polityce wraca w pełnej krasie. Tylko że kasa, zamiast magnackiej jest państwowa. W Potopie Bogusław Radziwiłł porównuje Rzeczpospolitą do sukna, które każdy ciągnie w swoją stronę. Radziwiłłowie liczyli, że im tego sukna starczy na królewski płaszcz – Kaczyńskiemu udało się z wyszarpanego w zeszłym roku kawałka zbudować potężny folwark pełen zależnych od niego klientów.

To oczywiste, że klientelizm, traktowanie państwa jako łupu, a partii jako biur pośrednictwa pracy był problemem wszystkich sił rządzących Polską po 1989 roku.

PiS nie jest żadnym wyjątkiem. Nigdy jednak przejmowaniu państwa nie towarzyszyła taka ostentacja. Media, etaty w służbie cywilnej, budżety reklamowe spółek skarbu państwa i środki na prenumeratę czasopism w urzędach, a nawet stadniny koni – wszystko ma teraz służyć budowaniu grupy ludzi zależnych od kierownictwa PiS materialnie, lojalnych i oddanych partii, której władza nad państwowymi pieniędzmi gwarantuje nawet jeśli skromny, to odczuwalny dobrobyt.

Rządy na tym folwarku sprawowane są przy tym dość twardą ręką. Jak zauważyła kiedyś Jadwiga Staniszkis, kluczem do zaufania Jarosława Kaczyńskiego jest przejście rytuału upokorzenia. Przeczołgani przez niego – zanim zostali wyniesieni do funkcji paladynów – zostali i Ziobro, i Kurski, i „premier z tabletu” Gliński.

Wszystko to całkowicie rozkłada koncepcję państwa jako dobra wspólnego wszystkich obywateli. PiS straci kiedyś władzę i w tej sytuacji nikt nie będzie już wyznaczał minimalnych standardów tej sile, która przyjdzie po nim i zrobi swoje własne „wielkie czystki” w każdej podległej instytucji. Raz jeszcze rzekomo sanacyjne działanie faktycznie zaszczepia państwu pierwiastek anarchiczny, czyniąc z niego łup najsilniejszego w danej chwili stronnictwa.

Dwa ciała prezesa

Skąd ten powrót postsarmackiej anarchii dokonujący się pod egidą rzekomo sanacyjnego projektu? Z pewnością wynika on, jak zauważa w ostatnim felietonie Jan Śpiewak z bylejakości pracy, jaką PiS wykonało w opozycji, z myślowego i kadrowego nieprzygotowania tej partii do rządzenia. Silnie obecne w całym naszym życiu politycznym – by użyć określenia Witkacego – „gnypalstwo” (skłonność do powierzchownego rozgrzebywania brudnym paluchem spraw wymagających subtelnych narzędzi myślowych i wytężonej intelektualnej pracy) ma tu wiele do rzeczy. Ale nie tylko ono.

Problemem jest sama kierująca działaniami rządzącej partii koncepcja władzy. W jej ramach władza to bezpośrednia kontrola jednego decyzyjnego ośrodka nad podległymi mu bezpośrednio, wykonującymi jego rozkazy instytucjami i kierującymi nimi osobami. W tym wypadku ostateczną instancją tej kontroli ma być sam Jarosław Kaczyński. Problem w tym, że współcześnie władza nie działa w ten sposób. Władza to nie tylko bezpośrednie wydawanie poleceń, ale przede wszystkim tworzenie koalicji zdolnych do przekraczania interesów poszczególnych aktorów, to tworzenie warunków brzegowych interakcji różnych podmiotów, to wreszcie negocjowanie między różnymi logikami różnych instytucji. Zbyt silna chęć skupienia kontroli – rozumianej jako bezpośrednia zwierzchność – w jednym ośrodku, prowadzi do przeciążenia takiego centrum. Zbyt silnie naciskane z góry instytucje władzy wykazują bowiem skłonność do bezwładu. Władza dążąca do skupienia jak największej liczby bezpośrednich, nakazowych decyzji w jednym miejscu, ryzykuje utratę możliwości oddziaływania na świat innymi mechanizmami niż dozór i rozkaz. W efekcie w systemie zwiększa się entropia czyli, mówiąc prościej, narasta chaos. Wzmacniają się tendencje anarchiczne.

Mieliśmy tego przykład w przypadku sporu o Trybunał, gdzie chęć bezpośredniego i natychmiastowego podporządkowania jak największej liczby sędziów konstytucyjnych doprowadziła do głębokiego kryzysu i odebrała ośrodkowi decyzyjnemu w PiS możliwość faktycznego oddziaływania na władzę sądowniczą.

Między dwiema gałęziami władzy panuje teraz stan zimnej wojny, gdyż zamiast wzajemnie się równoważyć i kontrolować spierają się one o swą prawomocność. Dopóki kryzys nie zostanie rozwiązany, dopóty wszelkie próby reformy sądownictwa napotykać będą bierny opór środowiska i instytucji – a poza sytuacją rewolucyjną nie da się wymienić w ciągu kilku lat wszystkich sędziów, tak jak da się to uczynić np. z najwyższymi urzędnikami.

Janek Sowa w swojej głośnej książce postawił tezę, że o ile na zachodzie Europy ciało króla podwoiło się w ciało państwa (przez co nawet, gdy głowa króla spadała pod katowskim toporem, państwo trwało niewzruszone), to w Polsce doszło do paradoksalnej sytuacji: choć żadnego króla nigdy nie zamordowano, to fizyczne ciało króla skrywało brak ciała państwa, stan szlacheckiej anarchii.

Korzystając z licencji publicystycznej formy, można powiedzieć, że podobny proces obserwujemy dziś. Fantazja o politycznym ciele nowego Marszałka, Naczelnika państwa, w swoich rękach trzymającego wszystkie wajchy władzy i realizującego przy ich pomocy wielkie, strategiczne cele, skrywa fakt, że im więcej nominalnej, nakazowo-rozdzielczej władzy próbuje skupić decyzyjny w PiS ośrodek, tym bardziej realna substancja współczesnej władzy wymyka mu się z rąk. Im więcej władzy wydaje się mu, że zagarnia, w tym większa anarchię nas wszystkich osuwa.

 

**Dziennik Opinii nr 77/2016 (1227)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij