Kraj

Majmurek: Ukarzmy Dodę, zdelegalizujmy Reja

Potrzebujemy w Polsce ruchu na rzecz czegoś w rodzaju amerykańskiej pierwszej poprawki.

Trybunał Konstytucyjny odrzucił w poniedziałek skargę konstytucyjną przygotowaną w imieniu piosenkarki Doroty Rabczewskiej przez mec. Łukasza Chojniaka. Skarga dotyczyła artykułu 196 Kodeksu karnego, penalizującego obrazę uczuć religijnych. Doda została z niego skazana na grzywnę w wysokości 5 tysięcy złotych – za stwierdzenie, że autorzy Biblii byli „napruci winem i upaleni ziołem.

TK uznał, że artykuł 196 jest zgodny z Konstytucją. Ten wyrok w oczywisty sposób martwić powinien wszystkich przywiązanych do wolności słowa. Nie raz pisałem już o absurdzie prawnej ochrony tzw. uczuć religijnych. Państwo nie chroni uczuć filmowych, filozoficznych, literackich, czy kulinarnych, nie wiem dlaczego chronić powinno religijne. Katedra w Chartres, szynka pata negra, msza prawosławna, pisuar Duchampa, kazania papieża Franciszka i choreografia Święta wiosny w świetle prawa powinny być takimi samymi artefaktami kultury. Księga Koheleta, Koran, czy listy Pawła z Tarsu powinny funkcjonować na takiej samej zasadzie jak wszelkie inne ważne dla ludzkości książki: Opowieści o księciu Genjim, Baśnie tysiąca i jednej nocy, Fenomenologia ducha. Tak samo mogą podlegać swobodnej krytyce, dyskusji, peryfrazie, interpretacji, wreszcie parodii.

Polacy nie są Charlie

Wyrok TK zakazuje wyraźnie tej ostatniej. W uzasadnieniu wyroku sędziowie stwierdzili, że cel „artystyczny lub naukowy” danego działania nie chroni go przed paragrafem o obrazie uczuć religijnych. Przy czym o ile sama krytyka religii czy miejsc jej kultu nie jest jeszcze obrazą uczuć religijnych, to staje się nią wtedy, gdy przyjmuje „znieważający, obelżywy, wyszydzający, poniżający charakter”.

Przy odpowiedniej złej woli i takim, a nie innym klimacie politycznym wyrok ten można odczytać jako faktyczną delegalizację antyreligijnej satyry w Polsce.

Satyra bez wątpienia ma bowiem charakter wyszydzający, a często ma na celu także zelżenie i znieważenie wyśmiewanego. Tymczasem to religijna satyra od czasów co najmniej reformacji jest narzędziem emancypacji jednostek i wspólnot. Reformacja to nie tylko uczone teologiczne rozważania Lutra czy Kalwina, ale także kpiny z kultu relikwii, świętych, brutalnie atakujące katolików druki ulotne, niewybredne wierszyki walące na odlew w duszących się od własnego bogactwa biskupów czy otępiałych od obżarstwa i opilstwa mnichów. Podobnie Oświecenie to nie tylko filozoficzne wywody Hume’a czy encyklopedystów, ale także bezlitosna antyklerykalna satyra. Wyrok TK potwierdza, że w Polsce  taka satyra zagrożona jest wyrokiem do dwóch lat pozbawienia wolności.

Co to właściwie oznacza? Że zgodnie z wykładnią TK pod obrazę uczuć religijnych podpada cały szereg ikon współczesnej kultury popularnej. Z pewnością „Charlie Hebdo” z okładkami przedstawiającymi kopulującą Trójcę Świętą czy South Park z obrazem boga-hipopotama wyznającego buddyzm i niebem pełnym mormonów. Odpada też całkiem sporo amerykańskich komików, na czele z George’em Carlinem, w swoich numerach nazywającego religię „największą bzdurą w historii ludzkości”. W jednym z numerów Carlin radzi osobom religijnym, które w „Piśmie Świętym szukają pocieszenia”, by sięgnęły do innych „równie krzepiących, a literacko nawet lepszych historii”, na przykład „trzech małych świnek albo Czerwonego Kapturka”. Słowa Dody to przy tym przedszkole.

Ale pół biedy z globalną popkulturą. Ten wyrok odcina nas też od zabytków kultury polskiej. Ojciec polskiej literatury, Mikołaj Rej z Nagłowic, był przecież wojującym protestantem. Z Kościołem rzymskokatolickim walczył często przy pomocy grubej satyry. Nie wiem, jak jest dziś, po kolejnych reformach edukacji, ale gdy ja byłem uczniem liceum, w podręczniku do polskiego do pierwszej klasy szkoły średniej widniał zabawny wierszyk Baba, co w pasyją płakała. Przytoczmy go, póki możemy, w całości:

Gdy ksiądz śpiewał pasyją, więc baba płakała.
Umie li po łacinie, druga jej pytała:
„Płaczesz, a to wiem pewnie, nie rozumiesz czemu,
I ten twój płacz podobien barzo k szalonemu” .
Rzekła baba: „– lżci ja płaczę nie dlatego,
Lecz wspominam na swego osiełka miłego,
Co mi zdechł. Prosto takim, by ksiądz, głosem ryczał
I takież na ostatku czasem cicho kwiczał”.

Wiersz bez wątpienia znieważa miejsca i formę kultu religijnego, ma charakter pogardliwy i szyderczy; wyśmiewa katolików uczestniczących w łacińskiej liturgii, z której nic nie rozumieją. Gdyby coś podobnego dziś napisał na przykład Jaś Kapela, zgodnie z rozumowaniem Trybunału mógłby dostać nawet dwa lata więzienia. Nie mówiąc o bólu tylnej części ciała prawicowych publicystów, zanoszących się oburzeniem, że lewica „znów wyśmiewa się z ubogich, schorowanych, pobożnych starszych kobiet”.

Co z uczuciami niewierzących?

Uzasadniając swoje orzeczenie, TK argumentuje dalej, że artykuł 196 kk chroni standardy debaty publicznej i publicznego porządku. Problem w tym, że chroni je bardzo jednostronnie. Nie przyznaje bowiem żadnej ochrony wrażliwości osób niewierzących. Tych można dziś w Polsce swobodnie atakować i obrażać.

Publicyści, duchowni i politycy regularnie oskarżają osoby niewierzące o brak moralności, nihilizm, brak patriotyzmu, odmawiają im prawa przynależności do narodowej wspólnoty.

Jarosław Kaczyński, jak wszystko na to wskazuje – wkrótce znów lider obozu władzy, powiedział kiedyś, że jedyną alternatywą dla chrześcijaństwa w Polsce jest nihilizm. Ja się na etykietkę nihilisty nie obrażam, uważam, że nihilizm jest jednym z najważniejszych horyzontów współczesnego doświadczenia i najważniejszym pytaniem, z jakim dziś się mierzymy. W tym także każda poważnie traktująca się religia. Tak więc etykietkę nihilisty mogę wziąć na klatę. Ale dla wielu ludzi rozumiejących „nihilizm”  w potocznym sensie, alternatywa „albo jesteś chrześcijaninem, albo nihilistą” może być autentycznie obraźliwa.

Tezę, że osoby niewierzące są amoralne, bo jedyna moralność jest chrześcijańska, powtórzył niedawno w telewizji publicznej poseł rzekomo liberalnej PO, Stefan Niesiołowski. Oczywiście, Niesiołowski jest kimś w rodzaju połączenia błazna i bulteriera, którego każdy jego aktualny pan szczuje na swoich politycznych oponentów. Nie należy więc specjalnie przejmować się jego atakami. Niemniej to niepokojące, że poseł posiadający jednak demokratyczną legitymację odmawia moralności 8% obywateli swojego kraju (tyle wedle ostatnich badań jest niewierzących). Inny polityk związany obecnie z rządzącą partią, Ludwik Dorn, wprost wyprasza niewierzących z Polski: „Na to takim ludziom, przepraszam za brutalizm, ja mówię: mamy Schengen, przenieście się gdzie indziej. […] Tu jest Polska! I mówię to nie na tej zasadzie, bym był szczególnie nietolerancyjny, tylko, a dlaczego wywracacie coś, co generalnie rzecz biorąc dobrze działa, a jak się wywróci, to będziemy mieli trwającą przez dekady wielką wewnętrzną awanturę i utrudnianie życia milionom Polaków”.

Oczywiście słowa Dorna można obrócić w żart, ale czy na pewno jest on śmieszny? Swoją drogą, premier Kopacz oraz walczącej o głosy centrowych i lewicowych wyborców Platformie wypada pogratulować tego transferu – takie zaproszenie dla niewierzących na pewno przysporzy wam z tej strony głosów!

O polską pierwszą poprawkę

Czy więc w ramach symetrii należałoby też wprowadzić ochronę uczuć osób niewierzących i spenalizować wypowiedzi takie jak przywołane wyżej? Moim zdaniem to ślepa uliczka. Z Kaczyńskim, Niesiołowskim i Dornem najlepiej rozliczyć się przy pomocy kartki wyborczej.

Zamiast kolejnych przepisów penalizujących różne formy obrazy uczuć różnych osób, potrzebujemy dziś w Polsce obywatelskiego ruchu na rzecz czegoś w rodzaju amerykańskiej pierwszej poprawki: gwarantującej nadrzędność wolności słowa wobec odczuć różnych grup.

Zwolennicy ochrony uczuć religijnych argumentują, że religia jest niezwykle ważną częścią ich indywidualnej i zbiorowej tożsamości, dlatego powinna podlegać szczególnej ochronie. Ale religia może też wywoływać inne silne uczucia: niechęci, złości, pogardy, nienawiści. Prawo do wyrażania religijnej czci i prawo ekspresji pogardy dla religii powinny być gwarantowane w równej mierze. Wolność zakładania przez muzułmańskie kobiety chusty powinna być tak samo chroniona jak karykatury „Charlie Hebdo”; prawo do organizowania procesji w Boże Ciało tak jak prawo do tworzenia narracji z nienawiścią opisujących opresyjne katolickie wychowanie. Niech kwitnie tysiąc kwiatów, kto chce, niech oddaje się dewocyjnym gestom i mistycznym medytacjom, kto inny niech kręci porno-parodię historię Samsona i Dalili.

Konsekwentnie stosowana zasada ochrony uczuć religijnych doprowadziłaby do całkowitego paraliżu debaty o religii w Polsce. A na pewno do faktycznej penalizacji ekspresji przekonań ateistycznych. Weźmy choćby taki ciąg zdań, dla wielu ateistów po prostu prawdziwych:

Nie ma nic takiego, co możemy nazwać bogiem. Mahomet nie był prorokiem. Jezus z Nazaretu nie był zbawcą ludzkości ani mesjaszem, ale jednym z wielu religijno-politycznych przywódców w rzymskiej Palestynie I wieku. Właściwym ojcem chrześcijaństwa jest Paweł z Tarsu, który Jezusa potrzebował tylko jako nośnika mitu zmartwychwstania. Koran, Stary i Nowy Testament, Kojiki nie mają żadnej boskiej sankcji, nie są księgami objawionymi, zostały napisane przez konkretne osoby, w konkretnych społeczno-politycznych okolicznościach i stanowią głównie ich odbicie. Religia służyła w historii jako efektywna maszyna społeczna i „technika siebie”, im większy rozwój środków produkcji, wiedzy naukowej, medycyny, państwa opiekuńczego, tym jej rola słabsza.

Dla wielu religijnych osób takie słowa – wygłaszane jako prawdy (moim zdaniem są prawdziwe) – są przynajmniej przykre. Czy jednak naprawdę chcemy żyć w społeczeństwie, które w imię ochrony przed przykrością zabrania głoszenia takich poglądów? I wyrzuca Reja ze szkolnych podręczników?

 

**Dziennik Opinii nr 280/2015 (1064)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij