Kraj

Gerwin: Dobre życie zamiast kapitalizmu

Niektórzy twierdzą, że rozwój to wieżowce, autostrady, kolejne linie metra i szybko rosnący PKB. Rozwój może jednak oznaczać co innego.

To, że ludzie potrafią lepiej komunikować się ze sobą, że okazują sobie więcej empatii i zrozumienia, że odradzają się lokalne społeczności, że ludzie potrafią lepiej ze sobą współpracować, że tempo życia zwalnia, a zadowolenie z życia rośnie. Rozwój może także oznaczać, że zagrożone wyginięciem gatunki roślin i zwierząt przestają być zagrożone, że zwiększa się powierzchnia lasów i dzikich łąk, że na spacerze w lesie można spotkać żubry i borsuki, a w Bałtyku pływa coraz więcej fok i morświnów. Celem rozwoju nie musi być konsumowanie z roku na rok coraz to większej liczby dóbr i usług, czyli wzrost PKB.

Ktoś może zauważyć, że przecież w kapitalizmie możliwe jest jedno i drugie, że możemy mieć zarówno bogactwo materialne, jak i dobrą jakość życia. Niezupełnie. Część osób może znaleźć dla siebie miejsce w obecnym systemie społeczno-gospodarczym i udaje się im zapewnić sobie wygodne życie. Niemniej jednak w tym samym czasie wielu innych ludzi żyje w ubóstwie, czują się zagubieni, samotni lub po prostu nieszczęśliwi. Celem współczesnej wersji globalnego kapitalizmu nie jest skuteczne rozwiązanie problemów tej części społeczeństwa, która nie czuje się w nim dobrze. Celem jest co innego – umożliwienie tym, którzy są żądni bogactwa i władzy, zgromadzenia jak największego majątku, nawet jeżeli odbywa się to kosztem innych ludzi lub nadmiernego eksploatowania zasobów przyrody.

Owszem, na przestrzeni lat sytuacja materialna znacznej części społeczeństwa również się poprawiła, zyskali nie tylko najbogatsi. Jak się to jednak przełożyło na zadowolenie z życia? Spójrzmy na wyniki badań, które przeprowadzono w Stanach Zjednoczonych. W latach 40. ubiegłego wieku, czyli w czasach, gdy jedna trzecia mieszkań nie miała bieżącej wody, łazienek lub toalet, gdy ponad połowa z nich nie miała centralnego ogrzewania, a większość dzieci nie kończyła ósmej klasy szkoły podstawowej, zadowolenie z życia wynosiło 7,5 (w skali do zera do dziesięciu). Dziś typowy dom w USA ma nie tylko toaletę i bieżącą wodę, jest także dwukrotnie większy, stoi w nim komputer, telewizor, zmywarka, pralka, kuchenka mikrofalowa, odtwarzacz DVD, a dorośli domownicy (i nie tylko) mają telefony komórkowe. Tymczasem średnie zadowolenie z życia wynosi 7,2 (1).

Nie zraża to jednak entuzjastów nieograniczonego bogacenia się i rynku pozbawionego regulacji. Ty również możesz zostać członkiem grupy milionerów lub miliarderów – podkreślają. W życiu chodzi o to, by mieć jak najwięcej. Jeden dom to za mało. Jeżeli tylko będziesz wystarczająco kreatywny, przedsiębiorczy, pracowity i nie podzielisz się zyskiem z innymi, wówczas będziesz mógł kupić sobie kilkupiętrowy jacht z boiskiem do koszykówki i prywatną wyspę na Pacyfiku. Do tego jeszcze możesz mieć swoją własną stację telewizyjną, która zapewni ci rozrywkę po nużących zebraniach w biurze (kto by tam oglądał kanały cudzych stacji). Tylko pomyśl – wielkie pieniądze i sława. Wszystko to będzie twoje, to ci się po prostu należy. Nie oglądaj się na innych, załóż firmę, wejdź na giełdę i pomnażaj majątek, a wkrótce potem twoje nazwisko znajdzie się na liście najbogatszych osób na Ziemi. Co powiesz, wchodzisz w to?

Jest tu jednak pewien haczyk – bogactwo i władzę będą mogli zdobyć jedynie nieliczni. Pozostali zostaną wyeliminowani lub zmarginalizowani przez konkurencję. Będą musieli obejść się smakiem i pozostanie im wzdychać z rozczarowaniem i frustracją, że nie udało się zdobyć tego, co mają inni. I nawet nie jest to wina tych, którym się nie udało, tego, że nie starali się dość mocno, że nie byli wystarczająco bezwzględni lub innowacyjni. Ten system po prostu jest tak zaprojektowany. Miejsce na szczycie piramidy jest przeznaczone wyłącznie dla niewielkiej grupy osób.

Warto tu zwrócić uwagę, że ten system nie mógłby funkcjonować, gdyby ludzie byli zadowoleni z tego, co mają. Gdyby nie mieli potrzeby częstego kupowania dużej liczby przedmiotów, wówczas nowe produkty mogłyby zacząć zalegać w magazynach. Efektywność firm można poprawiać, wprowadzać coraz to bardziej wydajne maszyny i produkować coraz więcej, czego zresztą oczekują akcjonariusze. Kto jednak to wszystko kupi? Niezbędne było więc wykreowanie konsumpcyjnego stylu życia w jak największej części społeczeństwa, poprzez odpowiednie działania agencji public relations i politykę państwa. Jedną ze stosowanych w tym celu metod jest oddziaływanie na poczucie własnej wartości – przekonywanie ludzi, że jeżeli nie mają na przykład ubrań w aktualnie modnym kolorze lub najnowszego modelu telewizora, wówczas są gorsi od innych. Ale nie martw się, możesz temu zaradzić i poczuć się lepiej – wystarczy, że pójdziesz na zakupy. Społeczeństwo konsumpcyjne nie powstało jako naturalny etap ewolucji ludzkości. Zostało stworzone w odpowiedzi na potrzeby przedsiębiorców, by zapewnić rynek zbytu dla ich produktów (2).

Problem polega jednak na tym, że konsumpcyjny styl życia nie sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. Szczęście nie zależy od liczby posiadanych przedmiotów i od kupowania ciągle nowych rzeczy. Radość, jaką sprawiają zakupy, trwa krótko. Aby znów się pojawiła, konieczne jest wybranie się do sklepu ponownie. Z perspektywy gromadzenia zysków przez właścicieli firm ten brak zadowolenia jest nie tylko korzystny, lecz nawet pożądany, bo dzięki niemu firmy mogą wciąż sprzedawać duże ilości swoich produktów.

Czy jednak uzależnienie od kupowania rzeczy, których na dobrą sprawę nie potrzebujemy, jest równie korzystne z perspektywy jakości życia?

W 1976 roku przeprowadzono w Stanach Zjednoczonych badania wśród młodzieży (12 tysięcy osób), która ukończyła najbardziej prestiżowe szkoły lub rozpoczynała naukę na znanych uczelniach. Zapytano o ich aspiracje i wartości. Około dwudziestu lat później, gdy mieli już mniej więcej 37 lat, zwrócono się do nich ponownie, z pytaniem o zadowolenie z życia. Okazało się, że te osoby, dla których na początku studiów głównym celem życia było zarabianie pieniędzy i miały materialistyczne wartości, były mniej szczęśliwe od pozostałych (3).

Z kolei badania przeprowadzone wśród osób w USA, których majątek przekraczał 10 milionów dolarów, pokazały, że były one niewiele bardziej zadowolone z życia niż pracownicy biurowi i fizyczni, których zatrudniały (4). Z innego natomiast badania, które przeprowadzono wśród 792 osób, których inwestycje miały wartość nie mniejszą niż milion dolarów, wynika, że ponad połowa osób z tej grupy uważała, że większa ilość pieniędzy nie przyniosła im więcej szczęścia. Natomiast blisko jedna trzecia tych, których majątek był większy niż 10 milionów dolarów, była zdania, że pieniądze przyniosły im więcej problemów niż rozwiązały (5).

Bez wątpienia jakość życia osób, które żyją poniżej granicy ubóstwa, poprawi się, gdy otrzymają powiedzmy dodatkowe 3 tysiące złotych miesięcznie. Będzie to dla nich spora zmiana w życiu. Jednak przekładanie się wzrostu dochodów na jakość życia ma swoje granice i gdy określony poziom zamożności zostaje osiągnięty, przestaje działać w ten sposób. Najpilniejsze potrzeby materialne, które ludzie odbierają jako uciążliwość, zostały już bowiem zaspokojone i dalszy wzrost dochodów nie sprawia takiej radości. Przykładem są tu ponownie Stany Zjednoczone, gdzie pomimo tego, że średnie dochody zwiększyły się ponad dwukrotnie (w latach 1957-2002), liczba osób, które uważały się za bardzo szczęśliwe, pozostawała na mniej więcej tym samym poziomie (6). Pomimo tego większość polityków na świecie za nadrzędny cel rozwoju państwa wciąż uważa wzrost konsumpcji.

Jak z tego wybrnąć? Współczesny kapitalizm opiera się na pewnej wizji świata, na ideologii, która podtrzymuje jego funkcjonowanie. Zgodnie z nią człowiek jest z natury chciwy i egoistyczny. Tak już świat jest zbudowany, że człowiek posiada gen egoizmu, który kieruje jego poczynaniami, a konkurencja leży u podstaw walki o przetrwanie. Dążenie do materialnego bogactwa jest więc normalne, chciwość jest dobra, a polityka państwa nie powinna stać na przeszkodzie realizowania materialnych pragnień, które prowadzą do prawdziwego szczęścia. Aktywności państwa powinno być zasadniczo jak najmniej, gdyż niewidzialna ręka rynku sama z siebie zapewni wszystkim dobrobyt. A jeżeli tak się nie dzieje, to dlatego, że krępują ją zbędne przepisy. Państwo jest złem koniecznym, podobnie jak społeczeństwo, którego w zasadzie nie ma (jak zauważyła niegdyś Margaret Thatcher), a są jedynie żyjące obok siebie jednostki.

Zgodnie z tym sposobem myślenia regulacje rynku nie są potrzebne i mogą tylko utrudniać działalność przedsiębiorczych jednostek z listy magazynu „Forbes”, które należy podziwiać  i stawiać za wzór postępowania. Wzrost gospodarczy niczym przypływ oceanu podniesie wszystkie łodzie, więc podatki powinny być jak najniższe, a optymalnie nie powinno być ich wcale. Poza policją czy armią wszystko powinno być prywatne. Osoby bogate nie mają żadnych zobowiązań wobec pozostałej części społeczeństwa, gdyż same zdobyły swój majątek i nikt im w tym nie pomagał. Płacenie pracownikom głodowych pensji lub przenoszenie fabryk do miejsc, w których można ludziom płacić mniej, jest całkowicie normalne i uzasadnione dążeniem do maksymalizacji zysków spółki, co powinno być głównym priorytetem wszystkich. Celem szkoły jest wykształcenie karnych i posłusznych pracowników, którzy będą ochoczo i zgodnie z terminem wykonywali zadania zlecone im przez ich przyszłego szefa. Powinni się przy tym wykazywać kreatywnością, gdyż dzięki temu ich szef otrzyma premię, a oni sami dyplom uznania w holu. Człowiek nie jest częścią przyrody, stoi ponad nią, co zwalnia go z dbałości o stan środowiska czy też o przetrwanie innych gatunków roślin i zwierząt.

Co jednak, jeżeli jest to jedynie zbiór mitów, które nie mają potwierdzenia w rzeczywistości lub mają na celu jedynie wskazanie teoretycznego uzasadnienia dla chęci spełniania swoich pragnień?

Co jeżeli człowiek z natury nie jest egoistyczny, lecz jest zdolny do empatii i współczucia, a radość i poczucie spełnienia dają mu dobre relacje z innymi ludźmi i pomaganie im w potrzebie?

Eksperyment dotyczący tej kwestii przeprowadzili psychologowie z małymi dziećmi, które miały nieco ponad 3 lata. Polegał on na tym, że dorosła osoba, siedząca przy stole, przypadkowo strącała długopis. Sięgała po niego przez stół, jednak nie mogła go dosięgnąć. Celem eksperymentu było sprawdzić, jak zachowają się w tej sytuacji dzieci. Niemal wszystkie dzieci widząc tę sytuację, podchodziły, podnosiły długopis i podawały go osobie, która go upuściła. Następnie podzielono dzieci na trzy grupy. W pierwszej grupie dorosły nie reagował, po tym, jak dziecko mu pomogło. W drugiej grupie dziecko otrzymywało pochwałę słowną, a w trzeciej nagrodę w postaci zabawki. Okazało się, że dzieci w pierwszej i drugiej grupie nadal kontynuowały pomaganie. Rzadziej natomiast zaczynały robić to dzieci z grupy trzeciej, gdyż za swoje zachowanie zaczynały oczekiwać nagrody (7).

Na to, jak ważną rolę odgrywają w życiu ludzi więzi społeczne, wskazują również wyniki badań neurobiologów, zgodnie z którymi człowiek ma naturalną zdolność do empatii, a dobre relacje z innymi ludźmi przynoszą mu zadowolenie, co można potwierdzić za pomocą obrazowania sposobu funkcjonowania mózgu (8). Do empatii są zdolni zresztą nie tylko ludzie, lecz także inne gatunki ssaków i to nie tylko naczelne. Świat przyrody to nie tylko walka o przetrwanie i konkurencja. To także współpraca i relacje uczuciowe. Jeden z wielu eksperymentów, które pokazuje zdolność do empatii u zwierząt, przeprowadzony został z rezusami, małpami wąskonosymi, w 1964 roku Został on przygotowany w taki sposób, że małpy musiały pociągnąć za łańcuch, aby otrzymać jedzenie. Gdy jednak odkryły, że pociągnięcie za łańcuch sprawia, że inna małpa otrzymuje elektrowstrząsy, wówczas dwie z małp przestały pociągać za łańcuch w ogóle, pozbawiając się w ten sposób jedzenia. Jedna z małp w trakcie tego eksperymentu głodowała przez pięć dni, a druga przez dwanaście (9).

Z kolei psycholog Marshall Rosenberg który pracował z ludźmi w strefach konfliktu, w państwach takich jak Ruanda, Izrael, Palestyna i Sri Lanka, pisze, że podczas warsztatów w każdym z tych miejsc prosił o następującą rzecz – pomyśl o czymś, co zrobiłeś w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, a co przyczyniło się w jakiś sposób do uczynienia szczęśliwszym życia innego człowieka. Następnie pytał – co czujesz, mając świadomość, że zrobiłeś coś, co przyczyniło się do szczęścia drugiego człowieka? „Każdy się wtedy uśmiecha” – zwraca uwagę Marshall Rosenberg. „Dlaczego? Dlatego, że każdy z nas czuje się dobrze ze świadomością, że jest w stanie polepszyć życie innych. A gdy zadaję pytanie »Czy coś innego mogłoby w równej mierze dostarczyć ci podobnego poczucia spełnienia?«, otrzymuję tę samą odpowiedź na całym świecie. Nie ma nic innego, nic lepszego (…) niż próba wniesienia swego wkładu w szczęście i dobro innych” (10).

Przekaz, który zwykle słyszymy ze strony polityków i ekonomistów, jest jednak nieco inny, nieprawdaż? W wypowiedziach polityków nader często pojawia się wizja świata promowana przez zwolenników neoliberalnego kapitalizmu, którą politycy chętnie podchwytują i powielają. Podobnie zresztą jest w przypadku wielu prezydentów miast. To neoliberalne spojrzenie na świat jest traktowane jako coś całkowicie zwyczajnego, co nie budzi zdumienia i oburzenia, jak na przykład wypowiedzi Janusza Korwin-Mikkego o roli kobiet. Tymczasem, czy nie powinno? Co gdyby fascynację władzą i pieniędzmi, które leżą u podstaw tej wizji świata, cynizm i narcyzm zastąpić wartościami takimi jak troska i empatia i na ich podstawie planować zmiany w systemie społecznym i ekonomicznym państwa, a także rozwój miast i obszarów wiejskich? Czy nie byłoby to korzystniejsze dla jakości naszego życia?

Gdy patrzy się na funkcjonowanie państwa z innej perspektywy, gdy celem staje się dążenie do poprawy jakości życia społeczeństwa, a nie zwiększanie zysków korporacji, wówczas atrakcyjne stają się inne rozwiązania niż te, które często są promowane obecnie.

Czy na przykład globalna gospodarka jest rzeczywiście takim świetnym pomysłem? Czy to dobrze, że można błyskawicznie zamknąć fabrykę i przenieść ją na drugi koniec świata, do Azji Południowo-Wschodniej? Może na produkty takiej firmy powinno być wprowadzone specjalne, podwyższone cło, by nie opłacało się ich kupować, a lokalna fabryka powinna zostać uruchomiona przy wsparciu państwa, w formie spółdzielni, co oznacza, że jej właścicielami będą sami pracownicy?

Tak, to jest „ingerencja” państwa w gospodarkę. I nie widzę w tym nic złego. Jest to działanie, które ma na celu coś istotnego – zapewnienie ludziom możliwości utrzymania się. W mojej ocenie, do tego właśnie państwo służy i tego właśnie typu aktywność powinna być uznawana za normalną. Jasne, że państwo funkcjonuje dziś generalnie słabo, a demokracja wymaga wielu istotnych poprawek. Niemniej jednak dla poprawy jakości życia lepsze będzie usprawnianie sposobu działania państwa niż ograniczanie jego aktywności, by w imię neoliberalnych mitów zdać się na łaskę lub niełaskę prezesów dużych firm, kaprysy giełdy i reakcje „rynków”, przed którymi trzeba drżeć i zastanawiać się, czy aby inwestorzy nie odejdą gdzieś w nieznane. Wystarczy już tego.

Skrócenie czasu pracy, by na przykład móc spędzać więcej czasu z bliskimi, spółdzielnie konsumenckie, lokalne waluty, rolnictwo wspierane przez społeczność, demokratyczne zarządzanie firmą i wspólna jej własność, demokracja deliberacyjna, sprawiedliwość naprawcza, szkoły, w których kładzie się nacisk na kontakt dzieci z przyrodą, swobodną zabawę i współpracę, mierzenie zadowolenia z życia, zamiast skupiania się na PKB, to jedne z wielu rozwiązań, które można wprowadzić niemal od ręki. Punktem wyjścia do tego jest zmiana naszych wartości i priorytetów (jakkolwiek idealistycznie by to brzmiało) i zmiana spojrzenia na świat.

Przypisy:
(1) Sonja Lyubomirsky, The How of Happiness, 2008 r., s. 43
(2) Zobacz więcej: Jeffrey Kaplan, Gospel of Consumption, Orion Magazine, maj 2008 r.
(3) Sonja Lyubomirsky, op.cit., s. 21.
(4) Ibidem.
(5) Kathy M. Kristof, Money Can’t Buy Happiness, Security Either, Los Angeles Times, 14.01.2005 r.
(6) Gary Gardner i Erik Assadourian, Rethinking the Good Life, w: State of the World 2004, 2004 r., s. 166.
(7) Friederike Habermann, We Are Not Born as Egoists, w: The Wealth of the Commons, 2012 r. oraz Felix Warneken i Michael Tomasello, Extrinsic Rewards Undermine Altruistic Tendencies in 20-Month-Olds, Developmental Psychology, 2008 r., t. 44, nr 6, s. 1785–1788.
(8) Matthew D. Lieberman, Social: Why Our Brains Are Wired to Connect, 2013 r.
(9) Frans de Waal, The Evolution of Empathy, The Greater Good Science Center, 01.09.2005 r. oraz Jules H. Masserman, Stanley Wechkin i William Terris, „Altruistic behavior in rhesus monkeys, The American Journal of Psychiatry, t. 121(6), 1964 r., s 584-585. Na co warto zwrócić uwagę, to że słowo altruistyczne” w tytule tego artykułu zostało napisane w cudzysłowie. Wśród przynajmniej części naukowców w tamtym okresie istniały wątpliwości, czy zachowania obserwowane u zwierząt, jak empatia czy altruizm, są tym samym, co u ludzi. Później się to zmieniło i o empatii u zwierząt pisze się bez cudzysłowów.

(10) Marshall Rosenberg, W świecie porozumienia bez przemocy, 2013 r., s. 179-180

 

**Dziennik Opinii nr 86/2015 (870)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Gerwin
Marcin Gerwin
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i partycypacji
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i demokracji deliberacyjnej. Z wykształcenia politolog, autor przewodnika po panelach obywatelskich oraz książki „Żywność przyjazna dla klimatu”. Współzałożyciel Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij