Kraj

Polakowie: Dlaczego część polskiej lewicy chce kochać Putina na złość Ameryce?

Nie warto w to brnąć – przekonują Beata Anna Polak i Tomasz Polak.

Irak, Syria, Ukraina, ISIS/ISIL i Putin – ostatnio sytuacja polityczna na świecie weszła w stan zagrożenia, w jakim nie była od zakończenia drugiej wojny światowej. Jawny terroryzm rzucono w twarz państwom, umowom międzynarodowym i życiu całych grup ludzkich (narodowych, religijnych czy państwowych). Wygląda na to, że pojawił się nowy „model” relacji międzynarodowych: oparty z jednej strony na nagiej sile i bezczelnej przemocy, z drugiej na ucieczce od odpowiedzialności za adekwatne reagowanie na to zjawisko.

Najbardziej niepokojący dla nas jest udział w tym, co się dzieje, środowisk lewicowych – po których przede wszystkim spodziewalibyśmy się wrażliwości na przemoc i nadużywanie władzy. 

To wszystko jest zastanawiające, nie wynika bowiem tylko z przesłanek praktycznych, argumentu „z braku pieniędzy” czy „niezdolności do skutecznego działania”. Wynika, naszym zdaniem, przede wszystkim z bezkrytycznej autoideologizacji, zasadzonej na utrwalonych sentymentach, resentymentach oraz – co chyba najistotniejsze – na nadgorliwym budowaniu własnej tożsamości i wizerunku, bez baczenia na realny stan rzeczy.

Widać to wyraźnie na przykładzie części polskiej i europejskiej lewicy, która nad wyraz nieszczęśliwie zdaje się ostatnimi czasy przechodzić proces „zrozumienia” dla polityki proputinowskiej. Słyszymy: „Trzeba rozumieć, że Rosja walczy o swoje interesy”. Albo: „wspieranie militarne Ukrainy prowokuje Rosję i prowadzi do eskalacji wojny”.

Ideologia i spojrzenie z zewnątrz

Najpierw kilka uwag ogólnych. Ideologie, jak wiadomo, są stare jak ludzkość, która bez nich ponoć nie istnieje. Wiadomo też, że cudze ideologie są szkodliwe, a nasze to nie ideologie, a słuszne idee. Do tego momentu przyznania się doszliśmy w miarę zgodnie, uff … Dlaczego jednak nie badamy swoich uwikłań w ideologie? Dlaczego nadal uparcie odmawiamy uznania, że sami możemy pozostawać w ich władzy? Oto zagadka. Też pewnie stara jak ludzkość. Ot, taka ślepa plamka w ludzkim oku – gdyby było inaczej, pewnie ideologie by nie działały. Tyle uwag ogólnych, bo rzecz jak wiadomo leży w natężeniu.

I o to natężenie właśnie chodzi. Ideologie „natężone” stają się niezdolne do samozwrotnej obserwacji. Zastanawiające jest, że te same środowiska, które teraz wykazują się „zrozumieniem” dla Putina (najłagodniej mówiąc), we własnym przekonaniu dokonują zarazem wnikliwego dekodowania systemów zbudowanych na przemocy – pod warunkiem, że będzie to przemoc wobec nich: patriarchalno-seksualna, gospodarcza czy kulturowo-religijna. Kiedy chodzi o te rodzaje przemocy, potrafią się inteligentnie odwoływać do analiz psychologii społecznej. Wydawałoby się, że daje to zestaw narzędzi umożliwiających rozpoznawanie tych samych czy podobnych mechanizmów także tam, gdzie przemoc dotyka inne, mniej dla lewicowych analityków sympatyczne ofiary lub dokonywana jest przez bardziej dla nich sympatycznych sprawców.
Czy nasi lewicowi analitycy mogliby to zobaczyć? Z trudem. Jak w przypadku każdej natężonej i samopotwierdzającej się ideologii jej zdekodowanie wymaga spojrzenia z zewnątrz. Spróbujemy opowiedzieć wam, co widać z zewnątrz „lewicowego zaczadzenia” Putinem (jak i wszystkim, co antyamerykańskie).

Po pierwsze: zideologizowany antyamerykanizm

Tym, co się najbardziej rzuca w oczy, jest właśnie natężony antyamerykanizm, który w przypadku Putina działa jako czynnik równania o sumie zerowej: Putin odpowiada Ameryce pięknym za nadobne… Podstawy do krytyki polityki międzynarodowej USA są oczywiście zasadne: USA jako żandarm międzynarodowy, roznosiciel demokracji z pomocą US-Army, złodziej zasobów (ropy i innych zasobów gospodarczych), rozsiewacz neoliberalizmu, kolonizator światowej ekonomii, czyli: globalny gangster w masce demokraty.

Wszystko to prawda i racja – ale dlaczego ma to prowadzić do wzmacniania pozycji innego gangstera: postsowieckiego neoimperialisty i oligarchy Putina, którego armia różni się od amerykańskiej głównie kolorem gwiazd i nieco mniejszym zaawansowaniem technologicznym?

Który nad „pseudodemokratycznym” cynizmem Amerykanów ma tylko tę przewagę, że jest szczerze antydemokratyczny? Naprawdę to ma być spadkobierca wielkiej myśli lewicy, dzielnie walczący ze wszystkim, co jej przeciwne? Dlaczego w imię krytyki jednego gangstera wzmacniać innego?

Po drugie: potrzeba mitu „własnej walki”

Wydaje się, że tym, co motywuje proputinowską lewicę – przynajmniej w jej polskim młodszym pokoleniu – jest potrzeba dookreślenia własnej tożsamości. A najprostszym sposobem jest określanie się w stosunku do wroga – przez mit „własnej walki”. Imperialna i neoliberalna Ameryka jest wrogiem w wymiarze globalnym – jeśli nawet nie wrogiem idealnym, to z pewnością dostatecznie wyrazistym. Podobnie jak w aspekcie kulturowym są nim patriarchalno-religijne struktury i instytucje „tradycyjnych wartości”, a w aspekcie polityczno-społecznym skorumpowane i zarazem – przynajmniej w przypadku polskim – zaściankowe struktury władzy. Ta potrzeba wroga, jeśli się nad nią nie panuje, nieuchronnie produkuje jednak fantazmaty odporne na wszelkie przebitki z rzeczywistości. Wtedy wszystko inne schodzi na dalszy plan: ważna jest nasza heroiczna walka, a nie to, co naprawdę dzieje się wokół, nie liczy się już podstawowa prawda, że suma wrogów, np. międzynarodowych gangsterów, nie musi być suma zerową, że jeśli jeden traci, to drugi musi zyskiwać. Nie trzeba więc wcale umniejszać gangsterstwa Putina, tylko dlatego, że skierowane jest ono przeciw USA (czy innym, bliższym reprezentantom naszego wroga).

Ta potrzeba ufundowania sobie „walecznej tożsamości” jest słyszalna w rozmowach i publikacjach polskiej młodej lewicy (zwłaszcza na forach, portalach społecznościowych, blogach, mediach tzw. drugiego obiegu) np. w sprawie gender. Każe dowartościować pojawiających się kandydatów na wrogów: ludzi Kościoła, coraz bardziej anachronicznych w swoich roszczeniach do rządu dusz, i traktować ich jako poważny front wojny kulturowej, a lekceważyć rzeczywiste uderzenia w podstawowe wartości i prawa człowieka. Zadziwiające z tej perspektywy jest, że lewica woli wroga, który sam się doprowadza do absurdu, nie bacząc na to, że tym samym legitymizuje jego absurdalny dyskurs, a lekceważy niebezpieczeństwo całkiem realne – terrorystyczną w wyrazie i działaniu nienawiść do tzw. Zachodu, która pochodzi z dwu źródeł: Rosji i tzw. Państwa Islamskiego.

Inaczej mówiąc: lewica woli bezsensowne potyczki z ks. Oko, posłanką Pawłowicz czy abpem Michalikiem, a lekceważy realne agresywne napady putinowskiej Rosji na inne społeczności.

Po trzecie: niekrytyczne naśladownictwo

Ten czynnik w sposób szczególny gra w kraju ludzi zakompleksionych z powodu swego położenia (we wszelkich możliwych jego aspektach: od geograficzno-historycznych, przez społeczne, gospodarcze, ideowe i intelektualne), którym Polska niestety nadal nie przestała być. Zakompleksienie to zły doradca i skuteczny pożeracz krytycyzmu i autokrytycyzmu. Skutki są ewidentne: ani dawna lewicowość w kształcie francuskim czy włoskim (a w jej ramach: sentymentalne sympatie dla Rosji stalinowskiej), ani niemiecka nieodwzajemniona miłość do Rosji nie przeszły w Polsce należytej krytycznej obróbki. Moda na zachodni styl lewicowości, którego zwornikiem jest sprzeciw wobec kulturowego i politycznego dyktatu jastrzębiej i neoliberalnej Ameryki, najwyraźniej przetrwała wśród polskiej młodej lewicy. Podobnie jak moda na „niemiecką” czy wprost „schroederowską” otwartość na Rosję – bez baczenia na historyczne konkrety i realne skutki tej otwartości.

Tak bezpośrednio przejęta miłość polityczna (bo chyba nie ideowa?) musi zadziwiać i niepokoić w polskich warunkach. Polska naprawdę nie ma tak dobrego położenia, jak Niemcy, Włochy i Francja – nas nie stać na fascynację z bezpiecznej dali złym chłopcem, bo ten chłopiec jest zbyt blisko nas, czego nauczyła nas historia.

Po czwarte: brak samostanowienia

Winnym jest tu też niestety globalne pojmowanie postulatów lewicowych. Skoro polska lewica pozostaje w zgodzie z zachodnią w zakresie postulatów równościowych i gospodarczych, to musi pozostawać w zgodzie także z postulatami sensu stricto politycznymi – czyli z jej politycznym rusofilstwem. Stanowi to barierę dla samostanowienia i budowania rzeczywiście wartościowej tożsamości. Naprawdę, nie wszystko, co lokalnie, a nawet globalnie opisuje się jako „lewicowe”, jest wartościowe. Warto uczyć się z błędów lewicy – zarówno tych historycznych, jak i tych mentalnych.

Nie warto brnąć

Zideologizowane fantazmaty to jest coś, na co powinniśmy zawsze mieć baczenie. Grozi to wszystkim: z prawa i z lewa, z Zachodu i Wschodu, młodym i starym, nam i innym. Sprawdzającym jest zawsze rzeczywistość. Dziś ta rzeczywistość w szczególny sposób uwidoczniła swoją brzydszą stronę. Nie tylko po stronie lewicowej – tak się składa, że w propagandzie proputinowskiej spotykają się dziś w Polsce skrajna lewica i skrajna prawica. Nam na sercu leży dobro lewicy, prawicą niech się zajmują inni. Ale nade wszystko leży nam na sercu to, że dwie terrorystyczne hydry podnoszą łeb: ISIS/ISIL i Putin, a część lewicy w imię ideologii i zaszłości historycznych (np. Amerykanie w Iraku) odmawia pomocy ludziom, którzy zostali napadnięci. Te rzeczy dzieją się dziś i reakcja na nie musi być dziś.

Beata Anna Polak i Tomasz Polak – współtwórcy Międzywydziałowej Pracowni Pytań Granicznych UAM w Poznaniu


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij