Kraj

Roczniki 90: Z nami wszystko OK

Pokolenie naszych rodziców po raz kolejny tworzy fantastyczny obraz naszego pokolenia.

Wojciech Staszewski podejmuje w „Newsweeku” ważny problem, jakim jest kondycja współczesnej młodzieży, i przekonuje, że nie jest z nią dobrze, że „coś poszło nie tak”.

Za młodych bierze dzieci beneficjentów przemiany ustrojowej – przedstawicieli klasy średniej i wyższej z dużego miasta (można się domyślać, że chodzi o Warszawę). O innych młodych właściwie nie ma tam mowy – poza jednym, króciutkim akapitem, zaczynającym się od słów: „Obraz nie jest jednak czarno-biały”. Mało.

Ale trudno, niech już będzie. Należę do grona osób opisywanych. W imieniu swoim oraz moich przyjaciół muszę grzecznie powiedzieć: Protestuję! Tekst Staszewskiego wygląda tak, jakby próbował on udowodnić za jego pomocą swoje – nie wiadomo, na czym oparte – wyobrażenie na temat ludzi młodych. Ale trzeba się do niego odnieść, skoro został opublikowany w jednym z najpopularniejszych tygodników w kraju, mimo że mówi nieprawdę.

W oczach Staszewskiego jesteśmy leniwymi, rozpieszczonymi, beztroskimi bachorami bez zainteresowań, które wszystko chcą dostać na tacy. I tyle. (Już pisząc te słowa zadaję kłam tym tezom). Staszewski próbuje dowieść tego na kilka sposobów. Pojawia się porównanie oczekiwań i komfortu naszego pokolenia oraz naszych rodziców. Tak, mamy większy komfort i tak, mamy większe oczekiwania. Również: tak, mamy większe możliwości. Jednak niewiele to o nas mówi – przecież chcieliście postępu, otwarcia Polski na świat, większych możliwości. W dużej mierze się udało: Kalifornia jest dla nas tym, czym dla was był Berlin, piwa mamy pod dostatkiem na każdym rogu itd., itp.

Niektórzy z nas pracują tak, jak przywoływany przez Staszewskiego reprezentant złotego pokolenia. Studiują dziennie, a w czasie wolnym biegną do kiepsko opłacanej pracy, by choć trochę zarobić. Jednak autorowi to chyba nie wystarczy, bo chciałby, żebyśmy nie „bawili się w pracę” i pracowali nawet wtedy, gdy już zarobiliśmy tyle, ile potrzebowaliśmy. Czyli z jednej strony przypisuje się nam konsumpcjonizm („mają to, czego potrzebują: zakupy w Arkadii, kino, wyjazdy wakacyjne”), a z drugiej oczekuje się od nas, że będziemy pracować zarobkowo, nawet jeżeli tych pieniędzy nie potrzebujemy.

Kategoria pracy została przez Staszewskiego brutalnie zawężona do pracy zarobkowej. A co z innymi jej formami?

Co z organizowaniem dużych imprez kulturalnych? Mój rówieśnik, kolega ze studiów, jest jednym z członków Solidarnych z Białorusią, którzy co roku organizują ogromny koncert oraz kilka innych wydarzeń. Inny kolega-rówieśnik prowadzi witrynę Powojenny Modernizm, organizuje poświęcone architekturze spacery i festiwal filmowy. Jeszcze inni znajomi są członkami ESN – międzynarodowej organizacji o potężnej strukturze, odpowiadającej za program Erasmus i towarzyszące mu liczne wydarzenia. Sam z kilkorgiem znajomych prowadzę akcję Szturm na szkoły, organizującą spotkania dla licealistów i studentów. Nie zarabiamy na tym ani złotówki, więc nie pracujemy?

Jeszcze te pieniądze – jakby one były jedyną motywacją. Staszewski uważa, że kiedy ma się zapewnione zakupy w Arkadii, to już na motywację nie ma miejsca. Na motywację do pracy zarobkowej – możliwe. Jednak na motywację do działania miejsca jest mnóstwo.

Tak jak redefinicji potrzebuje pojęcie pracy, tak zmiany pozycji w hierarchii potrzeb wymaga pieniądz. Możecie nam powtarzać: jak rodzice płacą, to pieniędzy się nie liczy. Ale nie o to chodzi. Gdy potrzebujemy na smartfona, laptopa czy imprezy, to „bawimy się w pracę” i je zarabiamy. – A te wasze podróże? – zapytacie. – Przecież to ogromnych pieniędzy potrzeba, by świat objechać. Tu samolot, tam hotel. Jeżeli traktować podróże w taki sposób, to rzeczywiście, musielibyśmy bawić się w pracę nieustannie. Ale my mamy coś takiego jak couchsurfing, dzięki któremu nocujemy u ludzi poznanych w sieci i nie wydajemy na to ani złotówki. Przemieszczamy się Ryanairem, gdy wypuści bilety za 20 złotych na drugi koniec Europy, a gdy nie wypuści – jedziemy stopem.

Kolejna sprawa: nasz szacunek do wolnego czasu jest interpretowany przez Staszewskiego jako jednoznaczna niechęć do wysiłku. Dlaczego? To jakieś dziwne podejście, że każdą chwilę należy spędzić na pracy i – powtórzmy – zarabianiu pieniędzy. Dziwne dla nas, bo nam za dobrze? Może z tego wynika mała dbałość miasta o kulturę, skoro człowiek poświęca się jej w czasie wolnym, zamiast w czasie wolnym pracować. Rzeczywiście bez sensu. Ale nie dla nas – bierzemy udział w masowym jeżdżeniu na rolkach czy rowerach, w manifestacjach, koncertach, festiwalach, warsztatach. Marnujemy czas, który moglibyśmy poświęcić na prawdziwą pracę albo naukę. Po szkole lub pracy, zamiast dalej uczyć się lub pracować, wolimy podtrzymywać więzi społeczne, spotykając się nad Wisłą czy w Pawilonach, skąd próbujecie nas wypędzić, bo pijemy alkohol, przez co widzicie w nas awanturników. Tymczasem pijąc to nielegalne piwo, spotykamy się i rozmawiamy. Podtrzymujemy więzi społeczne na te rozmaite sposoby, gdy wy – ze swoim legalnym piwem – zamykacie się w mieszkaniach i oglądacie nas przez absurdalne klisze ślepców z TVN-u.

Mówicie: „Im się nie chce walczyć, tak jak nam się chciało. My chcieliśmy zmienić kawałek świata, a oni czekają”. Zmieniać świat – jak z Kuronia. Może dlatego zorganizowaliśmy ostatnio cykl spotkań wokół tekstów Kuronia?

Dużo mówi on również o buncie. Ale zbuntować się też nie jesteśmy w stanie? A może cały czas się buntujemy i to dlatego tak na nas narzekacie? Buntujemy się, pracując w inny sposób, niż wy byście tego chcieli. Buntujemy się tak, że wy nawet nie potraficie tego dostrzec, tak jesteśmy od was daleko. Operujemy innymi kategoriami, innym językiem, innymi narzędziami.

Nawet Jacek Żakowski widzi w nas jedynie barany pracujące za tysiąc pięćset złotych i dzieciaki zabawiające się na śmierć oglądaniem telewizji i graniem w gry komputerowe. Twierdzi, że nasze potrzeby związane ze światem realnym są „minimalne” (nie wiadomo, co według niego stanowi to minimum). Czyżby? Nie znam nikogo, kto bawi się oglądaniem telewizji. Bawimy się spotkaniami w przestrzeni miejskiej. A następnego dnia wcale nie leżymy, zdychając na kaca, tylko wracamy do aktywności społecznej i pracy.

Dalej: ten nieszczęsny wirtual, którego nie jesteście w stanie zrozumieć. Dla was jest odrębnym, mitycznym światem nicnierobienia. Dla nas zwyczajnym elementem rzeczywistości, w którym i za pomocą którego się spotykamy – by spotkać się potem w świecie realnym. Nasza rzeczywistość jest hybrydą złożoną ze świata realnego i wirtualnego, w której oba te wymiary są ważne i dopełniają się. To prawda, że nasz wymiar realny nie może istnieć bez wirtualnego – ale również wymiar wirtualny nie istniałby bez realnego.

Popełniacie ten sam błąd, co zwykle: patrzycie na nas przez okulary swojego świata, swoich wartości, swoich relacji, swojej wizji życia społecznego i pracy. Kiedy się nauczycie, że nie tak to się robi? Bardzo nam miło, że martwicie się o nas, ale martwicie się z innych powodów, niż powinniście.

Mikołaj Bendyk – ur. 1993, student socjologii na UW

Czytaj także:

Jacek Żakowski: Ten kryzys to dopiero początek

Jakub Dymek: My, dzieci TINY

Maciej Gdula: To walka o rząd dusz w klasie średniej

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij