Kraj

Michnik: Dzieci Krula

Czy ktoś się zastanawiał nad związkiem między szkolnymi sukcesami korwinizmu a kształtem współczesnego systemu edukacji?

I

Stało się. Jego Krulewska Mość przekroczył próg wyborczy. Rytualne zaskoczenie, a niekiedy naprawdę szok pomieszany z niedowierzaniem, w najbliższych dniach przelewać się będzie przez rozmaite media. Usłyszymy wiele o „głosach protestu”, a Kongres Nowej Prawicy będzie prawdopodobnie często zestawiany z Ruchem Palikota. Być może już tak jest w tej chwili – nie oglądam telewizji, więc mnie akurat stosunkowo mało dotknie to, że Rycerze Krula będą teraz w niej regularnie brylować.

Widmo korwinizmu wisiało nad kampanią od dłuższego czasu. Najpierw szeptem, na forach i fanpage’ach, a następnie głośno w rozmaitych programach publicystycznych. W przeciwieństwie do tych, którzy będą „ze zdumieniem” komentować wynik wyborczy Krula, mam wrażenie, że jego wytłumaczenie jest banalne: oto zmobilizowana grupa wyborców zdobyła parę mandatów przy wyjątkowo niskiej frekwencji. A czy kogokolwiek jeszcze dziwi niska frekwencja? W 2009 była słaba w całym regionie; istnieje też teza, że obniżają ją duże nierówności społeczne (zob. badania nad materiale z Eurowyborów 2009 z kluczowym dodatkiem a propos danych dotyczących nierówności w Polsce). Wreszcie: czy można się dziwić niskiej frekwencji, gdy partia rządząca otwarcie wzywała do absencji w najważniejszym samorządowym referendum odwoławczym od czasu, kiedy je wprowadzono?

Pozornie tryumf KNP powiela schemat wyborczych sukcesów LPR oraz Samoobrony – w rzeczywistości stoją za nimi odmienne społeczne procesy.

Korwiniści nie są „partią protestu” w tym sensie co Samoobrona (wyraziciele społecznego niezadowolenia na wsi i w małych miasteczkach) oraz LPR (antyeuropejska partia katolicko-drobnomieszczańska). Elektoraty Samoobrony oraz LPR zostały wszak już kilka lat temu przechwycone przez PIS. Wyborcy KNP to ludzie młodsi niż niegdysiejszy elektorat Samoobrony oraz LPR. Statystyki dotyczące wieku elektoratów poszczególnych partii pokazują głębokie pokoleniowe podziały – wynika z nich, że jest w Polsce pokolenie PIS-u, pokolenie PO oraz pokolenie KNP. Ten podział brzmi znajomo dla kogoś, kto czytał styczniowy tekst Agnieszki Graff. Pozwolę sobie na dłuższy cytat:

Z badań CBOS wynika, że przybywa w Polsce tych, którzy uważają, że na transformacji ustrojowej nic nie zyskali; w ciągu ostatnich kilku lat grupa zadowolonych skurczyła się z 56% do 37%, a niezadowolonych urosła z 12% do 38% (podaję za tekstem Janickiego i Władyki, „Polityka” 27.12.2013). Najciekawszy w tych danych jest podział wiekowy: zadowoleni są głównie dzisiejsi 40- i 50-latkowie. Transformacja okazała się więc imprezą pokoleniową.

Korwinistyczne odchylenie przez lata było uważane za specyficzną chorobę męskiego dojrzewania – coś w rodzaju młodzieńczego trądziku. Przez lata bagatelizowano fakt, że polityczne projekty JKM regularnie uzyskiwały wysokie rezultaty w rozmaitych szkolnych pra- lub pseudowyborach. Co najwyżej wykorzystywano to jako argument w rytualnych narzekaniach na „roszczeniową”, „bezproduktywną” i „bierną młodzież”. Mało komu przyszło do głowy zastanowić się nad związkiem między szkolnymi sukcesami korwinizmu a kształtem współczesnego systemu edukacji. Wątek ten pojawił się w przedwyborczym wpisie Łukasza Molla, warto go jednak rozwinąć (nieco w duchu wspomnianego tekstu Graff).

II

Na każdym kroku spotykam się z krytyką współczesnego systemu edukacji. Ciągle słyszę narzekania na to, że jest wyścigiem szczurów, że nie przygotowuje do życia, nie daje odpowiedniej wiedzy oraz nie kształci odpowiednich postaw. Ja jednak widzę w nim sprawnie działającą ideologiczną maszynkę.

Powszechny system edukacji stanowi jedno z najlepszych nowoczesnych narzędzi kształtowania społeczeństw. To opierając się na powszechnej edukacji, wytwarzano w XIX wieku narody, ucząc poddanych wspólnego języka, dyscypliny i tworząc wspólne wizje przeszłości. W tej kwestii zmieniło się niewiele – współczesna szkoła ma równie wielką siłę. Problem polega na tym, że po roku ’89 nie doszło de facto w Polsce do debaty, kim powinien być „produkt” systemu edukacji. Patriotą? Inteligentem? Katolikiem? Polakiem? Pracownikiem? Dobrym człowiekiem?

W efekcie powstało specyficzne podłoże, które zaczęło porastać korwinizmem.

System edukacji cechuje pogarda dla tego, co publiczne, oraz dążenie do segregacji. Klasa średnia „chroni” swoje dzieci przed „złym środowiskiem”, finansując coraz bardziej absurdalny system niepublicznych szkół, które stanowią swoiste przedłużenie grodzonych osiedli. Wprowadza się w nich różne technologie współczesnej biowładzy: identyfikatory, chipy, bramki, budynki zaś otaczają samochody z ochraniarzami dzieci najzamożniejszych. Nauka jest usługą nastawioną na cel – maksymalizację wyników w kolejnych egzamino-testach. Prywatne jest lepsze, ponieważ umożliwia wpływ na pracę nauczycieli, na ich czas, na dobór nauczycielskich strategii. Rodzice płacą, więc wymagają. A wymagają, by dzieci i nauczyciele pracowali na sukces.

Nacisk na oddzielenie od innych sprawia, że „równość” staje się abstrakcją. Przecież ci spoza „dobrych szkół” są gorsi i głupsi. Mają gorsze wyniki, bo nie pracowali tak ciężko, nie mieli tylu próbnych testów, dodatkowych zajęć. Są leniwi. A każdy powinien dostać to, na co zasłużył ciężką pracą. Którą można zmierzyć wynikiem testu. Test pisze się indywidualnie, więc liczy się praca jednostki. Dlaczego ktoś ma zabierać część tego, na co sam zapracowałem? Dlaczego przez kogoś innego mam dostać nie piątkę, tylko czwórkę? Przecież to niesprawiedliwe i może zepsuć przyszłość.

Równość nie jest istotna – natomiast wolność… och, wolność jest najważniejsza. Skoro sama instytucja szkoły ma charakter autorytarny, bo narzuca szereg obowiązków, to jej antytezą jest sytuacja, w której nie ma żadnych form opresji. Na przykład takich jak podatki. Podstawową wolnością jest wolność indywidualnego wyboru, co dla kogo lepsze – płacenie ZUS-u, składki zdrowotnej czy nie. Moja praca, moje pieniądze – moja sprawa. Podatki to kradzież mojej pracy, z której korzystają nieroby.

W systemie premiowana jest jednostka, grupa bardzo rzadko. Rozwój zbiorowości (klasy) postrzegany jest jako indywidualny rozwój każdego z osobna. Rozmaite zajęcia dodatkowe przeważnie również służą tylko temu, żeby rozwijała się jednostka, a nie grupa. Umiejętność pracy grupowej nie jest wszak sprawdzana na testach. To, że ludzie, których wypluwa system edukacji, nie potrafią pracować w grupach, powraca jak mantra w krytyce „millenialsów”. Pytanie, czy ci, którzy ich (nas – wszak to też i moje pokolenie!) w ten sposób krytykują, sami potrafią myśleć o zbiorowości w innych kategoriach niż „zarządzanie zasobami ludzkimi”.

Współczesna szkoła polska operuje dyskursem ekonomiczno-patriotycznym. Ekonomia wysiłku, planowania kariery, budowania pozycji miesza się z wielką narracją o polskiej drodze do wolności, w której komuniści (źli ludzie, zdrajcy, okrutni prześladowcy oraz inne czarne charaktery) odbierali wolność narodowi polskiemu po tym, jak straszliwie wycierpiał podczas wielkiej wojny. Walka o wolność zakończyła się obaleniem komunizmu. Przy takiej narracji (zwykle pospiesznie przerabianej w ostatniej chwili przed maturami oraz pomiędzy testami) łatwo o czarno-biały obraz, z jasnym podziałem na dobre i złe charaktery. I łatwo o narrację, że walka o wolność wcale się nie skończyła i musi być prowadzona dalej, przeciwko kolejnym bastionom lewactwa.

III

Graff pisze o „głębokim poczuciu upokorzenia młodych mężczyzn, głównie z rodzin robotniczych”. Moje doświadczenia kontaktów ze zwolennikami JKM są inne. To raczej „młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków” – jak nazwali swój prześmiewczo-antylewacki fanpage na Facebooku. To mężczyźni (oraz niekiedy związane z nimi kobiety) uprawiający wolne zawody lub do tego dążący, pochodzący z rodzin należących do klasy średniej (postmieszczaństwo, często trzecie pokolenie po awansie społecznym w początkach PRL-u) bądź doń aspirujący.

Istnieją oczywiście również wierni Rycerze Krula w średnim wieku, gwardia, która głosowała na niego w bolesnych latach klęsk i dziwnych sojuszy. Jednak niegdysiejsi wyborcy JKM w ogromnej większości dawno się od niego odwrócili, zniechęceni jego konsekwentnymi klęskami. Pytanie brzmi, czy teraz się nie przebudzą na dźwięk rogu zwiastujący wyborczy sukces. Jego elektorat to jednak przede wszystkim pokolenie wychowane w III RP, którego część może i pamięta coś z lat 80. (ja nie za bardzo), lecz dorastało już w czasach, w których bohaterami stali się makler i przedsiębiorca:

a) albo pamiętają gumę Turbo i gry na Pegasusa
b) albo załapali się na szkołę giertychowską i reformę Kudryckiej

W obu przypadkach są to ludzie wychowani w kulturze gloryfikującej „zachodniość”, przedsiębiorczość oraz indywidualny sukces; kulturze, w której krytykuje się „roszczeniowość” różnych grup społecznych, a walka z bezrobociem oznacza likwidację praw pracowników. To kultura, w której bez zażenowania głosi się hasło „Zostań Wilkiem z Marszałkowska Street”, a wyprowadzanie pieniędzy do rajów podatkowych nazywa się „optymalizacją”.

Dzieci III RP pomachały jej z okazji ćwierćwiecza.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Antoni Michnik
Antoni Michnik
Historyk kultury, badacz sound studies
Doktorant w Instytucie Sztuki PAN, absolwent Instytutu Historii Sztuki UW, historyk kultury, performer. Członek założyciel researchersko-performatywnej Grupy ETC. Od jesieni 2013 roku w redakcji magazynu „Glissando”. Publikował m.in. w „Kontekstach”, „Kulturze Popularnej”, „Kulturze Współczesnej”, „Kwartalniku Filmowym”, „Dialogu”, „Roczniku Historii Sztuki”, „Zeszytach Literackich”. Współredaktor książek „Fluxus w trzech aktach. Narracje – estetyki – geografie” Grupy ETC (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2014) oraz „Poza Rejestrem. Rozmowy o muzyce i prawie autorskim” (Fundacja Nowoczesna Polska, 2015).
Zamknij