Kraj

Dymek: Tęcza jako potwór morski

Nie potrzebuję wtórnych dyskusji o tęczy, żeby opowiadać się za jej pozostaniem na placu Zbawiciela i bezwarunkową ochroną.

Piotr Kozak zastanawia się na łamach Dziennika Opinii, co dalej z tęczą, i rozważa kilka możliwości, jak potoczą się losy tej bliskiej sercu wielu warszawianek i warszawiaków instalacji. Mnożą się w tym tekście pytania i problemy: tęcza podoba się narodowcom, bo będą mieli przeciwko czemu występować; nie podoba się mieszkańcom, bo nikt ich o zdanie nie pytał; podoba się rządzącym, bo „mają okazję zaprezentować się jako obrońcy liberalnych wartości symbolizowanych rzekomo przez instalację Julity Wójcik”; nie podoba się jednak Kościołowi… i tak dalej. Co więc zrobić? Postawić kordon policyjny, przenieść czy „zmienić symboliczną treść tęczy”?

Wszystko to pytania ciekawe i angażujące, gdyby je zadać w jakimś interwencyjnym programie publicystycznym.

Jak ten, w którym jedna ze stacji telewizyjnych rozdzieliła obrończynie tęczy i delegację podpalaczy barierkami i poprosiła o komentarze, nadając to wszystko na żywo z placu Zbawiciela.

Tyle że te pytania w jakimś sensie omijają sedno problemu – tęczę, która całkiem realnie na placu Zbawiciela stoi. To są pytania o symbol wojen kulturowych, które się w Polsce toczą; o to, jak na symboliczne roszczenia różnych grup odpowiadać – na pewno potrzebne, ale stawiano je już nie raz, a rezultaty były mało owocne. Kto jeszcze pamięta dyskusje o krzyżu na Krakowskim Przedmieściu? Pojawiały się wówczas identyczne apele o jakieś salomonowe rozwiązanie w kwestii symbolu, za którym stał – i stoi nadal – całkiem realny konflikt społęczny.

Może więc warto zapytać po prostu o tęczę, a nie o jej symboliczne znaczenie. Nie o to, co robi w telewizji i jakie jest jej miejsce czy to w narodowej, czy to liberalnej propagandzie. Nie o tęczę-konflikt, a o tęczę-miejsce. Element przestrzeni publicznej, który nie zaczął podlegać nagle innym prawom niż inne ważne w Warszawie miejsca.

Ta perspektywa – mam taką skromną nadzieję – pozwoli nam coś sobie rozjaśnić. Umówmy się więc, choć na chwilę, że tęcza jest ważnym elementem krajobrazu tego miasta, pełni funkcje istotniejsze niż tylko bycie tęczą do bicia dla narodowców – nawet jeśli to funkcje tak dla niektórych abstrakcyjne, jak wspólnototwórcza misji sztuki, tworzenie przyjaznego środowiska dla towarzyskich spotkań czy wizualna identyfikacja, także w mieście konieczna. Tęcza to nowy warszawski landmark – o czym przeczytałem kiedyś zupełnie zaskoczony w „New York Timesie”, który tęczy i nowej twarzy Warszawy, jaką stał się dzięki tęczy plac Zbawiciela, poświęcił spory artykuł. Niech będzie tęcza nawet i drogowskazem. Na dobre i na złe częścią miejskiej infrastruktury.

W tym sensie tęcza jest dla mnie nieusuwalna.

I nie potrzebuję wtórnych dyskusji w rodzaju „symbol gejostwa czy pojednania, nienawiści czy zgody”, żeby opowiadać się za jej pozostaniem w tym miejscu, bezwarunkową ochroną i za tym, aby swoje zadania pełniła dalej. Kolejna rozmowa o tym, co naprawdę historycznie znaczyła w naszej kulturze tęcza, nie da nam niczego poza pożywką dla mediów i kolejnym zastępczym konfliktem. I narodowcy chyba dobrze to rozumieją.

Jeśli grupa przeciwników morskich potworów i pogaństwa zburzy podczas jakiegoś wiecu pomnik Syrenki, nikt nie będzie pytał, czy ją odbudowywać, bo może antagonizuje – po prostu trzeba będzie ją odbudować. Jeśli ktoś zaproponuje przeniesienie w inne miejsce Pałacu Kultury i Nauki, bo jest symbolem komunizmu – nie chwycimy od razu za łopaty, żeby go przenosić. Dlaczego więc mielibyśmy „zmieniać symboliczną treść tęczy”? Czy naprawdę z każdym symbolem damy się uwikłać w tę grę, jeśli zostanie zgłoszona taka potrzeba?  

Tęczę trzeba odbudowywać trzeba tak samo, jak stawia się na nowo przystanki autobusowe, montuje kosze na śmieci i prostuje znaki drogowe po każdym radosnym przemarszu kibiców. Jeśli natomiast rzeczywiście chcemy prowadzić dyskusję o symbolice miejsc i zawłaszczaniu przestrzeni publicznej, to róbmy to z pełną świadomością, że jest to dyskusja ważniejsza od bieżącego zamieszania i po prostu nie powinna być mu podporządkowana. Jest wiele przykładów bardziej drastycznych ingerencji w miasto niż tęcza – choćby skolonizowane przez reklamy centrum. Dopiero w tym planie moglibyśmy rzeczywiście zważyć argumenty o tym, co wspólne, co partykularne, o tym, co i komu tęcza dała, a co zabrała.

A na razie nie dajmy się zaszantażować przeciwnikom potworów morskich i wciągnąć w kłótnię, że Syrenka jest jednak lądowa.

Czytaj także:

Piotr Kozak: Co dalej z tęczą?

Zdjęcie ilustrujące tekst jest częścią akcji Tęcza zostaje! Zrób zdjęcie z tęczą na pl. Zbawiciela

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij