Kraj

Gzyra: Ofiary przesądów

W latach 80. rozkwitł w Chinach proceder trzymania niedźwiedzi na fermach. Są więzione, bo żółć z ich organizmów jest wykorzystywana w tradycyjnej medycynie chińskiej.

Organizacja Animals Asia doprowadziła do zamknięcia fermy niedźwiedzi w Nanning na południu Chin. Uratowano ponad sto zwierząt. Były więzione, ponieważ żółć z ich organizmów jest jednym ze składników preparatów używanych w ramach tradycyjnej medycyny chińskiej (TCM).

Proceder trzymania niedźwiedzi na fermach, gdzie często zamknięte są w klatach tak małych, że nie mogą się w nich obrócić i podnieść na tylnych łapach, rozkwitł w Chinach w latach 80. ubiegłego wieku. Ma także miejsce między innymi w Laosie, Wietnamie i Korei Północnej. Szacuje się, że w Chinach wykorzystuje się w ten sposób około 10 tys. zwierząt, a niektóre źródła mówią nawet o liczbie dwa razy większej.

Zanim powstały fermy, tradycyjnym sposobem pozyskiwania żółci było zabijanie wolno żyjących niedźwiedzi.

Zwolennicy przetrzymywania zwierząt na fermach używają prostego utylitarystycznego argumentu: ich zdaniem wydajniej jest brać żółć od bezbronnych, zamkniętych, żyjących zwierząt. Twierdzą, że od jednego takiego niedźwiedzia można pozyskać w ciągu roku tyle wydzieliny, ile od czterdziestu martwych.

Więcej: ma to być również metoda ochrony zagrożonego gatunku. No właśnie, gatunku, bo przecież nie zwierząt. Istnienie ferm aktywnie wspiera chiński rząd. Niestety, polowania na niedźwiedzie żyjące w naturze wcale się nie zakończyły. Młode niedźwiadki wciąż są wyłapywane, ponieważ zwierzęta na fermach nie chcą się rozmnażać.

Zwierzęta zmuszone są do przebywania w koszmarnych warunkach. Z powodu braku ruchu zanikają im mięśnie. Tracą sierść. Cierpią na zaburzenia psychiczne. Normą jest stereotypia – ciągłe powtarzanie bezsensownych ruchów, na przykład kiwanie się z nogi na nogę lub uderzanie głową o pręty klatki. Bezustannie gryząc kraty, niedźwiedzie tracą zęby. Niektóre żują własne łapy. Jeśli je mają, bo często tracą je, gdy wpadną w sidła.

Żółć skapuje z ich pęcherzyka żółciowego do pojemników bezpośrednio przez dziurę w brzuchu lub jest pobierana przez stalowy cewnik. Otwarte rany łatwo się infekują, pojawiają się guzy. Niedźwiedzie głodują i są odwodnione. Wiele z nich umiera z wycieńczenia i chorób, zwykle po kilku, maksymalnie 10 latach niewoli. Na wolności mogłyby żyć nawet 30 lat.

W książce Tiger Bone & Rhino Horn: the Destruction of Wildlife for Traditional Chinese Medicine Richard Ellis opisuje szczegółowo rzekome dobroczynne działanie żółci, woreczka żółciowego i innych substancji i organów niedźwiedzi w przypadku ludzkich chorób. Lista dolegliwości, w których miały niby przynosić ulgę, jest imponująca.

Nawet gdyby tylko niewielka część opisywanej leczniczej mocy samej żółci została potwierdzona rzetelnymi badaniami, mielibyśmy do czynienia ze specyfikiem o niemal cudownych właściwościach.

Szesnastowieczne opisy Li Shih-chena nie różnią się przy tym zbytnio w stopniu entuzjazmu od słów współczesnych apologetów tradycyjnej medycyny chińskiej. A takich nie brakuje, również wśród kontestujących zachodnią naukę, jej założenia i metodologię. Bo przecież jeśli coś ma kilka tysięcy lat, jak TCM, to musi być słuszne i skuteczne. Jakby nie było przykładów, że równie dobrze może być odwrotnie. „Będąc lekiem na niemal wszystko, niedźwiedzie nie miały żadnych szans” – podsumowuje gorzko Ellis.

Niedźwiedzia żółć jest bardzo cenna. Chętnie kupują ją nie tylko Chińczycy. Raporty organizacji zajmujących się ochroną gatunków zagrożonych wyginięciem pokazują wyraźnie, że pod wieloma postaciami dostępna jest w sklepach między innymi w Kanadzie, Australii i Stanach Zjednoczonych. Ludzie wierzą, że pomaga. I płacą.

Pod informacją o fermach niedźwiedzi często można znaleźć komentarze w rodzaju: „To skandal, że to ciemne chińskie społeczeństwo torturuje zwierzęta, opierając się na przesądach”. Faktycznie, współczesne – choć wciąż nieliczne – badania skuteczności terapeutycznej żółci i pęcherzyków żółciowych niedźwiedzi dalekie są od tonu entuzjazmu co do ich skuteczności. Dominuje sceptycyzm.

Inna rzecz, że w ramach medycyny zachodniej kwasem ursodeoksycholowym z żółci próbuje się leczyć niektóre schorzenia, na przykład kamicę żółciową. Ciekawe, że niekoniecznie jest to żółć niedźwiedzi. Wykorzystuje się te, które dostarczają rzeźnie, zabijając krowy, świnie czy kury. Sięgają po nie zachodnie koncerny farmaceutyczne, ale i część lekarzy TCM, używających ich jako słabszego zastępnika.

Jak widać, walka z przesądami nie musi być z definicji walką o poprawę losu zwierząt. No chyba że chcemy po prostu zamienić eksploatowanie niedźwiedzi na eksploatowanie zwierząt innych gatunków. Ale czy nie jest przesądem i uprzedzeniem, że tak będzie lepiej? Nasze zachodnie i racjonalistyczne podstawy krytyki wyglądają mizernie, jeśli sami więzimy zwierzęta w koszmarnych warunkach i dla podobnych celów.

Nie tylko Wschód ma swoje przesądy, na których opiera systemowe, instytucjonalne, krzywdzące wykorzystywanie zwierząt. Czym innym niż przesądem jest wciąż powszechne przekonanie, że białko roślinne jest niepełnowartościowe, ptasie jajka są niezbędne w diecie człowieka, a krowie mleko jest koniecznym źródłem wapnia?

Na tych przesądach wyrosły i nieźle prosperują gigantyczne przemysły.

Fermę niedźwiedzi w Nanning zamieniono na azyl dla zwierząt. Poprzedziły to długie negocjacje z właścicielem, który w końcu ugiął się i podpisał stosowny papier. Nie był to jedyny przypadek, chociaż ilość uratowanych zwierząt była rzeczywiście rekordowa. Działacze Animals Asia mają nadzieję, że to ważny krok w długofalowej strategii zakończenia więzienia niedźwiedzi na fermach w Chinach.

Z całego serca życzę, żeby ten przypadek stał się modelowym. Nie tylko w Chinach i nie tylko w przypadku niedźwiedzi. Na fermach Europy i Stanów Zjednoczonych wegetują miliardy zwierząt. Jeśli tylko uda się namówić wielu do porzucenia przesądów, okaże się, że ciała zwierząt i substancje, które wydzielają, są w naszym jedzeniu i ubraniach zbędne. No chyba, że te ciała będą obiektami troski, która z pewnością ma sama w sobie walory terapeutyczne. Dla obu stron.

Dariusz Gzyra – działacz społeczny, artysta, weganin. Jeden z założycieli Stowarzyszenia Empatia. Kontakt: http://gzyra.net


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij