Kraj

Leder: „Psi żywot”

Opisywani przez Gombrowicza chłopi tak bardzo się boją, że ze swego statusu chcą uciec w „psią” kondycję.

„Psi żywot”

To Gombrowicz stworzył najmocniejszy, dialektyczny obraz imaginacyjnego samopostrzegania chłopa, który to obraz ucieleśnia pozycję, jaka chłopu przypada w uniwersum symbolicznym II Rzeczypospolitej. Jest to zapewne najbardziej przenikliwa rekonstrukcja – i jednocześnie dekonstrukcja – fantazmatu rządzącego imaginarium tej Polski, która wyrasta z kultury folwarku. Dlatego obrazowi temu poświęcę sporo uwagi, nie unikając szerokiego cytowania.

Zabłąkany wraz z przyjacielem na wieś, w okolice znane mu z „dworskiego” dzieciństwa „miejski” narrator opowiada więc: „[…] z pobliskiego dołu po kartoflach wyjrzała głowa chłopia i natychmiast skryła się z powrotem, a gdyśmy podeszli bliżej, z jamy ozwało się wściekłe ujadanie. – Pieronek – rzekł Miętus. – Znowu psy? Gdzie chłop? – Okrążyliśmy dół z obu stron (a tymczasem z chat rozlegały się formalne wycia) i wykurzyliśmy chłopa oraz babę z czworaczkami, które karmiła jedną wyschłą piersią (druga bowiem od dawna była już nie do użytku), szczekających rozpaczliwie i zajadle” (1).

Chłopi się boją. Przeraźliwie się boją. Mimochodem wspomniana zostaje obfitość dzieci i głód nie pozwalający ich wykarmić. Wyschła pierś, czworaczki. Jak komentarz brzmią słowa Milkiewiczowej, oparte na lekturze pamiętników chłopów: „Brutalność męża i własna religijność czyni kobietę uległą. Poddaje się woli męża, przeświadczona, że spełnia w ten sposób wolę boską, a potem nosi dziecko w łonie tak, jakby dźwigała krzyż” (2).

Tu muszę zrobić dygresję. Religijność, z niechęcią wspomniana przez autorkę omówienia, przedstawicielkę postępowej inteligencji, stanowi ważny element struktury fantazmatu, rządzącego relacjami w obrębie chłopskiej rodziny. Kobieta, poddana brutalnej przemocy męża, przez identyfikację ze znakami wiary i obrządku, przez żarliwą miłość do nich – księdza, Boga, Chrystusa – może zyskać pozycję moralnej wyższości, stać się przedstawicielką normy i prawa, a ostatecznie, symbolicznie unicestwić chłopa w oczach swoich i dzieci, ba, w jego własnych. To jej odwet za pijaństwo i bicie. Ona, wsparta o autorytet kazania i krzyża, odbiera prawomocność jego pozycji ojcowskiej, czyni go głupim, prymitywnym zwierzęciem, którego można się tylko bać, ale nie szanować. Ani kochać. Miłość, szacunek, oddanie zarezerwowane są dla figur religii; akceptacja tych ostatnich przywraca kobiecie godność, którą odbiera jej mężowska przemoc. Chłop zaś, zwolniony z wszelkiej odpowiedzialności, może po niewolniczej pracy pić w karczmie, a gdy wróci do chałupy, brutalnie egzekwować swoje mężowskie prawa. Albo odreagować gorycz codziennego upokorzenia, katując żonę i dzieci.

Ta struktura trwa do dzisiaj, podtrzymując uprzywilejowaną więź kobiet z Kościołem i w ten sposób umacniając ich pozycję jako „dysponentek moralnej prawomocności” w obrębie rodziny. To potężne narzędzie władzy nad mężczyznami i dziećmi. Warunkuje ono swoisty polski matriarchat psychologiczny, kontrastujący z dominującym w sferze społecznej i politycznej patriarchatem.
Psychologiczny matriarchat, jeśli w ogóle uznawany, w przeważającym, „dworskim” dyskursie przypisywany jest zwykle emancypacji kobiet szlacheckich, pozostawionych samym sobie wskutek popowstaniowych represji. Jednak sądzę, że jest on przede wszystkim efektem owej uprzywilejowanej więzi z Kościołem, którą umęczona kobieta z folwarku buduje w swojej wyobraźni, by chociaż na chwilę uciec od materialnej i moralnej biedy codziennego życia.

Wróćmy jednak do strachu. Opisywani przez Gombrowicza chłopi tak bardzo się boją, że ze swego statusu chcą uciec w „psią” kondycję. Nie jest to wybór przypadkowy. Jaka jest bowiem kondycja psa? Pies, choć bity i kopany, nie ma obowiązku ludzkiego zachowania. Więcej, pies jest zwierzęciem, które ma prawo do agresji. Jest stróżem, może szczekać i gryźć. Wobec tych, których uzna za obcych, którzy w oczach psa nie są „panem”, pies ma prawo szczekać zajadle, szarpać zębami, odreagować nędzę i upokorzenie „psiej kondycji”.

Oczywiście tylko do czasu, gdy „obcy” nie okaże swego zdecydowania. „Rzucili się do ucieczki, lecz Miętus poskoczył i złapał chłopa. Ten tak był wynędzniały i chudy, że padł na ziemię i zajęczał: – Panoczku, panoczku, adyć zlitujcie się, adyć zaniechajcie, adyć ostawcie, panie!”.
Znowu mimochodem: „wynędzniały i chudy” – w komentarzu Milkiewiczowej: „Dzieci, żywione niemal wyłącznie kartoflami, mają brzuchy wzdęte, a ręce i nogi jak patyki. Są skrofuliczne. Ze złej przemiany materii ciała ich pokrywają się wyrzutami” (3).

Wracając do czworonogów. Któż nie zna tych wiejskich psów, które po zmroku szczekają zajadle na wędrowca, ale gdy podniesie rękę w geście naśladującym rzut kamieniem, uciekają ze skowytem? Atoli nie z psem, z chłopem mamy do czynienia! Co najmniej tak myśli mieszkaniec miasta.

„– Człowieku – rzekł Miętus – o co wam idzie? Dlaczego chowacie się przed nami? – Na dźwięk słowa «człowiek» ujadanie w chatach i za opłotkami rozpoczęło się z podwójną siłą, a chłopina pobladł jak chusta. – A zlitujcie się, panie, ady jo nie człowiek, ostawcie!”.

Pies jest zwierzęciem, ale rozumie hierarchię. Pies wie, że gdy jest psem, nie musi silić się na ludzkie gesty. Nie musi okazywać ogłady. Nie musi – w szczególności – udawać ludzkiej godności.

Udawać, podkreślmy, bo jaka może być godność, gdy parobek po mordzie dostaje przy każdej okazji, gdy wystarczy pański kaprys, wyrzucenie ze służby, by zaczął umierać z głodu, „gdy ich nie stać nawet na wyrwanie zęba”, więc jak pisze „małorolny z powiatu buczackiego – «ino szarpie ból i wonieje z ust jak z ustępu»”? Godności więc przecież i tak nie ma, ale pańska fanaberia każe ją czasem udawać, tym bardziej upokarzając. Więc lepiej, jak ten pies…

„– Obywatelu – rzekł wówczas polubownie Miętus – czyście oszaleli? Dlaczego szczekacie, wy i wasza żona? Mamy jak najlepsze intencje. – Na dźwięk tego wyrażenia «obywatel» szczekanie ozwało się z potrójną siłą, a wieśniaczka zaniosła się płaczem: – Ady zmiłujcie się, panie, on nie obywatel! Jaki ta obywatel z niego! O rety, rety, oj dola nasza, dola nieszczęśliwa! Znowuj nam Intencyje zesłało, o, zebyk to!”.

Obywatelem pies oczywiście być nie może, obywatelem jest przecież jego pan. Zgoda na to, by ktoś go obywatelem nazwał, jest śmiertelnym zagrożeniem. Przedstawia to inny „obraz dialektyczny” obecny w polskiej tradycji, obraz z Popiołów Żeromskiego, gdy wyzwolonemu napoleonowską epopeją chłopu pan przywraca batem jego miejsce w folwarcznej społeczności.
Więc na nic zda się tyrada pełnego dobrych intencji mieszczanina: „– Przyjacielu – rzekł Miętus – o co chodzi! Nie chcemy wyrządzić wam szkody. Pragniemy waszego dobra. – Przyjaciel! – krzyknął wieśniak przerażony. – Dobra pragnie! – wrzasnęła wieśniaczka. – Ady my nie ludzie, ady my psy, psy, jesteśmy! Hau! Hau!”.

Gdy jednak wiejskie psy poczują swą przewagę – przede wszystkim liczebną – los intruza nie jest godzien pozazdroszczenia. Zaczyna się szczucie.

„Nagle dziecko przy piersi – szczeknęło, chłopka zaś, rozejrzawszy się, że nas jest tylko dwóch, zawarczała i ugryzła mnie w brzuch. Wyrwałem babie brzuch z zębów! Ale już z opłotków wynurzała się cała wieś szczekając i warcząc: – Bierzta go, kumie! Nie bójta się! Gryźta! Huź! huź! Psssa go! Bierzta Intencyje! Bierzta Inteligencje! Huź, huzia, psssa, kota, kota! Ksss… Ksss… – Tak szczując się i podszczuwając zbliżali się powoli – co gorzej, dla niepoznaki czy może dla zachęty wiedli na powrozach prawdziwe psy, które wspinając się, skacząc roniły śliny z pysków i ujadały wściekle”.

W ten sposób chłopi mogą nagle stać się groźną „watahą”, morderczą dla każdego obcego. Szczególnie zaś, gdy obcy przedstawia im w krzywym zwierciadle „dobrych intencji” ich rzeczywiste położenie. Po pierwsze, dlatego że dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane, za inteligentem kryje się zaś „wszechmocny urzędnik”.

Po drugie jednak, dokonując zamachu na porządek imaginarium, pokazując ludzki status skundlonych chłopów, wpychając ich więc, przez delegitymizację ich upodlenia, w okowy odpowiedzialności, przedstawiciel miasta, Miętus, prowokuje ich dziką nienawiść. Można bowiem tkwić w nędzy z wyroku opatrzności, można, gdy uzna się ją za prawo natury; ale nie można – gdy jest ona efektem arbitralnego oszustwa, nagiej przemocy, ostatecznie, czegoś przypadkowego. Tradycyjne imaginarium pozwalało poddanemu znosić straszną kondycję, bowiem mógł transpasywnie przeżywać uniesienie wyższością Innego. Im bardziej jego uosobione przez szlachcica Ja idealne nad nim górowało, tym urzeczenie, pragnienie Innego, było większe. Gdy jednak ktoś próbował wyrwać go z tej fantazmatycznej konstrukcji, przed oczami stawała niczym nie osłonięta nędza jego kondycji; a jest to widok, którego znieść nie można (4).

Ja idealne, czyli ciotka – ziemianka

W opowieści Gombrowicza cały ten rejwach ucicha, gdy zjawia się dziedziczka w samochodzie. Jej obecność ponownie wpisuje całą sytuację w fantazmat, scenariusz pragnienia w którym jedyną „efektywną” intencją jest ta łącząca chłopa z panem jako Innym (nie „obcym”). Dlatego zjawienie się ciotki Hurleckiej z domu Lin przywraca panowanie imaginacyjnego scenariusza, który mieszczan lokuje w nim przez fantazmat określonej roli: łyków, śmiesznych, bezsilnych, niemalże Żydów…
„[…] chłopi przestają szczekać i wybuchają śmiechem”, bo obywatel w obecności dziedziczki łykiem śmiesznym się staje, a Gombrowicz podkreśla to „upupiającymi”: „Józiu … malcze”, którymi znaczący suwerenny, słowo-klucz tej sceny, dziedziczka, sytuuje podmiot w pozycji słabości. Chłopi zaś znowu są po prostu chłopami, bowiem swój ludzki status odnaleźć mogą tylko w ramach folwarcznego fantazmatu.

Długa scena we dworze jest dekonstrukcją owego imaginacyjnego scenariusza, rządzącego wszystkimi w tym świecie. Pamiętajmy bowiem, że normalnie fantazmat jest skryty, zamaskowany, wyparty. Gdy więc „stary lokaj z bokobrodami rozbiera ciocię. Pokojówka mnie rozbiera. Miętusa rozbiera lokajczyk”, gdy wszyscy śmieją się „towarzyską, uprzejmościową mistyfikacją śmiechu”, gdy wreszcie Gombrowicz zauważa: „Obyczaj ziemian jakiś dziwny i nierzeczywisty, wypieszczony przez coś, wychuchany, rozrośnięty w niepojętej próżni […]”, to stale jednocześnie wtrąca pytania: „Dla kogo, gwoli komu się śmieli?”; albo wobec wuja, „syra” żądającego, po tym jak zagroził wyrzuceniem sześciu fornali: „Przeciw komu to mówił?”.

Fantazmat ujawnia się gwałtownie, gdy upupiony Józio odnajduje w sobie pańskiego Józefa i pyta fornalskie dziecko:
„ – A w gębę od dziedzica bierzesz?
[Tamten] Rozjaśnił się nagle i zawołał radośnie, ludowo.
 – Oj, brać to biorę po gębie! Oj, brać to biorę!
Zaledwie to powiedział, poderwałem się jak na sprężynie, machnąłem i trzasnąłem na odlew w lewy półgębek. […]
– Ale tyż jaśnie pon bije! – szepnął z podziwem i kultem”.

Podziw i kult to właśnie moment transpasywnego przeżycia wyższości, przez identyfikację z dominującą figurą fantazmatu.Wbrew pozorom, podmiot rozkoszy w tym momencie to nie po prostu ów nieszczęśnik, który bierze „w gębę”, rozkosz jest możliwa dlatego, że nagle podmiot czuje się reprezentowany przez znaczący w fantazmacie najbardziej suwerenny, dziedzica. Co kuzyn potwierdza, mówiąc: „taki Wałek, jak mu dasz po mordzie, będzie cię szanował jak pana! Trzeba ich znać! Lubią to! – Lubią – rzekłem. – Lubią, lubią, ha, ha, ha! Lubią!”. Później zaś kuzyn rozpoczyna opowieść o tym, jak jaśnie panowie w mieście biją po twarzach fryzjerów, kelnerów, portierów… Doprowadzając ją dokładnie do punktu, który przejmuje Mackiewicz w cytowanym obrazie z Buntu rojst.

To w tym momencie zaczyna się uderzające Mackiewicza „…głuche milczenie”, które „zalega pudło karoserii” wobec pańskiej arogancji oficera. I z którego – w Benjaminowski zaiste sposób, jak prawdziwy „materialista dialektyczny” – Mackiewicz uwalnia alegoryczny potencjał: „…coś przygnębiającego jest w tym milczeniu, c o ś  z  p o t w o r n e j  r e z y g n a c j i,  c o ś  z  w i e l k i e j n ę d z y [podkr. – AL.]”. Potworna rezygnacja uwewnętrznionej niższości, wielka nędza, w której mieszka się jak w drugiej skórze…

Gombrowicz przenikliwie ujmuje rdzeń tej relacji, pisząc, iż status suwerena tej sytuacji to: „b y ć  w i d z i a n y m  p r z e z  c h a m a  s w o j e g o! [podkr. – AL]”. I dlatego dziedzic przeciw tym „chamom” zjada „syr” i truskawki, przeciw nim jest mistyfikacja śmiechu, przeciw nim obyczaj dziwny i nierzeczywisty. A jednocześnie dla nich, by mogli podziwiać, przeżywać wyższość panów przez swoje upokorzenie, by trwała „klamra mistyczna, spajająca części pańskie i chamskie”.
Gdy „obywatel” Miętus przez próbę uobywatelnienia chłopa demaskował oszustwo i arbitralność tkwiące za tą strukturą, unicestwiał wspaniałą postać, ze stosunku do której, powtórzmy, poddany transpasywnie czerpał swe uniesienie i egzaltację. Unicestwiał fantazmat, odbierał chłopom ich miejsce we wspólnocie wyobraźni i kradł im rozkosz, którą w tym miejscu mogli przeżywać. Nic dziwnego że ten gest wywoływał wściekłość.

Pierwotna nienawiść do przepełnionych dobrymi intencjami inteligentów przetrwała w postaci wściekłości dzisiejszych „ludzi zbędnych”, dzieci i wnuków przemieszczonego chłopstwa, kiboli, do politycznych i kulturowych przedstawicieli klasy średniej. O owej klasie, na której opiera się III RP, mają do powiedzenia jedno: „zawisną!!!”.

Fragment książki Andrzeja Ledera Prześniona rewolucja, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej w marcu 2014.

Czytaj także:

Andrzej Leder, Kto nam zabrał tę rewolucję?

Przypisy:

(1) Wszystkie fragmenty pochodzą z: Witold Gombrowicz, Ferdydurke, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1997, s. 192–207.

(2) Maria Milkiewiczowa, Wieś polska ginie, [w:] Czesław Miłosz, Wyprawa w dwudziestolecie, Kraków 1999, s. 345.  Następne dwa cytowania s. 343.

(3) Tamże, s. 343.

(4) „Agresja w danym podmiocie rodzi się bowiem wówczas, gdy inny podmiot – za pośrednictwem którego pierwszy podmiot wierzył w coś lub doznawał rozkoszy – uczynił coś, co zaburza funkcjonowanie tej transferencji”, Slavoj Žižek Przekleństwo fantazji, s. 175.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Andrzej Leder
Andrzej Leder
filozof kultury, psychoterapeuta
Profesor Polskiej Akademii Nauk, absolwent Akademii Medycznej i Uniwersytetu Warszawskiego. Wykładowca w Instytucie Filozofii UW. W 2015 roku, nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej, ukazała się jego książka "Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej", nominowana do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego.
Zamknij