Unia Europejska

Szymielewicz: Kto tu gra na emocjach?

Zwolennicy komercjalizacji naszych danych apelują o „racjonalną debatę” – jakby ich wizja recesji nie miała nic wspólnego z emocjami.

„Czy każdy może decydować o tym, kim jesteś? Czy każdy może filtrować rzeczywistość, jaką widzisz? Czy każdy może decydować o tym, ile zapłacisz za usługę?” Od tych pytań zaczęła się debata pod hasłem Cyfrowa tożsamość – kim jesteśmy w internecie?, z udziałem ministra Michała Boniego i wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej Viviane Reding.

Uzasadniając swoją wizytę w Warszawie, Reding powiedziała: „Cały świat pamięta, że to Polacy wyszli na ulicę w obronie swoich danych osobowych i podstawowych praw”. To było mocne otwarcie. Odpowiedź ze strony tych, którzy o danych myślą przede wszystkim w kategoriach wartości ekonomicznej, była jedna: porozmawiajmy racjonalnie, zostawmy za drzwiami niepotrzebne emocje.

Reding przyjechała dyskutować o najważniejszej regulacji prawnej w jej dorobku. Pod techniczną nazwą rozporządzenia o ochronie danych osobowych kryją się nowe ramy prawne, które na kolejne dwadzieścia lat przesądzą o tym, kto będzie kontrolował nasze zachowania konsumenckie, decyzje finansowe, nawyki, lęki i marzenia. Bo takie właśnie ryzyko niesie ze sobą nieograniczona możliwość gromadzenia, łączenia i analizowania naszych danych osobowych. Prawdopodobieństwo, że stanie się to rzeczywistością, rośnie wraz z ilością „cyfrowego łupieżu”, jaki zostawiamy za sobą w sieci.

Viviane Reding doskonale to rozumie, dlatego w styczniu ubiegłego roku zaproponowała regulację, która gruntownie przebudowuje europejskie prawo, próbując dostosować zasady ochrony prywatności do realiów cyfrowego świata. Sprowokowała tym samym międzynarodową batalię. Zgodnie z propozycją Reding wszystkie firmy, bez względu na to, gdzie mają siedzibę, jeśli chcą działać na rynku UE, będą musiały stosować się do jednolitych europejskich standardów.

To uderza w amerykański model prowadzenia biznesu w sieci, który obecnie dominuje. Jego podstawą jest nierówna wymiana: pozornie darmowa usługa za nieograniczony dostęp do danych.

Dlatego spór o projekt rozporządzenia to w istocie spór o hierarchię wartości w społeczeństwie opartym na przetwarzaniu informacji – o to, czy ważniejsza jest nasza wolność decydowania o sposobach korzystania z naszych danych, czy zysk i obietnica rozwoju ekonomicznego.

Do tej obietnicy, popartej raportami firm konsultingowych, odwołują się przedstawiciele różnych branż, strasząc jednocześnie recesją i utratą miejsc pracy. „Bez swobodnego obrotu nową walutą cyfrowego świata nie będzie innowacji; bez innowacji Europa przegra w wyścigu ze Stanami Zjednoczonymi, a wraz z nią przegrają zapatrzeni w swoje prawa obywatele”.

Dylemat, z jakim konfrontują nas zwolennicy „swobodnego przepływu danych”, to w istocie równanie z wieloma niewiadomymi. Z dzisiejszej perspektywy bardzo trudno wycenić rzeczywisty potencjał ekonomiczny tkwiący w danych osobowych. Tym trudniej ocenić długofalowe ryzyko związane z ich eksploatacją – nie tylko to ekonomiczne, ale przede wszystkim społeczne.

Optymizmu, z jakim do komercjalizacji naszej prywatności podchodzą niektóre środowiska, nie podzielają ci, których dane mają napędzać europejską gospodarkę. Według Eurobarometru trzech na czterech Europejczyków niepokoi sposób, w jaki firmy (w tym właściciele wyszukiwarek i serwisów społecznościowych) korzystają z tych informacji. Tylko 26 procent użytkowników serwisów społecznościowych i 18 procent klientów sklepów internetowych ma poczucie pełnej kontroli nad swoimi danymi. 43 procent badanych twierdzi, że proszono ich o podanie większej ilości danych, niż było to konieczne, a 70 procent obawia się, że ich dane osobowe mogą zostać wykorzystane w innym celu niż ten, w którym je zgromadzono.

Stawka jest wysoka, argumenty po obu stronach natury fundamentalnej, a twardych danych, na których można by je oprzeć, wciąż brakuje. W tej sytuacji naprawdę trudno o debatę bez emocji, do której wzywają politycy i przedstawiciele biznesu, obawiający się takiej polaryzacji sporu jak przy ACTA. Piękny byłby świat, w którym każdy obywatel mógłby poświęcić tydzień swojego życia na analizę przynajmniej stu artykułów projektowanego rozporządzenia (o czterech tysiącach zgłoszonych poprawek nie wspominając) i wyrobić sobie szczegółowy pogląd na każdą z palących kwestii. Ale żyjemy w innym.

Ci najgłośniej nawołujący do „racjonalnej debaty” zapewne wiedzą, że w sytuacji gigantycznej asymetrii informacyjnej i rzadko spotykanego skomplikowania materii prawnej do stołu będą mogli zasiąść tylko nieliczni. I w gronie tym zapewne przeważą głosy dobrze opłacanych prawników, niekoniecznie występujących w obronie praw demokratycznej większości. Łatwiej jest krytykować debatę publiczną, która siłą rzeczy upraszcza i wyjaskrawia sens projektowanych przepisów, niż podjąć trud pracy u podstaw – na przykład szeroko zakrojonej akcji edukacyjnej, która wyjaśni, o co toczy się gra, co może się zmienić i dlaczego to jest ważne. Łatwo też przypisywać ideowym przeciwnikom emocjonalne argumenty – tak jakby katastroficzna retoryka podszyta kryzysem ekonomicznym z emocjami nie miała nic wspólnego.

Czytaj też: Edwin Bendyk, Samotność Viviane Reding

 

 Projekt finansowany ze środków Parlamentu Europejskiego.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Szymielewicz
Katarzyna Szymielewicz
Prezeska fundacji Panoptykon
Współzałożycielka i prezeska fundacji Panoptykon. Pracowniczka naukowa Instytutu Studiów Zaawansowanych. Prowadzi seminarium Od „elektronicznego oka” do „płynnego nadzoru” – rozmowy o społeczeństwie nadzorowanym.
Zamknij