Kraj

Do opętania jeden krok

Z łamów miesięcznika „Egzorcysta”, portali internetowych Fronda.pl, Wpolityce.pl unosi się co jakiś czas niepokojący zapach siarki. Z „Egzorcysty” nawet permanentnie.

Ks. Michał Olszewski SCJ, Robert Tekieli, Tomasz Terlikowski czy ks. Aleksander Posacki – oraz rzesze rozmaitych innych mniej obecnych medialnie tropicieli metafizycznego zła – co i rusz ostrzegają przed inwazją sił demonicznych, które zwłaszcza we współczesnej Polsce poczynają sobie w ostatnich latach coraz śmielej. 

Lewitację dostaniesz gratis

Bez pytania instalują się w ludzkich duszach oraz ciałach – a kiedy już się zainstalują, wyprawiają rzeczy wprost niebywałe. Potrafią na przykład – bez żadnego problemu – przemawiać w dowolnych językach, najchętniej w aramejskim (ale żaden właściwie przeszły bądź teraźniejszy dialekt nie jest im obcy). Potrafią także – równie lekko – recytować dowolne porcje informacji, do których śmiertelnik, którego wybrały sobie akurat za doraźny wehikuł, nie miał i nie mógł nigdy mieć żadnego realnego dostępu. W sytuacji szczególnego rozbestwienia i bezczelności – do czego demoniczne siły mają, jak wiadomo, skłonność niejako ze swojej plugawej natury – demonstrują sztuki iście cyrkowe czy raczej takie, które każdy cyrkowiec chciałby znać, ale o których z racji przyrodzonych ograniczeń może sobie co najwyżej pomarzyć. A to uniosą ciało opętanego na kilka metrów, potem zaś z hukiem je upuszczą albo też pozwolą mu bezwładnie wisieć pod sufitem. A to – liczne tego typu przypadki opisywał w swoich książkach między innymi ks. Gabriel Amorth, emerytowany dziś egzorcysta watykański – sprowokują intensywne torsje, których treścią nie jest jednak poczciwa „treść żołądkowa”, ale przedmioty zaskakujące i zdecydowanie niejadalne: gwoździe, żywe żaby, albo inne jeszcze artefakty, których próżno szukać w menu nawet najbardziej ekscentrycznych i eksperymentujących z zaskakującymi smakami światowych kuchni. Do tego wszystkiego dodają także tradycyjny demoniczny repertuar: wyginanie ciała w pozycje anatomicznie niemożliwe, przeklinanie, syczenie i furię na sam widok święconej wody (o pokropieniu nawet nie wspominając) – w indywidualnych przypadkach specyficzne dla danej demonicznej istoty jej szczególnie ulubione gry i zabawy. 

Bez wątpienia, perspektywa tego rodzaju doświadczenia nie jest szczególnie atrakcyjna. Tym straszniej brzmią wyliczane pracowicie przez Tekielego czy Posackiego okoliczności, w których taką nieproszoną wizytę można sobie zupełnie nieświadomie zafundować. Prowokacją czy raczej zachowaniem, które demony (operujące zupełnie innym kodem społecznych zachowań niż my, ludzie) jednoznacznie zinterpretują jako wyrazisty komunikat: „Proszę bardzo wejść we mnie i mnie opętać”, może być coś z pozoru zupełnie niewinnego, coś, za czego niewinnym obliczem czai się jednak niewidoczna na pierwszy rzut oka, wykrzywiona piekielnym grymasem twarz złego. Takim zachowaniem może być zatem na przykład… lektura (co na to, nawiasem mówiąc, autorzy kampanii „Czytaj. Podrywaj”?). Zwłaszcza lektura cyklu książek o Harrym Potterze – ta jest właściwie równoznaczne z otwarciem drzwi na oścież i radosną deklaracją „wejdź demonie, czym chata bogata…”. Podobny skutek mają również pozytywne uczucia względem sagi filmowej „Gwiezdne Wojny” albo kreskówek o Pokemonach, słuchanie muzyki rockowej (czy w ogóle jakiejkolwiek innej muzyki niż muzyka sakralna), poranne albo wieczorne ćwiczenia jogi bądź jakiejkolwiek dalekowschodniej sztuki walki, przyjmowanie cukrowych kuleczek (czyli „leków” homeopatycznych – piszę „leków” w cudzysłowie, bo homeopatia to zwykła ściema), albo też, o zgrozo, ateizm – wszystko to jest jednoznacznym sygnałem dla demonów, że mamy ochotę na wieczór z wymiotowaniem gwoździami, „mówieniem językami” albo też darmową lewitacją – żeby wykupić sobie tego rodzaju atrakcję w specjalnej sali, w jakiej ćwiczą przed wylotem w kosmos astronauci, trzeba zapłacić mnóstwo pieniędzy, demon oferuje ją za darmo. 

Eksmisja

Z odsieczą lewitującemu, wymiotującemu gwoździami, mówiącemu w obcych, nieznanych sobie językach, człowiekowi, w każdej chwili nadejść może jednak zwarte egzorcystyczne komando. Używając arsenału w postaci Rytuału Rzymskiego, modlitw o uwolnienie oraz innych działań, zmusza ono najpierw demona do wyznania jak właściwie ma na imię, później zaś nakazuje mu bezwzględną eksmisję z ciała opętanego. Po eksmisji uwolniony człowiek zasila zazwyczaj którąś z licznych kościelnych wspólnot, a w każdym razie – skruszony – powraca na łono jedynej, prawdziwej wiary, której sprzeniewierzył się czytając Harry’ego Pottera, oglądając „Gwiezdne Wojny”, ćwicząc jogę albo słuchając Rolling Stonesów. 

Niestety, nic – poza, rzecz jasna, zapewnieniami kolporterów tego rodzaju opowieści – nie wskazuje, żeby miały one jakikolwiek związek z rzeczywistością. Dlaczego? Weźmy tak zwany argument z koherencji – dość poręczne narzędzie pozwalające elementarnie orientować się w otaczającym świecie – który, jeśli tylko rozejrzymy się dookoła, podsunie nam z miejsca myśl, że skoro zjawisko opętania jest tak spektakularne i tak powszechne, powinniśmy lewitujących i mówiących po aramejsku widywać znacznie częściej niż nigdy. Można też zwrócić uwagę na inną jeszcze osobliwość tych wszystkich egzorcystycznych opowieści. Otóż nawet autorzy tych legend, wyłączając akurat wspominaną polską trójkę, przyznają otwarcie, że są to historie z drugiej ręki. Matt Baglio, autor opublikowanej przed dwoma laty także w Polsce książki Rytuał (zekranizowanej później w Hollywood – z Anthonym Hopkinsem w roli głównej), powiedział mi, że wszystkie spektakularne historie lewitacji i wymiotowania gwoździami, od których roi się w jego książce, usłyszał od księdza, który jest jej głównym bohaterem, a który to ksiądz usłyszał je od innego księdza. Także David Kiely, współautor opublikowanej przez wydawnictwo Frondy książki Czarny sakrament, przyznał, że nigdy nie natknął się bezpośrednio na żaden przypadek opętania. Wszystkie opisane historie usłyszał od innych, o których wszakże sądzi, że stanowią wiarygodne źródło informacji.

Na własne oczy?

Tekieli, ks. Olszewski SCJ czy ks. Posacki będą oczywiście przekonywać – i czynią tak wielokrotnie – że sami na własne oczy widzieli te wszystkie demoniczne ekscesy, a ks. Olszewski SCJ dodatkowo jest jeszcze aktywnym zawodowo egzorcystą regularnie opisującym swoje boje z duchami na łamach wspominanego miesięcznika „Egzorcysta”. Nie potrafią jednak – poza emfatycznymi opowieściami wygłaszanymi w aurze niesamowitości, mającymi wszakże strukturę zazwyczaj klasycznie hollywoodzką – podać ani jednego przekonującego argumentu, ani jednego przekonującego dowodu, że cokolwiek z tego, o czym tak chętnie opowiadają, rzeczywiście się wydarzyło.

Cóż bowiem prostszego, niż utrwalić na taśmie filmowej lewitację albo wymiotowanie gwoździami? Że niby rejestracja takich fenomenów jest niedozwolona? Bynajmniej – istnieje wiele nagrań audio z egzorcyzmów Anneliese Michel (dziewczyny będącej pierwowzorem głównej bohaterki filmu Egzorcyzmy Emily Rose). Dzisiaj nagranie wideo można zrobić komórką. Jedno takie nagranie – zbadane przez niezależnych ekspertów, którzy potwierdziliby, że nie mamy tu do czynienia z efektami specjalnymi – i bez wątpienia wiara wśród ludzi wzrosłaby niepomiernie. Co tam nagranie – wystarczyłaby jedna laboratoryjna analiza gwoździa zmaterializowanego przez diabła (na trzeźwe pytanie: dlaczego wymiotowane gwoździe nie ranią przewodu pokarmowego „opętanego” – egzorcyści tłumaczą, że diabeł materializuje je „na wylocie” z ust). Po co taka analiza? Choćby po to, żeby sprawdzić, czy przypadkiem diabeł nie zaopatruje się w którejś z zupełnie ziemskich fabryk… Ostatecznie gwoździe „made in hell” powinny się jakoś różnić od tych wyprodukowanych ludzkimi dłońmi w jakimś całkiem ludzkim przedsiębiorstwie. No i jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju – skoro szatan jest taki przebiegły i taką niebywałą obdarzony mocą, a dodatkowo zależy mu na udowodnieniu swojej potęgi, dlaczegóż nie było ani jednego przypadku, żeby wstąpił, dajmy na to, w jakiegoś prezentera TVN24 w trakcie programu nadawanego na żywo. Niewielka nawet lewitacja, nawet jeden mały „zmaterializowany” gwoździk – więcej by szatanowi zjednały zwolenników, niż cała ta literatura na pograniczu horroru i urban fantasy produkowana masowo przez Roberta Tekielego, ks. Michała Olszewskiego SCJ i Aleksandra Posackiego SJ. 

Prawdziwe opętanie

Oczywiście – przypadki „opętania” się zdarzają, to znaczy zdarzają się przypadki, w których ludzie myślą o sobie, że są „opętani”. Myślą tak, bo zdarzają się „egzorcyzmy”, to znaczy zdarzają się przypadki, w których jacyś ludzie sądzą, że inni ludzie są „opętani” przez „demony”, mówią im to, a następnie wykonują wobec nich pewne działania, interpretowane przez obie strony jako „wypędzanie demonów”. Oczywiście – dzieją się przy tym różne rzeczy, często drastyczne, często obfitujące w przekleństwa, bluźnierstwa, torsje, wrzaski, krzyki i inne całkowicie naturalne fenomeny obserwowane zawsze wtedy, kiedy mamy do czynienia z relacją brutalnej władzy symbolicznej czy fizycznej, A z taką właśnie relacją mamy do czynienia w przypadku egzorcyzmów – relacją brutalnej, symbolicznej, a niekiedy także fizycznej władzy, sprawowanej wszakże nie przez demona nad „opętanym”, a przez samych „egzorcystów” oraz instytucję ich ekspediującą nad kimś, kto sam siebie definiuje jako zniewolonego przez „złego ducha”. 

Jedną z subtelnych, a przez to bardziej groźnych, strategii sprawowania i budowania takiej symbolicznej władzy czy raczej symbolicznej manipulacji – a więc autentycznym, a nie baśniowym „zwodzeniem” – jest kolportowanie tego typu opowieści imitujących język stuprocentowej empirii bez jakiegokolwiek empirycznego wsparcia.

Komunikat wysyłany przez Tekielego, Olszewskiego czy Posackiego jest taki: jeśli się nam nie poddasz, demony zaciągną cię do piekła. Poddaj się nam zatem – odrzuć wszystko, co „nie nasze”, wszystko, co nie ma jednoznacznej, katolickiej pieczęci (nawet – a może zwłaszcza „Gwiezdne wojny”), inaczej bowiem czeka cię lewitacja i rzyganie gwoździami, a na końcu wieczne potępienie (a zatem wieczna lewitacja i wieczne rzyganie gwoździami). Oczywiście, pomożemy ci wtedy, bo mamy moc wypędzania demonów, ale czy naprawdę masz ochotę na takie przygody? Lepiej od razu się przed nami ukorz – zanim przyjdzie najgorsze.

Jeśli jest inaczej, niż to powyżej naszkicowałem – panie Robercie, panie Tomaszu, księże Michale, księże Aleksandrze – może chociaż jeden argument, jeden mały dowód, jeden mały gwoździk…? 

Macie tego przecież całe magazyny. 

Żaden problem, prawda?

Czytaj też o Rycerzach Jedi i Demonie Południa w recenzji Jakuba Majmurka z pierwszego numeru Egzorcysty”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij