Kraj

Łętowska: Walka polityczna lepsza od delegalizacji

Domaganie się w każdej sprawie zakazu prawnego instrumentalizuje prawo i obniża powagę polityków.

Cezary Michalski: SLD i Ruch Palikota zorganizowały w Sejmie wiec, na którym wezwały do delegalizacji faszyzujących ugrupowań narodowych. Jak Pani ocenia tę inicjatywę, czy są podstawy do takich działań?

 

Prof. Ewa Łętowska: Jestem tu wstrzemięźliwa, także dlatego, że mam za sobą doświadczenia wynikające z pracy w Trybunale Konstytucyjnym, gdzie zetknęłam się z pomysłem na delegalizację jednej z partii. To była „Samoobrona”, a wniosek o jej delegalizację złożył ówczesny Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski. Chodziło o to, że praktyka władz tej partii, wykorzystujących weksle jako gwarancję lojalności swoich posłów, mogła pozostawać w sprzeczności z konstytucyjną zasadą wolności wykonywania mandatu parlamentarzysty.

 

Trybunał Konstytucyjny „Samoobrony” z tego powodu nie zdelegalizował.

 

Nie, a to rozstrzygnięcie z roku 2010 kończyło się uzasadnieniem, że sprawę trzeba umorzyć, ponieważ jedynym uzasadnieniem delegalizacji partii mogłaby być sprzeczność jej statutu czy działań z Artykułem 13 Konstytucji, który mówi: „zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową, narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa…”. TK uznał Artykuł 13 za jedyną możliwą podstawę delegalizacji partii politycznej. 

 

Ale dlaczego ja sama w sprawie wezwań do delegalizacji jestem tak wstrzemięźliwa? Otóż istnieją zalecenia Komisji Weneckiej, takiego prawniczego ciała europejskiego, którego zadaniem jest umacnianie demokracji środkami ściśle prawnymi. W jednym z dokumentów z roku 2010, który dotyczy właśnie reżimu prawnego partii politycznych (w tym ich delegalizacji), Komisja Wenecka zawarła ostrzeżenie, że w tej kwestii należy być wyjątkowo wstrzemięźliwym, gdyż politycy zawsze mają pokusę wykorzystania takiego instrumentu prawnego do walki z polityczną konkurencją.

 

W Polsce groźby wzajemnej delegalizacji padają dziś także pomiędzy największymi „mainstreamowymi” partiami politycznymi, co tylko potwierdza tezę o instrumentalnym odwoływaniu się przez polityków do prawa i dewaluuje przy tej okazji w oczach obywateli wszelkie propozycje delegalizacji ekstremistów.

 

Ja zatem odczytuję wiec SLD-RP w następujący sposób: że te ugrupowania środkami politycznymi – takimi jak bicie na alarm, ujawnianie niepokojących zachowań ekstremistów, ujawnianie sojuszy pomiędzy ugrupowaniami chcącymi uchodzić za umiarkowane a ugrupowaniami ekstremistycznymi – chcą zmobilizować opinię publiczną do wyrażenia sprzeciwu. I to jest działanie naturalne, nawet pożądane. Jednak przechodząc do prawnego postulatu delegalizacji, przechodzimy do zupełnie innej sfery. Osoby, które przedstawiają się jako prawnicy, ale występują w roli polityków, bardzo chętnie udają, że tej różnicy nie widzą.

 

Co jednak zrobić, żeby ostrożność demokratycznego państwa prawa nie została wykorzystana przez tych, którzy jawnie deklarują chęć jego obalenia? Współtworząca Ruch Narodowy Młodzież Wszechpolska atakuje mniejszości obyczajowe, a organizując coroczne rajdy w rocznicę pogromu w Myślenicach uczy swoich członków, że pogrom to dopuszczalna forma „judeosceptycyzmu” albo „nacjonalizmu gospodarczego”.

 

Polskie sądy, także Trybunał Konstytucyjny, bardzo źle sobie źle radzą z sytuacją, w której czyny krzyczą, a słowa śpiewają. To znaczy karygodne deklaracje czy działania zostają pokryte językiem usprawiedliwień, dobrych intencji, podczas gdy w rzeczywistości sprzyja się szczuciu rasowemu. Bardzo niepokojącym zjawiskiem – oczywiście nie z poziomu partii, ale życia społecznego – jest dla mnie to, co się dzieje z filmem Pokłosie. Twórców tego filmu poddaje się regularnej nagonce. Tyle że ja uważam, iż należy taką nagonkę krytykować, organizować opinię publiczną, a nie wysyłać służby, żeby badać, kto dokonał jakiego wpisu na forum internetowym, z perspektywą ścigania i karania. Będę usilnie podkreślała tę różnicę pomiędzy wręcz obowiązkiem walki politycznej, obowiązkiem zaangażowanego udziału w życiu publicznym, a łatwością używania instrumentów prawnych, delegalizacyjnych.

 

A wracając do pańskiego pytania o praktyki Młodzieży Wszechpolskiej, to gdybym była sędzią dokonującym rejestracji partii politycznej z ich udziałem, bardzo dokładnie sprawdziłabym wszystkie ich wcześniejsze działania i propozycję statutu tej ich przyszłej partii, aby wyjaśnić skrupulatnie najdrobniejsze sprzeczności pomiędzy deklaracjami i czynami, aby je ujawnić i uprzedzić o konsekwencjach trwania w rozbieżnościach. Także po to, aby w przyszłości reagować na deklaracje czy działania łamiące ten statut. Najgorszą rzeczą jest sytuacja, gdy sądy mając jakiś instrument, zaniedbują korzystanie z niego.

 

A jak pani ocenia „równoważenie ekstremizmów” przez ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina, który powtarza, że Krytyka Polityczna jest bardziej niebezpieczna od nacjonalistów, bo „propaguje Leninizm”?

 

Sławoj Żiżek jest ekstrawaganckim myślicielem i nie zgadzam się z tym, co wraz z Mladenem Dolarem pisze na temat opery, ale wydanie historycznych tekstów Lenina w jego opracowaniu i z jego wstępem krytycznym nie jest propagowaniem totalitarnej ideologii w jakimkolwiek sensie, a już szczególnie nie w sensie prawnym. Minister Gowin tylko pozoruje użycie argumentu prawniczego, w rzeczywistości wyrażając – jak mogę sądzić – swoje sympatie i antypatie polityczne czy ideologiczne.

 

Ważnym kontekstem interpretowania i egzekwowania prawa jest siła. Siła prawicy, siła lewicy, także siła Kościoła. Na ile ta ostatnia przesądza o interpretowaniu i egzekwowaniu zasady świeckości polskiego państwa i prawa, o ile taka zasada w ogóle obowiązuje, bo także co do tego są już zgłaszane wątpliwości?

 

Oczywiście, że świeckie państwo mamy zagwarantowane w konstytucji, nawet jeśli z faktami różnie bywa.

 

Jak to zatem było z faktami, jeśli chodzi o orzecznictwo sądów w sprawie działań Komisji Majątkowej?

 

Kościół w Polsce lubi występować jednocześnie w dwóch rolach. Po pierwsze, jako rzutki biznesmen, a wiadomo, że w biznesie wymagania etyczne co do godziwości niektórych metod działania są inne. Liczy się skuteczność, choć nawet tutaj na straży nieprzekraczania pewnych granic musi stać sąd. Ale jednocześnie Kościół chce działać odore sanctitatis. I oddziaływać tą swoją aurą także na rozstrzygnięcia prawne. W sprawach związanych z Komisją Majątkową, które badałam wyjątkowo wnikliwie, takie mieszanie ról zaowocowało tym, że wykształciła się w sądach powszechnych praktyka działania ze szkodą dla praw osób trzecich, które były najemcami, nabywcami lub dysponentami własności trafiającej w ręce Kościoła.

 

Decyzje Komisji Majątkowej już i tak były niestety wyłączone spod kontroli sądowej, ale wykładnia poszła jeszcze szerzej i sądy powszechne, sądy niższej instancji oraz Naczelny Sąd Administracyjny, nieskorygowane nigdy przez Sąd Najwyższy, nie chciały orzekać w sprawach ochrony interesów osób trzecich. Te osoby zostały pozbawione ochrony prawnej. Dlaczego? Dlatego, że

 

w Polsce działa dzisiaj specyficzna „społeczna poprawność” nakazująca wyjątkową ostrożność w podciąganiu Kościoła pod obowiązujące ramy prawne.

 

Ja sądzę, że dopóki Kościół nie naprawi ludziom krzywd, które wyrządzono w trakcie wieloletniego działania Komisji Majątkowej, tak długo nie będzie miał w tej sprawie czystego sumienia.

 

A jak wygląda tradycja orzekania sądów w sprawach związanych z egzekwowaniem konstytucyjnych uprawnień socjalnych? Np. w kwestii „umów śmieciowych”?

 

Konstytucja z 1997 roku daje możliwość skargi konstytucyjnej, możliwość procedowania w sądach odnośnie praw i gwarancji w niej zawartych. Ale to się sprawdza wyłącznie w obszarze praw politycznych. Nie w obszarze praw socjalnych. Te nie zostały bowiem w większości zdefiniowane w konstytucji jako prawa, ale raczej jako zadania państwa. Czyli coś, co powinno być uszczegółowione w konkretnych rozstrzygnięciach ustawowych. I jeżeli weźmiemy tekst konstytucji, to w wielu wypadkach przy tych socjalnych zadaniach państwa jest „niewinny” przypis, że takie to a takie zagadnienia będą dokładnie uregulowane w ustawie. Co to znaczy? Że roszczenia są regulowane na poziomie ustawodawstwa zwykłego,

 

Albo nie są.

 

Albo nie są, tylko że znowu powracamy do kwestii świadomości prawnej Polaków, także polskich elit politycznych. Laik powie, że w polskiej konstytucji chroni się pracę, więc „umowy śmieciowe” są niekonstytucyjne. Polityk czy lider związkowy, jeśli się nie chce wysilić, powie coś podobnego. Ja na to niestety muszę odpowiedzieć, że „umowy śmieciowe” są raczej dzieckiem polityki niż konstytucji. Czym innym jest poziom walki politycznej, haseł, autopromocji. A czym innym jest prawo. W państwie prawa także do realizacji roszczeń trzeba używać właściwych instrumentów prawnych. Słowo jest bardzo tanie, krzyczą wszyscy, w każdej sprawie domagają się zakazu prawnego, prokuratora itp. Ale to nie jest skuteczne, przeciwnie, to instrumentalizuje prawo, a powagi polityków wcale nie podnosi.

 

Ewa Łętowska, ur. 1940, profesor nauk prawnych, pierwszy Rzecznik Praw Obywatelskich, później sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego i Trybunału Konstytucyjnego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij