Świat

Janiszewski: Okopy świętej trójcy

Otwarte dziś obrady ONZ-owskiej Komisji Środków Odurzających to przedziwny teatr gestów, którego celem jest uznanie, że słoń pośrodku sali z całą pewnością nie istnieje.

„Legalizacja nie jest rozwiązaniem, a poprawianie konwencji narkotykowych nie zbliży nas do nadrzędnego celu ochrony zdrowia i dobrostanu ludzkości” – stwierdza z nieco przyciężkim, rosyjskim akcentem Jurij Fiedotow, Dyrektor Wykonawczy oenzetowskiego Biura ds. Przestępczości i Narkotyków (UNODC). – „Konwencje są wystarczająco elastyczne – dodaje potem z przekonaniem. – Pozwalają skupić się na zdrowiu, ochronie godności i prawach człowieka, ale nie chcę przesądzać o tym, jak te sprawy będą dyskutowane podczas spotkania wysokiego szczebla. Rolą Biura jest wspieranie Narodów Zjednoczonych”.

Wzmiankowane przez Fiedotowa spotkanie wysokiego szczebla Komisji Środków Odurzających właśnie się zaczęło, ale lekkość, z jaką Dyrektor Wykonawczy stwierdza, że nic w międzynarodowym systemie prawnym sankcjonującym prohibicję narkotykową nie wymaga zmiany, nie wróży najlepiej. Jest to skądinąd wypowiedź równie absurdalna, co zdziwienie, z jakim Putin przyjmował doniesienia o rosyjskich wojskach na Krymie. Mają nasze mundury? Coś takiego, pewnie kupili w sklepie na rogu!

Konwencje narkotykowe penetrują prawa krajowe bardzo głęboko. W wydanej przed trzema laty przez Oxford książce Drug Policy and Public Good grupa badaczy prześledziła, jak inne są te trzy dokumenty (przyjmowane kolejno w 1961, 1971 oraz 1988 roku) od dyrektyw regulujących podobne zjawiska, jak choćby Dyrektywa Tytoniowa z 2003 roku. Ta ostatnia zawiera szereg sugestii pozwalających krajom na kształtowanie bardzo odmiennych, różnorodnych polityk w kwestii ograniczania szkodliwości palenia.

Dyrektywy narkotykowe są tymczasem czymś na kształt kaftana bezpieczeństwa, w którym w zasadzie nie ma ruchu. Na dobrą sprawę nie wiadomo nawet, czy widoczny tu i ówdzie trend liberalizacyjny polegający na depenalizacji posiadania niewielkich ilości substancji odurzających na własny użytek jest z nimi zgodny.

Z całą pewnością natomiast nie dopuszczają one żadnych możliwości legalizacyjnych. Wbrew temu, co mówi Jurij Fiedotow, konwencje nie pozwalają skupić się ani na zdrowiu, ani na godności jednostki, chyba że uznamy, w zgodzie z ich duchem, że wszyscy uzależnieni i przyjmujący narkotyki to zbrodniarze. Artykuł III konwencji „o zwalczaniu nielegalnego obrotu środkami odurzającymi i substancjami psychotropowymi” stawia przecież sprawę jasno, postulując taką kompozycję praw krajowych, by posiadanie każdej ilości uznać za przestępstwo.

Ale perwersja wypowiedzi Fiedotowa polega na czym innym. Nie na tym, że jawnie przeczy faktom i łączy wodę z ogniem. To robił już wcześniej. Pod wieloma względami można nawet uznać, że taką ma robotę. Tym, co szczególnie uderzające, jest fakt, że wszystkie te stwierdzenia padły w odpowiedzi na pytanie o legalizację marihuany w Urugwaju oraz stanach Waszyngton i Kolorado zadane przez jednego z dziennikarzy podczas poprzedzającego posiedzenie Komisji briefingu dla mediów. Szelki pękły. Nie można dalej twierdzić, że opór wobec lansowanego przez trzy antynarkotykowe konwencje porządku nie zaburza oenzetowskiego konsensusu. Przybrał przecież charakter oficjalny. To już nie Boliwia, która parę lat temu zagroziła, że z konwencji wystąpi, ale ostatecznie się na tak śmiały ruch nie zdecydowała. Urugwaj otwarcie złamał konwencje.

Toteż otwarte dziś obrady Komisji Środków Odurzających, które w zamierzeniu miały ustalić, jak też miewa się Deklaracja Polityczna przyjęta przez Narody Zjednoczone w 2009 roku (podtrzymująca prohibicyjny charakter trzech konwencji), zmieniły się w przedziwny teatr gestów, którego celem jest uznanie, że słoń pośrodku sali z całą pewnością nie istnieje.

Doskonałym przykładem była oficjalna uwertura obrad. Najpierw zabrała głos szwedzka królowa, Sylwia Sommerlath, która przejętym, ale zawsze eleganckim głosem apelowała o świat wolny od narkotyków, w którym zasada „zero tolerancji” będzie obowiązującym standardem, a używanie jakichkolwiek substancji odurzających spotka się z jednoznacznym potępieniem. Trzeba pilnować konwencji, by chronić najmłodszych. „Musimy chronić nasze dzieci” – powtórzyła królowa w pięciu dostępnych jej językach, po czym elegancko spłynęła z mównicy.

Chwilę później głos zabrała przedstawicielka środowisk naukowych, która prezentując wypracowane stanowisko, już w pierwszym punkcie z mocą podkreśliła, że o narkotykach nie można mówić w tonacji moralistycznej, lecz jedynie w kontekście konsekwencji zdrowotnych. W zestawieniu z przemową szwedzkiej królowej jej wystąpienie zabrzmiało zaiste rewolucyjnie. Tym bardziej, że przemawiającą była Nora Wolkov, prawnuczka Lwa Trockiego, szefowa amerykańskiego National Institute of Drug Abuse, której badania wydatnie przyczyniły się do uznania uzależnienia za chorobę mózgu i obalenia koncepcji „choroby woli”.

Kolejny panelista – Michel Kazatchkine, niegdysiejszy szef Globalnego Funduszu do Walki z AIDS, Gruźlicą i Malarią, mocno wypunktował znaczenie redukcji szkód, podkreślając kluczową dla zapobiegania epidemii HIV i HCV rolę programów wymiany igieł i strzykawek oraz dostępu do leczenia w systemie otwartym. I tu kolejny paradoks: choć o skuteczności metod redukcji szkód wiadomo najmarniej od trzydziestu lat, w dyskutowanym podczas bieżącego posiedzenia Komisji wspólnym stanowisku ministerialnym zwrot „redukcja szkód” nie pada ani razu. Został dyskretnie usunięty na poziomie negocjacji przygotowawczych. Więc co tu właściwie zostanie ustalone?

Dobre pytanie. Gdyby wygłaszane stwierdzenia potraktować poważnie, należałoby uznać, że stoimy u progu wielkiej światowej wojny. Nie dyskusji, nie debaty o narkotykach, lecz prawdziwej wojny. I jej widmo jest tak realne, że za wszelką cenę należy zasypywać kolejne potencjalne fronty, by ani na moment nie przebiły się do powszechnej świadomości. Bo tu przecież wcale nie chodzi o narkotyki. Chodzi o regulacje rynków, o przekierowanie strumieni finansowych, o osłabienie struktur wojskowych i policyjnych. Zmiana polityki narkotykowej nie jest jedynie przesunięciem akcentów, to zjawisko na miarę przebiegunowania.

Ale różnice między panelistami, reprezentowanymi przez nich podejściami i środowiskami nie przekładają się ani na model pracy Komisji, ani na prezentowane przez nią stanowisko. Co z tego, że Nora Volkow i Michele Kazatchkine prezentują stanowisko podzielane także przez wiele dążących do zmiany polityki narkotykowej NGO-sów. Zostali tu zaproszeni nie po to, by ich wiedza wpłynęła na oficjalnie wypracowane stanowisko, lecz po to, by dowieść, że ONZ ceni sobie różnorodność, a rozbieżności daje się zawsze przepracować.

Usłyszałem kiedyś stwierdzenie, że metoda podejmowania decyzji przez głosowanie wyklucza w gruncie rzeczy współpracę, oznacza narzucenie woli większości. Ktoś wygrywa, ktoś przegrywa, a los przegranych nie jest ciekawy. To zadekretowana przemoc ostatecznie prowadząca do końca dialogu. Bardzo mi się wówczas takie stwierdzenie podobało. Ale dzisiaj, patrząc na obrady CND, widzę, że tamten entuzjazm nie brał pod uwagę innej możliwości.

Owszem, można opozycję zdławić wygranym głosowaniem, ale można ją także ogłupić i poddusić nieustannym, niekończącym się dialogiem na tematy, w których nie sposób wypracować jednolitego stanowiska.

Tymczasem wszelkie skrajności na wiedeńskich korytarzach wydają się niegroźne, zupełnie jakby nie istniały. Jurij Fiedotow, idealny do rozmywania wszelkich różnic, w swoich przemówieniach uwidacznia to doskonale. Nie istnieje już góra ani dół, lewe ani prawe. Wszyscy jesteśmy częścią najlepszego ze światów, o którego stabilność dba święta trójca trzech nienaruszalnych konwencji narkotykowych.

Czytaj także:

Kasia Malinowska-Sempruch: Świat wolny od narkotyków nie (za)istnieje

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Janiszewski
Jakub Janiszewski
Dziennikarz, reporter
Dziennikarz radia Tok FM. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Dziennikarstwem zajmuje się od 1999 roku. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, gdzie publikuje reportaże i wywiady. W 2006 opisał historię czterech młodych kobiet zakażonych wirusem HIV przez Simona Mola - znanego działacza na rzecz imigrantów. Wkrótce potem zajął się innym tematem powiązanym z HIV - polityką narkotykową. W swoich audycjach próbuje pokazać problematykę społeczną w kontekście systemu legislacyjnego i praw człowieka. Był nominowany do nagrody Mediatory 2006.
Zamknij