Świat

Czechy: Marihuana w aptekach

W życie właśnie weszła tam ustawa, która w Polsce wywołałaby medialną i polityczną burzę.

To nie jest czeski humor na prima aprilis – 1 kwietnia w Czechach weszła w życie ustawa o legalizacji marihuany jako środka leczniczego. Tym samym wykreślono ją z listy substancji niedozwolonych. Oparte na niej leki mogą być użyteczne w leczeniu depresji, łagodzić skutki chemioterapii czy objawy stwardnienia rozsianego, niwelować uzależnienie od alkoholu czy pomagać w walce z anoreksją. Krok, który w Polsce wywołałby zapewne medialną burzę pod hasłem „Dziś konopie jako lek, jutro marihuana w sklepach, a pojutrze kompot w stołówkach”, u naszych południowych sąsiadów przeszedł bez większych emocji i kontrowersji.

Petycję Konopí je lék (Konopie to lek), która rozpoczęła debatę nad legalizacją, podpisało 50 tysięcy osób. Potem powstał ruch o tej samej nazwie. W maju zeszłego roku przez Pragę przeszła siedmiotysięczna demonstracja zwolenników pomysłu, a stosowny projekt zgłoszono w czeskim parlamencie. Jego autorzy to Pavel Bém z Obywatelskiej Partii Demokratycznej (Občanská demokratická strana), Radek John ze Spraw Publicznych (Věci veřejné) i Jiří Štětina reprezentujący TOP 09. Żadna z tych partii nie jest bynajmniej lewicowa. Wszystkie są konserwatywno-liberalne – to z grubsza mało różniące się między sobą czeskie odpowiedniki Platformy Obywatelskiej (VV z pewną domieszką Samoobrony).

Podczas debaty w parlamencie Bém podkreślał zalety ścisłej kontroli jakości substancji, czego pozbawione są produkty z czarnego rynku. Opozycyjna ČSSD (socjaldemokracja) próbowała, jak to opozycja, znaleźć dziurę w całym, zresztą z umiarkowaną konsekwencją. Podczas dyskusji w senacie socjaldemokrata Pavel Lebeda stwierdził, że jest to pierwszy krok do legalizacji marihuany (i to źle), za to jego koleżanka Alena Gajdůšková ubolewała, że ustawa nie ułatwia życia uprawiającym konopie na własny rachunek, przez co ściga się „babky kořenářky [babcie-zielarki] z jedną roślinką w doniczce”. Spisek koncernów farmaceutycznych wietrzył zaś poseł Boris Šťastný (ODS).

Ostatecznie w Izbie Poselskiej „za” głosowało 126 ze 154 posłów, w Senacie zaś 67 z 74 senatorów.

Nawet wiecznie niezadowolony z życia i globalnego ocieplenia prezydent Václav Klaus podpisał ustawę bez większych emocji i, co w jego przypadku nie było regułą, bez opóźnień.

W 2010 roku napisał nawet do Konopí je lék list, w którym pomysł poparł, pod warunkiem zachowania ścisłej kontroli państwa na każdym etapie produkcji i dystrybucji medycznej marihuany. Zastrzegł oczywiście, że jest przeciwko jej legalizacji.

Życzeniu prezydenta stało się zadość, bowiem leki te będą dostępne wyłącznie na receptę elektroniczną – ewidencjonowaną w centralnej bazie danych, wypisywaną przez lekarza-specjalistę. Dzięki temu zachowana zostanie kontrola nad wydawaniem leku. Na początek dopuszczono do obrotu tylko preparaty zagraniczne (np. z Holandii czy Izraela), w 2014 roku o licencję będą mogły się starać również czeskie firmy i rolnicy uprawiający lek.

A ten nie będzie tani. Pojišťovny, czyli czeskie kasy chorych, zapowiadają, że nie będą ich refundować, co przy szerokim dostępie do tańszej marihuany na czarnym rynku, a także częstych prywatnych uprawach może odwodzić chorych od oficjalnej dystrybucji. Do tego miesięcznie pacjent będzie mógł zakupić tylko 5 gramów marihuany na receptę, a często potrzebuje takiej dawki na kilka dni. Dilerzy nie mają takich limitów.

Lekarze, jak specjalista ds. uzaleznień Tomáš Zábranský z Uniwersytetu Karola, konsultant ustawy, planują mobilizację osób, które podpisały się pod petycją, by teraz wsparły postulat refundacji. Z drugiej strony Pavel Bém podkreśla, że leki oparte na marihuanie zastąpią chorym na stwardnienie rozsiane wiele innych środków łagodzących poszczególne objawy, więc nawet bez refundacji będzie to dla nich oszczędność.

Za naszą granicą dzieje się więc coś, co w polskiej rzeczywistości brzmi jak bajka o żelaznym wilku. I budzi mniejsze emocje niż awaria wodociągu w dzielnicy Praga 10.

Czytaj serwis Polityka Narkotykowa!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Larczyński
Tomasz Larczyński
autor książki „Pocztówki z Iranu”
Doktor nauk historycznych oraz analityk rynku kolejowego. Autor książki „Pocztówki z Iranu”. Publikuję m.in. w „Kurierze Kolejowym” i „Transporcie Publicznym”. Pracownik PAN Biblioteki Gdańskiej. Tworzy zespół Krytyki Politycznej w Trójmieście. Członek partii Razem.
Zamknij