Kraj

Uziębło: Obecny sposób podziału mandatów sprzyja największym

Zdarzają się sytuacje, że ponad 20 procent wyborców nie ma reprezentantów w radzie miasta.

Marcin Gerwin: Małym komitetom nie jest łatwo zdobyć mandat w radzie miasta, choć mogą zdobyć całkiem sporo głosów. Obecny system wyborczy faworyzuje silne ugrupowania. Na czym to polega?

Piotr Uziębło: Największym minusem wyborów samorządowych jest to, że okręgi wyborcze są w większości przypadków małe – mają po 5-6 mandatów. A przecież zgodnie z Kodeksem Wyborczym mogą obejmować nawet 10 mandatów. Te małe okręgi są w interesie większości, która w radzie zasiada, a im większy okręg wyborczy, tym większe ryzyko, że rządzący dzisiaj nie uzyskają większości w następnej kadencji.

Im mniejszy okręg, tym próg wyborczy jest większy, tym więcej trzeba uzyskać głosów. W poprzednich wyborach mieliśmy przykłady, gdzie w Skierniewicach komitety uzyskały ponad 11 i ponad 9 procent i nie zdobyły żadnego mandatu, właśnie na skutek tworzenia małych okręgów wyborczych. Te małe okręgi miały jeszcze sens, kiedy prezydenta wybierała rada, bo trzeba było stworzyć stabilną większość, natomiast obecnie, gdy prezydenta wybiera się w wyborach powszechnych, jest to główny czynnik, który moim zdaniem upolitycznia wybory samorządowe.

Kto decyduje o wielkości okręgów w danym mieście?

Rada miasta na wniosek prezydenta. W efekcie jest to decyzja tych ludzi, którzy będą z niej potem korzystali.

Mamy też inny problem: aby dostać w radzie miasta choćby jeden mandat, niezbędne jest stworzenie komitetu, na którego listach muszą się znaleźć czasem dziesiątki ludzi.

W miastach na prawach powiatu powinniśmy się zastanowić nad zmianą systemu wyborczego. Moim zdaniem jednym z rozwiązań może być spersonalizowany system proporcjonalny, czyli STV (Single Transferable Vote – Pojedynczy Głos Przechodni).

Spersonalizowany?

Taki, w którym nie ma list komitetów wyborczych, lecz wszyscy kandydaci pojawiają się na jednej liście, a wyborcy szeregują kandydatów od najbardziej do najmniej preferowanego. Przy STV etykieta partyjna nie zawsze będzie trampoliną dla kandydatów mało popularnych. Takie osoby się w tym systemie nie przebiją. Można też pójść w inną stronę i wprowadzić jeden okręg wyborczy w mieście. Wtedy obecny system będzie oddawał rzeczywiste preferencje ludzi. Rada mogłaby wówczas być reprezentatywna, a nie tak jak dzisiaj, gdy zdarza się, że w niektórych miastach ponad 20 procent wyborców nie ma w niej swoich reprezentantów.

Jak system STV działa w praktyce?

W tym systemie może kandydować nawet pojedynczy kandydat. Oczywiście startować mogą kandydaci z różnych partii, lecz taką możliwość mają również kandydaci niezależni, którzy dzięki swojemu dobremu wynikowi uzyskają mandat. Nie ma jednak tej wady, która jest w jednomandatowym okręgu wyborczym, że mandat zdobywa tylko zwycięzca, a pozostali przegrywają. Tutaj głosy przechodzą dalej, aż do rozdysponowania wszystkich mandatów.

Obecnie różnice w sile głosów mogą wynosić nawet 500 procent. Czyli na jeden mandat jedno ugrupowanie może potrzebować przykładowo 2 tysiące głosów, a inne 10 tysięcy.

W tym samym mieście?

Tak. W wyborach w 2010 roku takie dysproporcje występowały np. w Gdańsku czy w Bytomiu. Już sama zmiana przy liczeniu głosów z metody D’Hondta na chociażby metodę Sainte-Laguë spowodowałaby zupełnie inny układ w radach miast. Dla przykładu w poprzednich wyborach SLD w Gdańsku miało tylko jeden mandat, a tak mogłoby mieć ich 6. Metoda D’Hondta sprzyja największym ugrupowaniom i nie ma wątpliwości, że z tego powodu będą chciały ją utrzymać. Zresztą w obecnych wyborach doskonale widać to w Gdańsku, gdzie inna proporcjonalna metoda podziału mandatów zapewniłaby je Gdańskowi Obywatelskiemu.

W wielu miastach prezydenci trwają na stanowiska po kilka kadencji. Niektórzy rozpoczynają nawet piątą kadencję. Czy dzieje się tak dlatego, że są tacy świetni, czy są może inne przyczyny?

Trudno powiedzieć, dlaczego ludzie ich wybierają, faktem jednak jest, że prezydent musi się bardzo postarać, żeby go nie wybrać. Przegrywają najczęściej tylko ci, którzy mają na koncie jakieś większe afery albo są kompletnie nieudolni. I to też nie zawsze. Prezydenci, a w jeszcze większym stopniu wójtowie czy burmistrzowie, dysponują potężną siłą w postaci aparatu urzędniczego, mają możliwość prowadzenia permanentnej kampanii pod płaszczykiem chociażby kampanii informacyjnej, co się bardzo często dzieje. Są osobami znanymi, pojawiającymi się w mediach, natomiast inni kandydaci takich możliwości często nie mają.

Zdarzają się także sytuację, że pozycja danego prezydenta jest tak silna, że pozostałe ugrupowania wystawiają przeciwko nim stosunkowo słabych kandydatów, którzy mają się wyłącznie pokazać, a niekoniecznie powalczyć o zwycięstwo. Wzmacnia to pozycję obecnych prezydentów.

Kampania prezydencka w dużym mieście sporo kosztuje, więc również kwestia finansowa może zniechęcać potencjalnych kandydatów czy kandydatki do startu.

Pytanie także, czy limity finansowe są przestrzegane. Mam poważne wątpliwości, czy nie powinien zmienić się zakres kontroli wydatków. Limity wydatków mogą być obchodzone na przykład poprzez zaniżone faktury na druk plakatów czy ulotek. Niektórzy kandydaci sami anonimowo przyznają, że wydrukowali więcej ulotek niż to, co wykazują w sprawozdaniu finansowym.

Ponadto komitety partyjne mają limit wydatków w skali kraju, a nie lokalnie w danym mieście, i mogę tymi wydatkami żonglować, czyli przenosić wydatki z miejscowości, w których poparcie dla nich jest niewielkie, do miejscowości, w których wydatki na kampanię mogą odegrać jakąś istotną rolę. Stwarza to od razu nierówny start w porównaniu z komitetami lokalnymi. A sankcje za przekroczenie limitów wydatków są wyłącznie finansowe, nie ma sankcji w postaci utraty mandatu przez beneficjenta.

Czy jest coś, co twoim zdaniem można zrobić, by wyrównać szanse między kandydatami i kandydatkami?

Potrzebna jest zmiana zasad prowadzenia kampanii wyborczej. Na wzór wielu państw Europy Zachodniej można wprowadzić zakaz stosowania billboardów, a także ograniczenie miejsc, w których można wieszać plakaty. Miejsca na plakaty powinny być podzielone równo na wszystkie komitety wyborcze. Nie ma wówczas sytuacji, że ugrupowanie, które ma więcej pieniędzy, może wykorzystać całą tę powierzchnię lub powiesić więcej plakatów. Każde ugrupowanie ma wyznaczone miejsce dla siebie.

A gdy ktoś powiesi więcej plakatów?

We Francji powieszenie zbyt dużej liczby plakatów oznacza obowiązek usunięcia ich wszystkich. Ponadto Państwowa Komisja Wyborcza powinna mieć możliwość urynkowiania cen podanych w sprawozdaniach finansowych, bo dziś ktoś może podać, że powiesił billboard za 2 złote, co jest przecież niemożliwe.

Moim zdaniem warto zastanowić się również nad wprowadzeniem prawyborów powszechnych, na wzór takich, jakie odbywają się w Ameryce Południowej. Pozwala to wyłaniać kandydatów, którzy mają rzeczywiste poparcie społeczne, i uniknąć afer związanych z układaniem kolejności kandydatów i kandydatek na listach wyborczych.

Kto może wziąć udział w takich prawyborach? Bo kiedy u nas prawybory organizowało PO, brali w nich udział tylko członkowie i członkinie tej partii.

W Ameryce Południowej w prawyborach mogą uczestniczyć wszyscy wyborcy. Obejmują one wszystkie listy, jednak wyborca może w nich oddać tylko jeden głos. Nie jest więc tak, że najpierw głosuję na liście X, którą lubię i tam wskazuję ulubionego kandydata, a potem jeszcze raz na liście Y partii, której nie lubię. Głosuję tylko jeden raz. Kolejność kandydatów na liście ma często kluczowe znaczenie, a dziś układanie list w Polsce jest pozbawione elementu demokratycznego.

Czy w systemie STV prawybory również się przydają?

Tak, bo jeżeli mamy okręg, w którym są trzy mandaty, a z danej partii chce kandydować na przykład pięć osób, to wówczas w prawyborach możemy wyłonić tych troje kandydatów. Prawybory mogą utrącić kandydatów, którzy są preferowani przez daną partię, ale nie stwarzają tej partii szansę na wygraną. Dobrym przykładem jest tu z Urugwaj, gdzie José Mujica nie był popularny w swoim ugrupowaniu, ale wygrał prawybory i potem dzięki temu wygrał wybory prezydenckie. Natomiast inni kandydaci z tej partii prawdopodobnie by te wybory przegrali.

Co natomiast z kandydatami i kandydatkami niezależnymi, którzy mogą startować w systemie STV?

Oni nie muszą brać udziału w prawyborach.

A co sądzisz o publikowaniu wyników sondaży tuż przed wyborami?

Jestem za wydłużeniem ciszy wyborczej w odniesieniu do sondaży. W Polsce są one w dużej części manipulowane i mogą, poprzez pokazanie pewnych tendencji, wpływać na ostateczny wynik wyborów.

We Francji czy w Grecji, gdy publikuje się sondaż, to zajmuje on jedną stronę, a potem mamy kilkanaście stron dokładnego opisu metodologii sporządzania go. We Francji dodatkowo sondaże przedkłada się specjalnej radzie socjologicznej, która ocenia, czy metodologia jest rzetelna i możliwa do przedstawienia opinii publicznej. Dzięki temu sondaże we Francji prawie idealnie oddają wynik wyborów, co w Polsce rzadko się zdarza. Z kolei w Bośni, gdy podaje się wyniki sondaży, które zrobione zostały przez telefon lub metodą sondy ulicznej, media muszą poinformować, że wynik tego sondażu nie jest w pełni wiarygodny i rzetelny. Te metody przeprowadzania sondaży są bowiem traktowane jako wadliwe.

Proponowałbym także, aby do północy dnia poprzedzającego dzień wyborów uprzątnąć wszystkie materiały wyborcze. Idąc do komisji wyborczej w niedzielę, minąłem trzy wielkie plakaty kandydatów plus ciężarówkę z logo kandydata, a może to oddziaływać w jakiś sposób na wyborców, którzy są niezdecydowani. Odróżniłbym to jednak od terminu zakazu publikowania sondaży, który moim zdaniem powinien wynosić co najmniej tydzień.

Dr hab. Piotr Uziębło jest profesorem w Katedrze Prawa Konstytucyjnego i Instytucji Politycznych na Uniwersytecie Gdańskim. Jest autorem m.in. książki „Demokracja partycypacyjna” oraz komentarza do ustawy o referendum lokalnym. Wśród jego zainteresowań badawczych są m.in. systemy wyborcze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Gerwin
Marcin Gerwin
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i partycypacji
Specjalista ds. zrównoważonego rozwoju i demokracji deliberacyjnej. Z wykształcenia politolog, autor przewodnika po panelach obywatelskich oraz książki „Żywność przyjazna dla klimatu”. Współzałożyciel Sopockiej Inicjatywy Rozwojowej, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij