Kinga Dunin czyta

Córka Mieszka, siostry Szekspira i bonus

Elżbieta Cherezińska "Harda", Anna Tyler "Dziewczyna jak ocet", Jeanette Winterson "Przepaść czasu", Inga Iwasiów "Dziecko".

No i znów same autorki, tym razem przetwarzające męskie narracje. Kobiece bohaterki na tym zdecydowanie zyskują. Ale już w następnym odcinku będzie trzech panów.

***

Elżbieta Cherezińska, Harda, Zysk i S-ka 2016

Wszystkim bezimiennym, zapomnianym księżniczkom piastowskim. Mniszkom, żonom, matkom, władczyniom, o których historia milczy. Dziewczynom oznaczonym w biogramach dynastii smutnym NN. (Dedykacja)

Mieszko z jastrzębiem na ramieniu jechał konno na zachód, wprost w krwistą poświatę rozpalonego słońca.

Problem z historycznymi powieściami Elżbiety Cherezińskiej jest mniej więcej taki, jak ten, czy lewicowe feministki powinny popierać parytety w radach nadzorczych. Mniej więcej, bo jednak literatura to coś innego. Cherezińska od lat opisuje średniowieczną historię Polski z uwzględnieniem silnych, interesujących i ciekawie opisanych kobiet, zazwyczaj znajdujących się po stronie władzy i bogactwa. (Chyba że są starymi wieszczkami lub oddanymi służkami, albo postaciami ze świata fantasy.) Zajmuje się więc okresem historycznym, który bywa równie fascynujący jak Gra o tron. (Od pewnego czasu zastanawiam się, czemu fantastyka tak często bywa średniowieczna, a średniowiecze jest tak fantastyczne?) Dodajmy do tego, że autorka ta ma ogromny dar żywego, wciągającego, plastycznego opowiadania. Bez tego cała biblia na nic!

Tym razem przyszła kolej na bohaterkę naprawdę niezwykłą, choć do końca nie wiadomo, czy rzeczywiście istniejącą (może to zbitka kilku historycznych postaci?) – Świętosławę, córkę Mieszka, siostrę Bolesława Chrobrego, królową Szwecji, Danii, Norwegii i Anglii. Oczywiście, żeby to osiągnąć musiała używać mężów i synów, ale czasem też miecza, zdrady i ognia. No i rozumu. Jednak po niedawnym festiwalu tekstów na temat Mieszka, w których – o ile czegoś nie przegapiłam – nie było raczej kobiet, to prawdziwa gratka. Świętosława vel Sigrid Storråda vel Gunhilda od dawna fascynowała autorkę, podobnie jak świat wikingów, któremu poświeciła moją ulubioną sagę, Droga Północy. (Miło było w Hardej spotkać niektórych jej bohaterów.)

Zaletą Hardej jest również to, że łączy historię polską z tą skandynawską i więcej tu Europy – chrześcijańskiej i pogańskiej. To historia wojen, politycznych gier, zmiennych sojuszy, zdrad i dynastycznych kombinacji. Kiedy myślimy o dynastycznych małżeństwach rzadko zaglądamy do alkowy, w której często młodziutkie dziewczęta muszą koniecznie dać potomka dużo starszym i niekoniecznie pociągającym władcom – autorka to robi.

Chrzest drużyny Mieszka był, co pokazuje autorka, wyborem politycznym. Nowa wiara bywała gorąca, wręcz mistyczna, ale też powierzchowna i zabobonna, krzewiona mieczem i przemocą, służąca legitymizacji królewskiej władzy. Miała też swoją postępową twarz: ograniczenie, przynajmniej oficjalnie, wielożeństwa, poniechanie ofiar z ludzi i zwierząt. Nie zmienia to faktu, że chrześcijanie, jeśli to się opłacało, ochoczo wyrzynali się między sobą.

Nie zamierzam oddawać Cherezińskiej prawicy, nawet jeśli Masłoń na skrzydełku chwali ją za to, że dzięki jej powieści nareszcie pojął prawdziwy sens słów: „Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską, a Polak Polakiem”. Zresztą, jeśli naprawdę pojął – to dobrze, bo sens jest chyba taki, że używając znaku krzyża jednych można się pozbyć, a innych wziąć za mordę – i tylko ten jest Polakiem (in statu nascendi).

Może dla szczerej lewicowej duszy wielożeństwo i podboje, patriarchat, córki, które są tylko walutą służącą do zawierania sojuszy – to wszystko powinno być odpychające, ale niestety dla większości czytelników to właśnie jest pociągające. Dla mnie też bywa, cóż, siła bywa bardziej fascynująca od słabości, ale poproszę o parytet płci!

Może kiedyś ktoś napisze historię pierwszych Piastów z punktu widzenia niewolników, kmieci, ciurów, podbitych plemion i mordowanych pogan – chętnie przeczytam.

Na razie niecierpliwie czekam na drugą część powieści, która ma się ukazać jesienią.

***

Virginia Woolf zastanawiała się, kim mogłaby być siostra Szekspira – wiadomo, wtedy nikim. A dziś przynajmniej może spróbować swoich sił.

Pisałam już o cyklu inspirowanym dramatami Szekspira , tym razem dwie autorki, z których jedną zawsze lubiłam. Niestety uwspółcześnianie Szekspira to trudne zajęcie, a może nikt na razie nie znalazł na to dobrego pomysłu. Szekspir niewątpliwie wielkim poetą był – ale te fabuły! Nawet jeśli zamieni się książąt na biznesmenów, to wiele z tych znanych komplikacji – miłosnych kontredansów, porzucanych dzieci – ciężko jest wpasować w dzisiejsze realia, tak żeby nie brzmiało to sztucznie. Chociaż ma to też swój wdzięk. I jednak czekam na następne pozycje, szczególnie, że będą to już ten najlepiej znane – Makbet, Hamlet, Otello. Może Atwood poradzi sobie z Burzą?

***

Anna Tyler, Dziewczyna jak ocet, przeł. Łukasz Małecki, Wydawnictwo Dolnośląskie 2016

Kate Battista pracowała w ogrodzie, kiedy w kuchni zabrzęczał telefon. Wyprostowała się, nasłuchując.

Rozczarowujące, bo to Poskromienie złośnicy, to stosunkowa prosta komedia i autorka miała dobry pomysł na zawiązanie akcji – jak wmanewrować dziś dziewczynę w niechciane narzeczeństwo. Sama wola ojca raczej nie wystarczy, trzeba znaleźć jakiś lepszy argument. I pojawia się – ślub z imigrantem potrzebującym wizy/obywatelstwa. To niezły pretekst do licznych nieporozumień, a urząd imigracyjny sprawdzi wszystko, wiec ślub na papierze nie wystarczy, niezbędna jest cała historia związku. Moglibyśmy się nieźle bawić, tym bardziej, że narzeczony to Piotr Szczerbakow, którego nazwiska nikt nie potrafi wymówić, dziwadło, które nie potrafi się w Ameryce zachować i jeszcze mówi ze śmiesznym akcentem. I chociaż na końcu okazuje się, że dobry z niego chłopak, a uprzedzenia są bez sensu, to jednak autorce nie udało się zrobić z tego przekonującej historii międzykulturowej, czy prawdziwej kpiny ze stereotypów. Za dużo w tym farsy i – jednak – amerykańskiego poczucia wyższości.

Tyler zdarzały się niezłe psychologiczne powieści, ale ta – ok, może ta sztuczność była zamierzona – nie jest ani zabawna, ani przekonująca.

***

Jeanette Winterson, Przepaść czasu, przeł. Anna Grelak, Wydawnictwo Dolnośląskie 2016

Widziałem dzisiaj coś przedziwnego. Właśnie szedłem do domu, noc była gorąca i duszna, o tej porze roku to tutaj normalne – skóra się błyszczy, a koszula ani przez chwilę nie jest sucha.

Zimowa opowieść w wykonaniu Winterson, mimo że było to trudniejsze zadanie, bardziej przypadła mi do gustu, choć nie całkiem zachwyciła. Miło też, że na początku autorka daje tradycyjne streszczenie oryginalnego dramat, co łatwiej pozwala śledzić, jak sobie z nim poczyna. Mówiąc szczerze, z Zimowej opowieści pamiętałam jedynie to, że „Czechy leżą nad morzem”, bo jako żart literacki pojawia się to od czasu do czasu. (W tym wypadku Czechy to Nowa Bohemia w Ameryce.)

Autorka nie zaczyna od arystokratycznych kłopotów, tylko od porzuconego i adoptowanego dziecka, od początku zmieniając hierarchię ważności. Jakoś udaje jej się uprawdopodobnić to porzucenie dziewczynki przez bogatego biznesmena (w oryginale księcia, rzecz jasna). Poza tym będzie też gej oraz kłopoty z gentryfikacją. I są tu też bardzo piękne fragmenty, które nie są tylko przetworzeniem ramotowatej fabuły. Udało się opisać to, co pewno uniwersalne: zazdrość, przebaczenie, miłość, trudne relacje między rodzicami i dziećmi. I dowartościować przysposobienia jako bardziej „prawdziwe” rodzicielstwo.

***

Inga Iwasiów, Dziecko, „Dialog” nr 5/2016

Skoro już jesteśmy przy adopcji to bonus, czyli bardzo fajny dramat Ingi Iwasiów – śmieszny i straszny zarazem. Dziecko to rozpisana na głosy analiza dyskursów, w które uwikłana jest para pragnąca adoptować dziecko. Urzędniczy, psychoterapeutyczny, kościelny, medyczny… Cała obróbka, jaką trzeba przejść, zanim zostanie się rodzicem. Jest też wątek handlu dziećmi.

Zderzenie intymności bohaterów z tymi rozmaitymi językami daje wrażenie absurdu, co nie znaczy, że nie jest to dla autorki poważna kwestia. Takie zderzenia dobrze sprawdzają się w teatrze. Obejrzałabym.

**Dziennik Opinii nr 174/2016 (1374)

SZWECJA-czyta

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij