Film

Wiśniewska: Białorusi nie ma

W ostatnich latach o tym, co dzieje się w krajach niedemokratycznych, częściej dowiadujemy się za pośrednictwem blogów czy wpisów na Twitterze niż piosenek.

„Żywie Biełaruś!” skanduje się na wszystkich demonstracjach solidarności z białoruską opozycją. Jeśli film nosi taki tytuł, mniej więcej wiadomo, o czym będzie i jakie ma przesłanie. Jeśli na okładce płyty DVD jest chłopak z gitarą, mniej więcej wiadomo, że o wolną, niezależną Białoruś będzie się w nim walczyć muzyką. Jeśli ktoś od razu myśli NRM, to jest blisko. Żywie Biełaruś! to nie kryminał, nic tu widza nie musi zaskakiwać. To filmowy protest song – romantyczny, może nawet trochę naiwny, ale zagrzewający do walki o słuszną sprawę.

Głównym bohaterem filmu jest Zacharka, wokalista rockowej białoruskiej kapeli. Chłopak nosi koszulkę z Che, ale raczej jako symbol rewolucji i buntu, które dla niego bardziej oznaczają uchylanie się od obowiązkowej służby wojskowej i granie głośnej muzyki niż działanie w opozycji. No, ale jeśli śpiewa się o rewolucji, nawet „tak ogólnie”, to ludzie na koncercie mogą się przejąć tekstem i chcieć obalić system kraju, w którym mieszkają. „Ogólnie” zmienia się w „konkretnie” i zaczynają się problemy. Zacharka – mimo że dotąd udawało mu się wykręcić od wojska tłumaczeniem, że ma kłopoty zdrowotne, które są konsekwencją wybuchu elektrowni w Czarnobylu – trafia do armii. Do jednostki w Czarnobylu, a jakże.

Wojsko zmienia Zacharkę. Służba w armii białoruskiej pokazana jest w filmie tak, jak zwykle pokazuje się wojsko. Brudne kible, upokorzenie, starsi stopniem wyżywają się na młodszych, młodsi biegają w pełnym umundurowaniu po deszczu. Znamy to z Full Metal Jacket i dziesiątków innych filmów. Zacharka, złamany myciem kibli i robieniem pompek, postanawia się zaangażować. Zdobywa telefon komórkowy i dzwoniąc do swojej dziewczyny (Karolina Gruszka) dyktuje jej kolejne odcinki bloga „Dziennik białoruskiego poborowego”. Na blogu Zacharka opisuje z humorem życie w jednostce w Czarnobylu, gdzie a to papieru toaletowego jest za mało, a to umyć się nie można. Rekrutów atakują insekty, drapią się przez to cały czas, a czytelnicy bloga zaśmiewają się do łez. Mniej do śmiechu jest oficerom i dygnitarzom. Blog ośmiesza armię. Trzeba więc złapać jego autora.

Pomysł, że muzyk staje się bohaterem nie dzięki swoim piosenkom, a poprzez swojego bloga, jest dość ciekawy.

Wydaje się, że w ostatnich latach o tym, co dzieje się w krajach niedemokratycznych, rzeczywiście częściej dowiadujemy się za pośrednictwem blogów czy wpisów na twitterze niż piosenek.

W filmie Żywie Biełaruś! muzyka w pewnym momencie schodzi na drugi plan. Na pierwszym jest wojsko, które gnębi młodych żołnierzy. Inspiracją dla twórców filmu jest historia Franciszka Wiaczorka, opozycjonisty, który trafił do wojska, choć ze względu na stan zdrowia nie powinien. Część wątków fabularnych zaczerpnięta jest z działalności Wiaczorka, który jest współscenarzystą filmu.

Filmowe wojsko w Żywie Biełaruś! jednych gnębi za to, że czytają opozycyjną prasę i chcą składać przysięgę wojskową po białorusku – za to grozi „zniknięcie na zawsze”. Innych gnębi tak po prostu, dla zasady. Przy okazji oglądania tego wojskowego gnębienia dowiadujemy się co nieco o życiu na Białorusi. Język białoruski, choć konstytucyjnie równy rosyjskiemu, nie może byś bezkarnie używany. W wyborach samorządowych startuje tylko jeden kandydat, a jeśli startują dwaj, to i tak władze dbają o to, żeby wygrał „właściwy”. Za pomoc w pisaniu bloga, który stawia armię w świetle co najmniej niekorzystnym, trafia się do więzienia. Itp., itd.

Żywie Biełaruś! to nie jest opowieść o opozycji na Białorusi, nie ma w filmie rekonstrukcji obecnej sytuacji politycznej w kraju. Jest za to rekonstrukcja „politycznego klimatu”. Jeśli nie wiemy wiele o współczesnej Białorusi, to nie dowiemy się dużo w filmu. To nie Discovery Chanel, tylko kino. Na pewno jednak zobaczymy opowieść o kraju, który sąsiaduje z Polską, a który chyba niezbyt dobrze znamy. I tu trzeba wspomnieć Lawona Wolskiego, autora muzyki do filmu, i jego piosenkę Krainy niema, która doskonale pokazuje tę „nieobecność” Białorusi w świadomości. Białorusi nie ma.

Lawon Wolski znany jest głównie jako gitarzysta, wokalista i autor tekstów grupy NRM, jednego z najlepiej znanych w Polsce rockowych zespołów z Białorusi. To, że Wolski pojawia się w muzyce w filmie Żywie Biełaruś!, nie jest bez znaczenia. Niezależna Republika Marzeń śpiewa po białorusku, a Wolski od lat zaangażowany jest w popularyzację tego języka. Od lat też jest na „czarnej liście” na Białorusi i występuje głównie poza jej granicami.

Muzyka jest na pewno mocnym elementem filmu. Oglądając Żywie Biełaruś!, można przez chwilę zapomnieć nawet, że film dotyczy sąsiadującego z nami kraju. I że w kraju tym dzieją się straszne rzeczy. Zacharka długo na zmianę to popada w tarapaty, to z nich wychodzi, to bity jest do nieprzytomności, to odzyskuje humor i na jego zagojonej twarzy pojawia się uśmiech. Można nawet pomyśleć, że wojsko gnębi w każdym kraju i że kible szoruje się tak samo na Białorusi, jak w Polsce. Ale na Białorusi na szorowaniu kibli i upokarzaniu się nie kończy. Kończy się na biciu do nieprzytomności, więzieniu, „znikaniu”, albo i gorzej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij