Świat

Zachodni Brzeg w ogniu (konfliktów)

W imię ratowania honoru nawet drobnostka może przekształcić się w mini wojnę.

Jest upalny lipcowy dzień. Powietrze pachnie jednak inaczej niż zwykle. Pachnie dymem. Płomień rozprzestrzenia się szybko. Słychać krzyki. Przez ulice przytulonego do Betlejem miasteczka Bet Jala przebiegają dziesiątki mężczyzn. Część z nich ma na głowach kaski. W rękach mają kije, cegły, kamienie… Stoję pośród nich w jednym z wielu samochodów, które wzajemnie się blokując, nie są w stanie opuścić miejsca starcia. Policja nieudolnie kieruje ruchem, wskazując kierowcom, jak ominąć płonące budynki. Kiedy w końcu docieram do siebie, w ogrodzie dostrzegam mężczyznę. Chowa się za winoroślą. Cały się trzęsie. – Ukrywa się, bo jest z miasta morderców – komentuje znajomy.

Noc 15 lipca jest cicha i podobna do wszystkich poprzednich. Ulice są niemal puste. Przy rondzie na jednej z głównych ulic w Bet Jala spotyka się grupka mężczyzn. Czterech z nich jest braćmi. Co noc parkują tu swoje samochody, piją i rozmawiają ze znajomymi. Tej nocy z samochodu jednego z nich zostaje skradziona butelka z benzyną. Po nocnej libacji i krótkim śnie bracia wracają więc na miejsce kradzieży. Po drugiej stronie ronda znajdują się bowiem sklepy wyposażone w system monitorujący ulice. Wracają po to, by zobaczyć na nagraniu twarz złodzieja.

Morderstwo w Bejt Jala

Mahmud jest w właścicielem dwóch sklepów z odzieżą, które mieszczą się przy rondzie na jednej z głównych ulic w Bet Jala. Jest także absolwentem medycyny na ukraińskiej uczelni. Jego przyszłość miała wyglądać inaczej. Miał być znanym i szanowanym lekarzem. Nie planował powrotu do Palestyny, jednak choroba matki sprawiła, że postanowił się nią zaopiekować. Handel miał mu zapewnić potrzebne do tej opieki środki.

15 lipca Mahmud pracował w jednym ze swoich sklepów. W południe miał już wystawionych kilka paragonów a w sklepie wciąż znajdowali się klienci. Nagle między wieszakami ubrań pojawiło się czterech braci domagających się od niego pokazania nagrania z kamer. Mężczyźni byli głośni i wulgarni, więc poprosił ich o rozmowę na zewnątrz. Kamery jego sklepu zarejestrowały nawoływania o cierpliwość. – Jak tylko obsłużę tych klientów, zamknę sklep i pokażę wam nagrania – mówił. Mężczyźni nie chcieli jednak czekać. Wymiana zdań szybko przemieniła się w szarpaninę. W końcu najstarszy z braci wyciągnął nóż, którym zadał dwa ciosy. Mahmud zmarł na miejscu.

Wieść o zabójstwie i mordercach rozeszła się błyskawicznie. Zrozpaczona i żądna odwetu rodzina Mahmuda obdzwoniła kuzynostwo oraz przyjaciół z rodzimego miasteczka Husan. Ci obdzwonili swoich znajomych, w efekcie ulice Bet Jala w krótkim czasie zapełniły się pragnącymi odwetu mężczyznami. Chęć zemsty wkrótce doprowadziła zaś do czegoś na kształt wojny, w której udział wzięli także mieszkańcy Bet Jala.

– Oni zawsze sprawiali kłopoty – mówi mi o braciach sprzedawca z mieszczącego się przy nieszczęsnym rondzie sklepu. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o mężczyznach, którzy zaatakowali nas nożami po weselu Samera? To byli oni – dopowiada znajomy. Także inni mężczyźni z Bet Jala, którzy wyszli dziś na ulice, dobrze ich znają. – Miarka się przebrała. Rozrabiali od lat, ale teraz to już morderstwo. – mówi jeden z nich. – Musimy dać im nauczkę. Inaczej pomyślą, że są bezkarni – komentuje inny.

I dostali „nauczkę”. W ramach zemsty spalono mieszkania całej ich rodziny, w tym kuzynostwa. To jednak nie wystarczyło do zaspokojenia głodu odwetu. Ponieważ bracia pochodzili z Bet Awwa, także inne pochodzące stamtąd osoby nagle znalazły się w sytuacji zagrożenia. Rozpoczęto od palenia ich mieszkań. Stąd przerażenie mężczyzny ukrywającego się w otaczającym mój dom ogrodzie. On także pochodził z „miasta morderców”.

15 lipca w Bet Jala płonęły całe domy, pojedyncze mieszkania i sklepy. Część z nich znajdowała się w otoczeniu innych obiektów. Tak było z płonącym na partnerze sklepem spożywczym, którego właściciele pochodzili z Bet Awwa i który został podpalony przez mieszkańców Husan.

Nad sklepem znajdowało się prywatne mieszkanie należące do niepowiązanej z wydarzeniami rodziny z Bet Jala. Niestety nie było puste. Ze względu na ogień pięćdziesięcioletnia kobieta nie była w stanie uciec schodami. Jedyną drogę ucieczki stanowił balkon. Straż pożarna nie przyjeżdżała na tyle długo, że przerażona Palestynka postanowiła skoczyć na koc trzymany przez stojących pod balkonem sąsiadów. Decyzję tę przepłaciła jednak życiem.

Po śmierci kobiety do działań mających na celu opanowanie sytuacji w mieście przystąpiły policja, wojsko oraz służba bezpieczeństwa (Mukhabarat). W tym czasie winny morderstwa Mahmuda sam zgłosił się na policję, przyznając się do popełnionego czynu (obecnie wyrok odsiaduje cała czwórka – mężczyzna, który przytrzymał ofiarę oraz dwaj pozostali bracia, którzy wraz z nimi wtargnęli do sklepu).

W mieście rozstawiono specjalne punkty kontrolne, których zadaniem było nie wpuszczanie do miasta większej ilości mieszkańców Husan. Ci, którzy już znajdowali się w Bet Jala, zostali aresztowani. Mieszkańcy Bet Awwa w panice uciekali z miasta. Z czołgów, za pomocą megafonów, służby specjalne nakazywały mieszkańcom Bet Jala pozostanie w domach. W końcu późnym wieczorem sytuacja nieco ucichła, choć mieszkańcy Husan jeszcze do północy próbowali znaleźć sposób na to, by spalić więcej budynków.

Rozwiązanie zgodne z tradycją

Palestyna jest krajem, w którym tradycja i religia odgrywają pierwszorzędne znaczenie. W sytuacjach rozmaitych konfliktów można odwołać się do litery prawa, ale także ona jest z nimi ściśle związana. W większości przypadków Palestyńczycy decydują się więc na rozwiązania uznane społecznie. W przypadku zabójstwa, zgodnie z obowiązujący normami, rodzina zamordowanego ma prawo domagać się pieniędzy za poniesioną stratę. Ma także prawo do zemsty. Jeśli z niego skorzysta, zabija jedną osobę z rodziny winnej zabójstwa ich bliskiego. Mściciel poniesie za to karę i prawdopodobnie odsiedzi wyrok w więzieniu, ale nie będzie to wyrok równie surowy co w przypadku „zwykłego” zabójstwa.

W celu rozwiązania lipcowego konfliktu władze palestyńskie przyznały rodzinie zamordowanego Mahmuda trzy dni na to, by zastanowiły się nad oczekiwanym zadośćuczynieniem. Rodziny mogły więc zażądać pieniędzy od osób winnych ich straty. Mogły także odmówić ugody ze sprawcami i zażądać wyroku zgodnego z prawem. Mogły też wyznać, że tylko śmierć jest w stanie przynieść im ukojenie i przyznać się do planowanego zabójstwa.

Rodzina Mahmuda zażądała pieniędzy, równowartości nieco ponad pół miliona złotych. A poza tym także uwolnienia wszystkich mieszkańców Husan, którzy zostali aresztowani w wyniku podpaleń. Dodatkowo, nie zgodzili się na powrót do miasta właścicieli spalonych mieszkań, skazując ich na wygnanie. Żądania skierowali do rodziny winnych zabójstwa, którzy zgodnie z tradycją musieli wykorzystać wszystkie swoje wpływy, by żądania te spełnić. Znajomości, łapówki, cokolwiek…

Jak mówią mieszkańcy miasta, pokój w Bet Jala został kupiony. Na rok. Obecnie rodzina Mahmuda otrzymała ¼ żądanej kwoty. Po roku ma dojść do ponownego spotkania i spłaty reszty należności.

Po śmierci Mahmuda wielu Palestyńczyków pogrążyło się w smutku. W należących do aglomeracji Betlejem miasteczkach, takich jak Bet Jala, niemal wszyscy mieszkańcy się znają. Niemal wszyscy cenią sobie spokój i poczucie bezpieczeństwa. Zabójstwa nie zdążają się tu często, ale jak wielu przyznaje, gdy już się zdarzają, powodem jest zwykle drobiazg. – To była przecież tylko jedna głupia butelka benzyny – mówi mi pracownik Mukhabarat.

Wojna z powodu trawy i śmierć za T-shirt

Butelka benzyny nie jest niestety najgłupszym przyczynkiem do śmierci, o jakim słyszałam w Palestynie. Kiedy rozpytuję o miejscowe konflikty, wiele osób pyta mnie, czy słyszałam już o grupie Taamreh. Słyszałam.

Grupa Taamreh żyła podobnie do Beduinów. Składała się z kilku rodzin, które zamieszkiwały położone obok siebie tereny. Pewnego dnia mężczyzna z jednej z rodzin wyprowadził owce w pobliże terenów sąsiada. Kiedy owce zaczęły jeść trawę z obcego pola, jego właściciel zastrzelił właściciela owiec. Pragnąca zemsty rodzina ofiary zaatakowała rodzinę zabójcy. W pierwszym starciu straciła jednak kolejną osobę. Druga śmierć tylko zaogniła chęć odwetu, która doprowadziła do prawdziwej wojny.

Przez trzy lata rodziny żyły w stanie nieustającego konfliktu. Obok strzelaniny dochodziło do podpaleń, gróźb i rozmaitych ataków. Przez długi czas cierpieli jednak jedynie okoliczni mieszkańcy, wśród których m.in. 36 rodzin straciło całe swoje domostwa. Porachunków długo nie udawało się wyrównać. W końcu rodzina zastrzelonego posunęła się do podstępu proponując pokój. Kiedy członkowie wrogiego gospodarstwa wrócili do swoich codziennych zajęć, przy użyciu broni wyrównano liczbę śmierci w obu rodzinach.

***

Jeden ze sklepów na bazarze na starym mieście w Al Khalil sklepów należy do rodziny Ajlony. Oferowane w tym sklepie kolorowe T-shirty zwróciły uwagę pana Rajape. O ile jednak jakość towaru nie budziła w nim żadnych zastrzeżeń, o tyle cena stała się powodem ogromnej złości. Rajape rozpoczął od kłótni, która szybko przemieniła się w szarpaninę. W końcu zezłoszczony klient wyciągnął nóż i zabił zbyt chciwego jego zdaniem sprzedawcę.

Zgodnie z panującym zwyczajem rodzina Ajlony przystąpiła do odwetu atakując rodzinę Rajape całym swoim arsenałem. W użyciu były między innymi pistolety, karabiny maszynowe a nawet rakiety.

Choć zniszczonych zostało wiele budynków, ofiar śmiertelnych po stronie Rajape nie było. Mimo podjętych przez palestyńskie władze działań konfliktu nie udało się przerwać. Po dwóch tygodniach do akcji wkroczyli izraelscy żołnierze. Przerwano strzelaninę i doprowadzono do spotkania rodzin, na którym przedstawiciele Ajlony przedstawili swoje żądania. Jak w większości podobnych spraw rodzina zażądała pieniędzy. Po zapłaceniu za śmierć sprzedawcy wojna między rodzinami w końcu się zakończyła.

Płomienna miłość

Choć większość konfliktów w Palestynie zaczyna się od drobiazgów, to jednak czasem powody starć między rodzinami bywają poważne. Jednym z najczęstszych, który nierzadko kończy się podpaleniami i uliczną walką, jest miłość.

Warto wiedzieć, że w Palestynie związki bez ślubu są nielegalne. Za zdradę małżonka zdradzającym grozi więzienie. Jeśli do relacji seksualnych dochodzi między wolnymi osobami, zgodnie z prawem muszą one wziąć ślub, a następnie pozostać w związku przez minimum 5 lat. Przepis ten powstał w celu ochrony praw kobiety, która straciła dziewictwo (została już „otwarta”, jak mówią Palestyńczycy). Wykorzystując ten przepis młodzi, których rodziny nie wyraziły zgody na małżeństwo, decydują się nieraz na współżycie, by zostać zobowiązanymi do ślubu przez prawo. Czasem młode pary decydują się także na ucieczkę i ślub poza granicami. Na miejsce zawarcia związku Palestyńczycy zwykle wybierają Jordanię, czasem Cypr. Cypr jest wybierany zwłaszcza przez pary, które w świetle prawa nie mogą pobrać się w Palestynie, czyli muzułmanki chcące poślubić chrześcijanina (lub chrześcijanie chcący poślubić muzułmanki). Związek chrześcijanki z muzułmaninem jest możliwy, ponieważ dzieci dziedziczą religię po ojcu, a islam jest religią uprzywilejowaną, m.in. przez prawo.

W przypadku związków możliwych w świetle palestyńskiego prawa, jednak pozbawionych zgody rodzin, Palestyńczycy zwykle wybierają Jordanię. Przez lata Jordania była na tyle popularnym celem młodych, że w końcu zmieniono jordańskie prawo, które obecnie nakazuje w czasie ceremonii obecność ojca dziewczyny lub obecność braci posiadających przy sobie pisemną zgodę ojca (jeśli ojciec nie żyje potrzebna jest obecność lub pisemna zgoda najstarszego z braci).

W 2005 roku właśnie do Jordanii udała się siedemnastoletnia Vievian wraz ze swoim muzułmańskim wybrankiem. Miłość młodej chrześcijanki wywołała nie tylko oburzenie jej rodziców, ale także dziesiątek chrześcijańskich mieszkańców Betlejem, doprowadzając do ulicznych zamieszek, które miasto pamięta do dziś.

Kiedy Vievian poznała Musaba była jeszcze w liceum. Jej wybranek był dziesięć lat starszy, miał już żonę i dziecko. Jako muzułmanin mógł zgodnie z prawem zawrzeć kolejny związek, co też pragnął uczynić. Ponieważ jednak rodzina dziewczyny nie wyraziła zgody na ślub z ich córką, młodzi uciekli.

Wieść o ich ucieczce rozeszła się błyskawicznie. Zaledwie godzinę po zniknięciu pary chrześcijanie z Betlejem wyszli na ulice i rozpoczęli protesty. Część z nich ustawiła blokady na ulicach, część przystąpiła do niszczenia mienia. W użyciu były koktajle mołotowa, kamienie, kije… – Byliśmy wściekli, że tracimy kolejną chrześcijankę. Prawdopodobnie byliśmy nawet bardziej wkurzeni niż jej rodzina – mówi mi uczestnik ówczesnych zamieszek.

Podobnie jak tego lata, także wówczas zapłonęły w Betlejem budynki, tym razem te należące do zamożnej rodziny ukochanego Vievian. Płonęły także radiowozy, kosze na śmieci oraz opony. W tym samym czasie w pogoń za dziewczyną wyruszyła jej rodzina oraz palestyńska policja. Sprawnie przeprowadzona akcja pozwoliła na uchwycenie zakochanych jeszcze na lotnisko w Jordanii, zanim do czegokolwiek doszło. Ponieważ palestyńskie władze obawiały się, że dziewczyna może zostać zabita w imię ratowania honoru rodziny, para została aresztowana a z rodzinami przeprowadzono konsultacje.

– Vievian ma szczęście, że pochodzi z takiej rodziny. Inni rodzice dawno już by ją zabili. Oni chcieli tymczasem jedynie odzyskać córkę. To dobra rodzina, spokojna… – mówi mi przyjaciółka dziewczyny.

Sprawa Vievian zakończyła się polubownie. Rodziny nie miały wobec siebie żadnych oczekiwań. Także pozostali mieszkańcy Betlejem dość szybko ochłonęli. Koniec konfliktu przypieczętował ślub Vievian z chrześcijaninem, który odbył się dwa lata później.

 

**Dziennik Opinii nr 249/2015 (1033)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij