Miasto

Ziętek: Kultura akademicka czy korporacyjna?

Relacja z Kongresu Kultury Akademickiej, który odbył się w marcu w Krakowie.

Odbywający się w marcu na Uniwersytecie Jagiellońskim Kongres Kultury Akademickiej nie dał w zasadzie żadnej odpowiedzi na to pytanie. Wszyscy wiemy, że jest źle. Z diagnozą istniejącego stanu rzeczy jeszcze dajemy sobie jakoś radę. Nie bardzo jednak wiadomo, jak tę sytuację zmienić. I choć w 3 sesjach plenarnych i 12 sympozjach, udział wzięło kilkudziesięciu przedstawicieli polskich uniwersytetów i uczelni wyższych, ta, jak się wydaje, podstawowa kwestia pozostaje bez rozstrzygnięcia.

Główne wątki kongresu skoncentrowane były wokół następujących zagadnień: kultura akademicka vs. kultura korporacyjna, rodzaj uczestnictwa w instytucji – uczeni czy pracownicy najemni – charakter więzi spajającej instytucję uniwersytetu, motywacje pracowników naukowych, warunki i tryb pracy, rola społeczna naukowca, kwestie awansu zawodowego, czy wreszcie misja uniwersytetu. Równie często podejmowano temat patologii środowiska akademickiego – plagiaty, niski poziom pracowników nauki i studentów, recenzje na zamówienie – oraz uwikłań ideologicznych i politycznych przedstawicieli świata nauki – szczególnie w kontekście „ekspertów” wykorzystujących autorytet uniwersytetu do wypowiadania się na tematy nie związane z ich profilem badawczym.

Wśród uczestników pojawili się m.in. Andrzej Zoll, Mirosława Marody, Edmund Wnuk-Lipiński, Adam Rotfeld, Antoni Sułek, Jan Sowa, Karol Modzelewski, Andrzej Leder, Jacek Hołówka.

To, co od razu rzuca się w oczy, to niewielka reprezentacja przedstawicieli młodszego pokolenia, tj. studentów, doktorantów czy młodych pracowników uniwersyteckich.

A przecież to ich w znacznej mierze dotykać będą, lub już dotykają, wprowadzane zmiany. Wchodząc na sale obrad można było odnieść wrażenie, że kulturę akademicką w Polsce tworzą w głównej mierze sędziwi mężczyźni, bo ta właśnie grupa dominowała zarówno w składzie sesji plenarnych i sympozjów, jak też wśród zgromadzonej widowni.

Obecna na kongresie Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. Lena Kolarska-Bobińska z jednej strony zarzucała uczelniom masowy „przerób” studentów i taśmową niemal produkcję absolwentów, co ważne, nieprzystosowanych do rynku pracy i nie spełniających jego wymogów. Z drugiej strony – postulowała konieczność wprowadzania dalszych reform. „Teraz musimy myśleć o kolejnym etapie transformacji uniwersytetów, bo z jednej strony mamy niż demograficzny, z drugiej kryzys ekonomiczny, zmiany wartości, przemiany technologiczne”. Pytanie tylko, jakie dalsze zmiany ma na myśli pani minister: czy chodzi o dalszą postępującą pauperyzację kadry naukowej, o powielanie i wzmacnianie standardów ilościowych zamiast jakościowych, co z kolei jest wynikiem wszechobecnego i mocno propagowanego podejścia wolnorynkowego – komercjalizacja i urynkowienie wszelkich możliwych obszarów nauki, sformatowana tabelo- i punktomania, stawianie znaku równości między nieprzystającymi do siebie i nieporównywalnymi obszarami nauki i badań, bezrefleksyjnego kalkulowania wyłącznie w kategoriach finansowych.

Rzecz jednak w tym, że istnieją sfery, które w żaden sposób na korzyści pieniężne przeliczyć się nie dadzą.

„Uniwersytet to nie tylko kształcenie się, to też służebność wobec społeczeństwa poprzez ułatwianie stawiania pytań, przewidywania, możliwość informowania i dyskutowania” mówiła Kolarska-Bobińska. To wszystko prawda, pozostaje jednak pytanie jak realizować te idee, w sytuacji dzikiego pędu za punktami i dotacjami, które umożliwią przetrwanie choćby na minimalnym poziomie.

I tu objawia się cała schizofrenicznść systemu. Z jednej strony mamy bowiem nastawienie na zysk i ilość, oczekiwanie maksymalnej wydajności, bo przecież za studentem idą konkretne środki finansowe, mamy obcinanie środków i i nakładów, a jednocześnie, z drugiej strony, skargi na obniżanie poziomu i niedostosowanie do potrzeb neoliberalnej gospodarki. Problem jednak polega na tym, że nie można jednocześnie mieć ciastka i go zjeść, tzn. nie można utrzymać wysokiego poziomu kształcenia przy jednoczesnym poddawaniu szkolnictwa wyższego mechanizmom rynkowym i zasadom efektywności finansowej.

Do zobrazowania wątków i refleksji pojawiających się podczas kongresu świetnie nadaje się stworzona w 1993 roku przez Georga Ritzera metafora makdonaldyzacji społeczeństwa. Służy ona do opisania różnych sfer życia społecznego poddanego procesom totalnej racjonalizacji i produktywności. Zasady pierwotnie wywodzące się z barów szybkiej obsługi takie jak: wymierność, efektywność, przewidywalność, sterowność zaczęły także określać, jego zdaniem, mechanizmy kierujące, pozornie odmiennymi i niepowiązanymi ze sobą, dziedzinami, takimi jak rozrywka, sport, czy nawet służba zdrowia. Bezwzględna dominacja ilości nad jakością, taśmowość produkcji i ujednolicenie wszelkich dokonywanych w ramach akademii procesów już dawno wkroczyły na uniwersytety i mają się nad wyraz dobrze. Według takich właśnie zasad funkcjonuje współczesne szkolnictwo wyższe.

Wydaje się, że efektem kongresu powinno być wypracowanie określonych wniosków i rekomendacji, które nasuwają się niemal automatycznie, a które jednak nie zostały wyartykułowane explicite.

Należałoby wreszcie zmienić dominujące nurty myślenia i postrzegania roli uniwersytetu, tzn. przestać obiecywać młodym ludziom tzw. gruszki na wierzbie i wmawiać im, że samo ukończenie studiów wyższych zagwarantuje zatrudnienie. Uczelnia nie powinna bowiem pełnić roli służebnej w stosunku do komercyjnego rynku, a jednocześnie, to nie dyplom, ale rzeczywista umiejętność logicznego i krytycznego myślenia, analizowania faktów i wyciągania wniosków stanowić powinny o ewentualnym zatrudnieniu. Ale takich umiejętności niestety polskie uczelnie wyższe w większości nie oferują. Podobnie zresztą jak niższe szczeble systemu edukacji.

Zamiast rysowania nie mających nic wspólnego z rzeczywistością fantazmatycznych obrazów należałyby zatem zacząć nazywać rzeczy po imieniu. Możliwość pogłębiania wiedzy, czyli „studiowania” właśnie, nie może być jednoznaczna z obietnicą późniejszego zatrudnienia, tak jak uniwersytet nie jest fabryką produkującą mniej lub bardziej wykwalifikowaną siłę roboczą, zgodnie z zamówieniem złożonym przez pracodawców. Raz jeszcze: nie taka jest rola uniwersytetu. A już z pewnością nie do tego predestynowane są kierunki humanistyczne. Stawianie znaku równości pomiędzy rożnymi, z gruntu nieporównywalnymi obszarami wiedzy, naukami technicznymi i humanistycznymi, przy jednoczesnej próbie urynkowienia tych drugich, jest więc kompletnym nieporozumieniem. Czyniąc to, sami zapędzamy się w kozi róg, nie miejmy zatem później pretensji o wymuszanie produktywności, ekonomicznej efektywności i ilościowej wydajności.

Główny inicjator kongresu prof. Piotr Sztompka słusznie zauważył, że to czego brakuje współczesnemu uniwersytetowi, to rzeczywista wspólnota środowiska akademickiego, oparta na takich wartościach jak: zaufanie, solidarność, wzajemność, czy odpowiedzialność. Innymi słowy, chodziłoby o rzeczywiste zaangażowanie wszystkich stron w tworzenie i umacnianie tzw. „dobra wspólnego” jakim uniwersytet i reprezentowana przez niego przestrzeń symboliczna, czy też mentalna, być powinna. I znów, niemożliwe jest osiągnięcie tego w działalności zdominowanej przez standardy myślenia wolnorynkowego, w którym liczy się tylko produkt komercyjny, czyli taki który dobrze się sprzeda, na co znajdą się nabywcy, lub który „wstrzeli się” w aktualne zapotrzebowanie rynku pracy. Uniwersytet i tworząca go wspólnota to bowiem obszar wytwarzania określonych wzorów relacji społecznych i niezwykle ważnych wartości determinujących późniejszy sposób postrzegania i uczestniczenia w życiu publicznym.

Zamiast kształcić skrajnych indywidualistów, interesowne, wyobcowane ze społeczeństwa jednostki pozbawione refleksji nad rzeczywistością, należałoby wreszcie postawić na budowanie rzeczywistego kapitału społecznego przez rozwijanie takich cech jak odpowiedzialność społeczna, umiejętność współpracy, wzajemnej komunikacji, czy budowania porozumień. Odwrót od schematycznego, zhomogenizowanego systemu testowo-punktowego, ilościowego sposobu klasyfikowania tego, co dobre, ważne i pożyteczne, a przede wszystkim, od podporządkowania systemu edukacji bezwzględnym prawom rynku i logice rynkowej, pokazywanie alternatyw wobec modelu, który wielu wydaje się jedynym możliwym – to jedyna szansa na zrealizowanie postulatu zawartego w samym tytule kongresu: Idea uniwersytetu – reaktywacja. Na rzeczywistą reaktywację i odnowienie społecznej i obywatelskiej roli uniwersytetu. Rzecz jednak w tym, że postulowanych zmian nie uda się osiągnąć przez „naskórkowe”, kosmetyczne zmiany systemu. Potrzebna jest głęboka zmiana i przekształcenia całego systemu edukacji i programu nauczania, poczynając od szkoły podstawowej…. a kończąc na uniwersytetach właśnie.

Niestety patrząc na stan szkolnictwa wyższego w Polsce hasło spotkania powinno brzmieć raczej „Idea uniwersytetu – reanimacja”. O ile nie było większego problemu ze wskazaniem głównych problemów nurtujących środowisko, to już podanie antidotum przekroczyło możliwości kongresu. Wszyscy wiemy, jak wygląda sytuacja. Jest źle i jeśli nie podejmiemy żadnych przemyślanych działań zaradczych, najprawdopodobniej będzie jeszcze gorzej. Same konferencje, kongresy i spotkania niestety nie wystarczą. Trzeba się jasno zdeklarować: autonomia i samodzielność myślenia i działania, czy korporacyjność i reguły gry wolnorynkowej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij