Kraj

Pasieka: Ku pokrzepieniu serc!

Mówienie o „innych” nie wiąże się w Polsce z podkreślaniem ich wkładu w polską kulturę – akcentuje się za to szlachetność i tolerancyjność polskich gospodarzy.

Turyści podróżujący po południowo-wschodniej Polsce latem 2013 roku będą mieli okazję stać się obserwatorami i uczestnikami dwóch – tylko pozornie przeciwstawnych – zjawisk. Pierwszym jest postępująca w geometrycznym tempie „multikulturyzacja” polskich wsi i miasteczek. Właśnie odkrywają one swoje dawne etniczne i religijne zróżnicowanie, wykorzystując wielokulturowość jako promocyjną strategię, mającą przyciągnąć turystów i europejskie fundusze. 

Odbywają się więc wielokulturowe festiwale i wielokulturowe jarmarki, na których serwowane są potrawy dowodzące dawnej wielokulturowości regionu i podczas których ubrani w barwne kostiumy przedstawiciele mniejszości pokazują zebranym charakterystyczne dla ich „kultur” tańce i pieśni. Wystawy, publikacje książkowe, a nawet przydrożne tablice tworzą obraz przedwojennej sielanki i harmonijnego współżycia Polaków, Ukraińców i Żydów. Turyści dowiadują się w ten sposób nie tylko o wielowiekowych tradycjach polskiej tolerancji, ale i o tym, że Polska wcale nie różni się tak bardzo od zmagającego się z kwestią imigracji Zachodu: nie tylko mamy w Polsce „innych”, ale „radziliśmy” i „radzimy” sobie z nimi od wieków.

Drugie ze zjawisk to szereg uroczystości upamiętniających walki polsko-ukraińskie w czasie II wojny światowej i po jej zakończeniu, w szczególności zaś przypadająca na 2013 rok 70. rocznica tzw. rzezi wołyńskiej. Obchody tragicznych wydarzeń organizowane są przez różne środowiska – zarówno przez tych, którzy widzą w nich szansę na pojednanie polsko-ukraińskie i rzeczywisty dialog, jak i tych, którzy wykorzystują je w walce o „historyczną prawdę”, czyli o uprawomocnienie własnej interpretacji historycznych wydarzeń. Dodajmy, że jest to interpretacja, w myśl której polski naród uznany zostaje za ofiarę historii (czasem dzieląc ten przywilej z ludnością żydowską).

Po co nam „inni”?

Wydawać by się mogło, że o ile tak pojmowana polityka historyczna stanowi przeszkodę w budowaniu otwartego, pluralistycznego i tolerancyjnego społeczeństwa, o tyle przypominanie – czy wręcz celebrowanie – dawnej różnorodności powinno temu jak najlepiej służyć. Tak jednak nie jest: w gruncie rzeczy ta „wielokulturowość”, która miała zastąpić nacjonalistyczny dyskurs z okresu komunizmu, to nowe wcielenie polskocentrycznej narracji. Wcielenie o wiele subtelniejsze, bowiem wizja polskiej dominacji i polskiej wyższości maskowana jest w nim pod hasłami pluralizmu i różnorodności. 

Odwoływanie się do obecności „innych” w polskiej historii nie przekłada się bowiem na podkreślanie ich wkładu w polską kulturę – akcentuje się za to szlachetność i tolerancyjność polskich gospodarzy; podobnie wypowiedzi o mniejszościach etnicznych i religijnych we współczesnej Polsce nie prowadzą do powstania bardziej inkluzywnego ujęcia polskości, a jedynie służą podkreślaniu, że mniejszości te są przedstawicielami innej niż kultury niż polska.

Jak zauważa amerykański historyk Brian Porter, w poświęconych „innym” pracach polskich badaczy mówi się o różnorodności w Polsce, ale nie różnorodności Polaków; tytułowane są więc one Protestanci w Polsce, nie zaś Polscy protestanci (choć „kontrreformacja” uznana już zostaje za „polską”).

Krótko mówiąc: dyskurs na temat wielokulturowości nie stanowi przeciwwagi dla polskocentrycznej polityki historycznej. Wręcz przeciwnie – jest jej dopełnieniem. Zamiast promować różnorodność, umacnia związek między polskością a katolickością jako normą i dookreśla granice narodowej tożsamości.  

„Kresy mogą być tylko polskie”

Najlepszym tego przykładem jest moim zdaniem niezwykle popularna w ostatnich dekadach opowieść o „wielokulturowych Kresach”. Zaowocowała ona zarówno pracami historycznymi, przedsięwzięciami różnych instytucji jak i niezwykłą liczbą wspomnień, powieści i literatury popularnonaukowej. Ich autorzy bardzo często szkicują portret kresowych miasteczek i wsi właśnie jako wielokulturowych społeczności. Wykorzystując tę wypracowaną współcześnie kategorię do analizy historycznych realiów, pomijają jednak fakt, że ideał wielokulturowości zakłada równoważność kultur.

Tymczasem Kresy były przestrzenią polskiej kolonizacji i asymilacji, gdzie Polacy dominowali nie tylko pod względem kulturowym, ale też społecznym, politycznym i gospodarczym. Używanie w tym przypadku pojęcia „wielokulturowości“ – rozumianego nie tylko jako kategoria opisowa (wielość kultur), ale normatywno-aksjologiczna (afirmacja wielości i równouprawnienie kultur) – nie tylko nie oddaje istoty panujących na Kresach relacji społecznych, ale także maskuje trudne karty historii. 

Bez wątpienia narracja ta nie pomaga w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, jak mogło dojść do wydarzeń na Wołyniu. Hołubiąc wielokulturowość dawnych Kresów, jesteśmy bowiem głusi na głosy tych badaczy, którzy przypominają o panujących tam nierównościach i hierarchiach, zawartych już – jak podkreśla Daniel Beauvois – w samym pojęciu „Kresów”, bowiem „kresy mogą być tylko polskie“. Warto w tym miejscu dodać, że także tylko ziemiańskie i inteligenckie. Opowieści na temat Kresów dotyczą w dużej mierze życia w polskich dworach, późniejszej zagłady i ucieczki ich mieszkańców; problemy innych warstw społecznych są w najlepszym razie pomijane milczeniem, a w najgorszym przypisuje się im wszelkie narodowe grzechy.

Czy na pewno mówimy o przeszłości?

Równocześnie „kresowa narracja” nie odnosi się tylko do określonej epoki historycznej – to klucz, według którego po dziś dzień postrzegane są relacje między (polsko-katolicką) większością a mniejszościami. Mit Kresów stał się bowiem istotnym elementem popularnego dyskursu i – co najistotniejsze – został zaadaptowany i dopasowany do współczesnych realiów. Tak więc mimo że terytoria uważane za Kresy nie leżą dziś w polskich granicach, zawarta w micie Kresów wizja stosunków etnicznych jest jak najbardziej aktualna i żywa, znakomicie wpisuje się bowiem we współczesną wizję polskiej wielokulturowości. 

Mit ten reprodukuje dwa, diametralnie różne obrazy: utraconej Arkadii i piekła na ziemi. Z jednej strony kresowa narracja niesie obraz harmonijnego współżycia różnych grup etnicznych i religijnych pod polskim przywództwem, kolebki polskości i chrześcijańskiego przedmurza, symbolu narodowej świetności i potęgi – innymi słowy, polskiej wyższości i prawa etnicznych Polaków do sprawowania władzy. Z drugiej strony zaś narracja ta zawiera obraz krzywd, wypędzeń i czystek etnicznych dokonywanych na polskiej ludności. 

Kozak, banderowiec, imigrant

Ofiarami tego procesu są przede wszystkim Ukraińcy, których wizerunek stanowi jeden z głównych elementów historycznej opowieści o Kresach. Ukraińcy to bowiem zarówno adresaci cywilizacyjnej misji Polaków, ludzie o niższym statusie i kulturze, jak i oprawcy i wrogowie Polski. Wizerunek Ukraińca jest więc spoiwem łączącym wizję Arkadii i piekła na ziemi, polskiej wyższości i polskich cierpień. Dowodzi, że u podstaw polskiego prawa do dominacji leży i „Lwów”, i „Wołyń”: dawna własność i dawne krzywdy.

Co więcej, negatywny stereotyp Ukraińca wydaje się wyjątkowo trwały i odporny na zmiany. Dziś to zlepek Sienkiewiczowskiego kozaka, banderowca – i wykonującego najgorsze prace imigranta. 

Mimo więc szeregu publikacji dotyczących złożoności przyczyn polsko-ukraińskich konfliktów czy polskiej polityki wobec Ukraińców w okresie międzywojennym w powszechnej wyobraźni dominuje Ukrainiec-oprawca oraz Polak-ofiara. Bez wątpienia bardzo dużą rolę w tym procesie odgrywają zarówno media, które do portretu Ukraińców-oprawców doczepiają łatkę „przestępców” i „prostytutek”, jak i środowiska kresowe. Także wiele prac naukowych nie jest wolnych od bezrefleksyjnego ujęcia i polonocentrycznej perspektywy, zgodnie z którą tylko Ukraińcy muszą przepracować swoją historię i przyznać się do popełnionych kiedyś zbrodni. 

Podróżując dziś po wielokulturowych miejscowościach południowo-wschodniej Polski, warto się zastanowić, dlaczego – mimo tak aktywnej promocji różnorodności – w ani jednej z nich nie zdecydowano się na wprowadzenie podwójnego nazewnictwa. Warto też zapytać, dlaczego oficjalne statystyki wciąż nie odzwierciadlają liczebności ludności ukraińskiej w Polsce (Ukraińców jest kilkakrotnie razy więcej, co wiemy nie tylko z szacunków organizacji skupiających mniejszość, ale i badań socjologów, takich jak Grzegorz Babiński) – dlaczego tak wielu ludzi wciąż boi się otwarcie zadeklarować, że czuje się Ukraińcami. I wreszcie dlaczego promocja wielokulturowości w Polsce ogranicza się do rozpowszechniania mitu o przeszłej koegzystencji, pomijając zupełnie dzisiejsze współżycie Polaków, Ukraińców i innych zamieszkujących Polskę mniejszości.

Agnieszka Pasieka jest absolwentką Instytutu Socjologii UJ. Pracę doktorską w dziedzinie antropologii społecznej obroniła na Uniwersytecie Marcina Lutra w Halle. Stypendystka Instytutu Antropologii Społecznej im. Maksa Plancka oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu. Aktualnie pracuje w Instytucie Slawistyki PAN, gdzie realizuje grant podoktorski Narodowego Centrum Nauki. W obrębie jej zainteresowań badawczych znajdują się: pluralizm religijny, etniczność i narodowość, antropologia polityki i antropologia historyczna.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij