Film

Majmurek: Golgota i Majdan

Z ciekawych pomysłów powstał film, którego się nie da oglądać. Ginie w nim Ukraina i historyczna specyfika wydarzenia Majdanu.

Poza własnymi konkursami wielką zaletą festiwalu w Karlowych Warach jest to, że można na nim obejrzeć najważniejsze tytuły, które już wcześniej w sezonie odznaczyły się w festiwalowym obiegu, w takich miejscach jak Berlin czy Cannes. Z Berlina do czeskiego kurortu przyjechała fascynująca Droga krzyżowa Dietricha Brügemmanna, z Cannes Majdan Siergieja Łoźnicy – film wychwalany przez polskich korespondentów z festiwalu, który dla mnie nie jest niczym innym niż przykrą pomyłką.

Obłęd świętości

Film Brügemanna zaczyna się na lekcji religii. Grupa młodych ludzi siedzi przy stole wokół księdza, Jak wynika z rozmowy, przygotowują się do sakramentu bierzmowania. Ksiądz – młody mężczyzna o chłopskiej urodzie i  rybich oczach – nosi zapięta na ostatni guzik sutannę i koloratkę. W tym, jak zwraca się do dzieci, w połączeniu budowania bliskości i dystansu, przybierania pozycji autorytetu, jest coś głęboko oślizgłego. Słyszymy, że ksiądz wygłasza opinie dość konserwatywne nawet jak na Kościół katolicki. Bo też nie jest jego częścią – reprezentują schizmatycką, ultrakonserwatywną wspólnotę religijną, która oddzieliła się od Rzymu w sprzeciwie wobec reform Soboru Watykańskiego II.

W takim środowisku wychowuje się bohaterka filmu, czternastolatka Maria (genialna rola Lei van Ancken). Dziewczyna przygotowuje się do bierzmowania, uwewnętrznia zasady swojej wspólnoty poza granicę, która nawet w jej ramach traktowana jest jako komfortowa. Postanawia „oddać w ofierze swoje życie Bogu”, by jej 4-letni brat – od urodzenia niemowa – w końcu przemówił. Odmawia przyjmowania posiłków, pragnie żywić się wyłącznie hostią, nie leczy ciężkiego przeziębienia, w końcu trafia do szpitala.

Obraz jej drogi do samozatracenia w Bogu skonstruowany jest z absolutną precyzją formalną. Film składa się z 14 części – tylu, ile jest stacji w drodze krzyżowej. Każda część zatytułowana jest zresztą od nazwy odpowiadającej jej stacji. Każda część nakręcona jest w jednym ujęciu. Taka dyscyplina budzi uznanie u debiutanta. Choć widać też w Drodze krzyżowej wielki estetyczny dług wobec kina Ulricha Seidla. Brügemann bierze od niego zamiłowanie do długich ujęć, ostentacyjnie symetrycznych kadrów, zoologiczną, beznamiętną obserwację drobnomieszczaństwa.

Czasem wydaje się, że autor Drogi krzyżowej zbyt łatwo ustawia sobie stawki. Zwłaszcza w portrecie matki bohaterki (Franziska Weisz). To ona rządzi domem Marii, panuje w nim bowiem jakiś monstrualny matriarchat, kastrujący absolutnie wszystko i wszystkich. Ojciec Marii jest jeszcze bardziej wykastrowany, unieruchomiony, pozbawiony głosu i sprawczości, niż pan Dulski z głośnej sztuki Gabrieli Zapolskiej. To matka ciągle terroryzuje psychicznie córkę, występuje wobec niej w roli obscenicznego superego, stawiającego żądania, których dziewczyna nie może spełnić, skazując ją na wieczne poczucie winy. Czy zresztą mistyczna ekstaza Marii nie jest formą psychozy wynikającą z absencji ojca? Zaniku funkcji ojcowskiej, wprowadzającej Prawo i stanowiącą jego podstawę figurę oddzielenia, w ramach której bezpośredni kontakt z tym, co boskie nie jest możliwy?

Reżysera przed schematami zbyt łatwej satyry na religijny fanatyzm ratuje mocne, autentycznie poruszające zakończenie. Choć pojawia się w nim sugestia Cudu, to Cud i boski porządek, którego ten miałby być epifanią, okazują się – nawet wśród katolików zbyt ortodoksyjnych dla swojego Kościoła – bezużyteczne wobec cierpienia. Cuda, nawet jeśli są, nie mają i nie mogą mieć dla nas znaczenia. Religia nie niesie pociechy, a decyzja o całkowitym oddaniu się jej, o wyłączeniu się w jej imię ze świata nie może wydawać się nam, odczarowanym ludziom postchrześcijańskiego Zachodu – niczym innym niż obłędem i niepojętą, nieludzką potwornością. Nawet jeśli uciekamy w fundamentalizm, by ukryć przed samymi sobą tą prawdę.

Nuda Majdanu

O Majdanie wielu krytyków, z Tadeuszem Sobolewskim na czele, pisało jako o arcydziele. Filmie, który ucieka od propagandy, nie próbuje nas moralnie szantażować, uczciwie przedstawiając zapis tego, co działu się w Kijowie na najsłynniejszym od czasu kairskiego Tahriru placu. Dla mnie jednak Majdan jest nieudanym eksperymentem. Ciekawym, ale jako film ponoszącym klęskę.

W pierwszej scenie widzimy tłum Ukraińców na Majdanie. Ktoś wzywa ich od odśpiewania hymnu Ukrainy. Mimo mrozu tłum ściąga zgodnie czapki z głów i podniośle intonuje pieśń. Jednak nie z takich scen będzie składał się film. Zajrzymy w nim raczej za kulisy Majdanu. Do kuchni, gdzie przygotowuje się kanapki i gorącą herbatę dla okupujących plac, zajmowanego przez nich budynku, gdzie leżą do pobrania ukraińskie flagi. Jeśli obserwujemy jakieś zamieszki, starcia z policją, przemówienia, to nigdy nie w centrum wydarzeń, zawsze z boku, z punktu widzenia tych, którzy stoją w drugim, trzecim szeregu. W większości scen kamera się nie porusza. I tak przez dwie godziny.

Rozumiem intencje reżysera, więcej, wydają mi się one ciekawe. Wyrwać obrazy rewolucji z reżimu medialnego spektaklu, pokazać nudę, rutynę, nieefektowną codzienność rewolucji. Pracę stanowiącą jej podłoże. Pokazać ją w jej materialności, wyrwać jej obrazy wszelkim nadającym spójność i znaczenie narracjom, otwartym na polityczną manipulację. Jest tylko jeden problem: z ciekawych pomysłów powstał film, którego się nie da oglądać. Ginie w nim też Ukraina i historyczna specyfika wydarzenia Majdanu. Zostaje kilka abstrakcyjnych obrazków „tłumu” naprzeciw „władzy”, które mogłyby pochodzić absolutnie skądkolwiek.

Widz nudzi się ciągle, odpada po pierwszym kwadransie, odkleja się od filmu. Oglądałem go na pokazie prasowym dla akredytowanych przy festiwalu dziennikarzy. Bardzo szybko zaczęli oni albo przysypiać albo wychodzić z filmu – te reakcje są najlepszym komentarzem.

Film powstawał w wyjątkowych okolicznościach i wyjątkowym historycznym momencie. Rozumiem więc postawę krytyków, którzy w Cannes mogli nie mieć nawet wewnętrznej przestrzeni do tego, by choćby przed samymi sobą przyznać: „Przepraszam, ale to jako film naprawdę nie jest dobre”. Od apogeum kryzysu na Ukrainie minęło już trochę czasu. I chyba możemy sobie to wreszcie otwarcie, uczciwie powiedzieć: Majdan jest złym filmem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij