Kraj

Bartoś: „Gender” służy jako hasło wojenne

Mamy wojnę kulturową, tożsamościową, w której zwolennicy starego działają wedle zasady „cel uświęca środki”.

Tomasz Stawiszyński: Czy list Kongresu Kobiet do papieża Franciszka to inicjatywa, która ma jakiekolwiek szanse powodzenia? Myślisz, że Franciszek go przeczyta i poprze?

Tadeusz Bartoś: Trudno powiedzieć. Trzeba pamiętać, że taki list może mimo wszystko nie dotrzeć. Może dotrzeć z wyjaśnieniem, kim są „te panie”. Obecny papież ma raczej życzliwy stosunek do ludzi, więc może nie być zachwycony, że kler atakuje bezpośrednio całą grupę społeczną, odsądzając ją od czci i wiary. Na razie Franciszek ni z stąd ni zowąd mianował arcybiskupem ks. Konrada Krajewskiego, bo mu się spodobało, że pieniądze na biednych zdobywane w Watykanie ze sprzedaży błogosławieństw papieskich rozdaje w taki sposób, że chodzi do ludzi osobiście. Może nawet sam Franciszek był na takiej wieczornej eskapadzie. To naprawdę styl południowca: wziął i zrobił kolegę biskupem, bez procesu, papierów itd. Odwołał też bez specjalnych roztrząsań biskupa milionera w Niemczech. Byłoby wesoło, gdyby na przykład wyrzucił Hosera, a wstawił na jego miejsce Lemańskiego. Śmiechu by było co nie miara. I jaka satysfakcja dla pognębionych, traktowanych jak śmieci parafian. Całe napuszenie Hosera, pogadanki o świętym posłuszeństwie wzięłyby w łeb. Franciszek nie szanuje lojalności wewnątrzgrupowej kleru. Myślę, że nasi hierarchowie mogą już zacząć się bać.

Ale skąd się właściwie wziął ten atak na „ideologię gender”? Od pewnego czasu biskupi nieustannie o tym mówią, piszą w listach, przez wszystkie katolickie media przetacza się fala ostrzeżeń przed tym „nowym nazizmem”?

Gdyby chcieć się analitycznie przyjrzeć temu atakowi na gender zobaczylibyśmy, że jest to hasło, które przywodzi na myśl wcześniejsze rozmaite elukubracje katolickie. Mówił przecież o tym m.in. Jarosław Gowin w kontekście europejskiej konwencji o ochronie kobiet przed przemocą. Tak naprawdę cały czas chodzi tutaj o kulturowo wymuszony – na zasadzie tabuizacji – schemat rodziny dzietnej, pobożnej, dwupłciowej. Idzie o wizję społeczną, o pewnego rodzaju estetykę, którą ci panowie uznają za etykę. Tę estetykę burzy na przykład wszelki typ gejostwa. Tak więc jeśli już geje muszą być, to przynajmniej niech siedzą cicho i się nie pokazują – bo dzieci patrzą. Bez ostentacji, panowie i panie, bez ostentacji z tą własną orientacją. I żadnych małżeństw! Idzie o tożsamość, o normatywność, o wspieranie się wzajemne w tym samym – że oto ojciec i matka z czwórką dzieci, a obok ojciec i matka z piątką dzieci, a w tylnym rzędzie ojciec i matka z dwójką (no… jeszcze młodzi). Do tego dziadek i babcia. Tak ma wyglądać niedzielna msza. To jest rodzaj myślenia o familii, o gnieździe, jako najlepszej metodzie przechowywania wzorców kulturowych, zachowań i obyczajów, bo przecież sfera społeczna to permanentna zmiana. Trzeba od niej uciekać, ona jest zagrożeniem (mamy kilkanaście procent zaufania społecznego). A rodzina daje tożsamość, wymusza tożsamość. To ostatnie skuteczne narzędzie.

Świat ma być homogeniczny, różnorodność to zagrożenie…

Chodzi o budowanie zwartego społeczeństwa, zamkniętego, w miarę możliwości wyizolowanego od zewnętrznych wpływów, z dużą ilością społecznej kontroli. To się nazywa konserwatywnym modelem, przeciwieństwem liberalnego. Można by powiedzieć: co kto lubi. Ja lubię liberalny, a inny lubi konserwatywny. Przecież nawet Amisze mają prawo żyć. Problemem jest jednak styl naszych rodzimych konserwatystów: agresywny, szkalujący, utopiony w buraczanym sosie. Hierarchowie i ich świeccy sekundanci nie mają poczucia tego, co stosowne. Nie przestrzegają istotnej w życiu społecznym zasady decorum. Zachowują się, jak się zachowują, i tego nie widzą. Trochę szkoda, bo przecież konserwatyści bywają ludźmi poważnymi, sam konserwatyzm ma swoje racje, których nie potrzeba wyrażać w baranim stylu, bo to jest przeciwskuteczne. Ja sam w wielu kwestiach jestem miłośnikiem dawnych rzeczy.

Czyli atak na gender – i sam ten przedziwny twór: „ideologia gender” – to po prostu realna polityka, sposób prowadzenia walki o pożądany kształt społeczeństwa.

Gender jest użyte jako hasło wojenne, kij do okładania bliźniego swego. A przecież hierarchowie i ksiądz Oko mają swoje racje, choć mają problemy z ich wyłuszczeniem i ograniczają się do napaści słownych. Oni wiedzą – albo się domyślają – że zmiany kulturowe rozluźniają więzy społeczne, a więc rozluźniają kontrolę społeczną, w tym kościelną, nad ludzkimi obyczajami, zachowaniami itd. Ponieważ katolicyzm jest sferą obyczaju i kultury, zmiana kultury i obyczaju to likwidacja katolicyzmu. Mamy więc wojnę kulturową. Tożsamościową. W tej wojnie zwolennicy starego niestety działają wedle zasady „cel uświęca środki”.

Tradycyjna rodzina, o której mówiłeś, to ostatni bastion.

Jest instytucją religijną, Mówi się, że jest Bogiem silna. Rodzina to Kościół domowy. I jako sakralna instytucja jest całkiem aseksualna. A jak możliwy ma być seks w Kościele? Horror! Seks jest więc gdzieś ukryty, za kurtyną. Jest, a jakby go nie było. Podobnie jak jest z ukrytą obecnością Boga w hostii – jest, a jakby go nie było. Jest więc ów seks rodzinny ukryty gdzieś za spódnicą poniżej kolan, zapiętym pod szyję dekoltem, biustem najlepiej niezarysowanym w pojemnym ubraniowym worku, z pobożnością różańcową tatusia – głowy rodziny itp. Albo i gejostwem głowy domu, także starannie skrywanym. Im bardziej coś skryte, tym lepsze. Taka moralność przez skrywanie, udawanie, naturalne, bezwiedne, przed sobą i przed innym. Jest, ale nikt jakby tego nie widzi. No chyba, że ktoś przekroczy granicę, i zdobędzie się na ekshibicjonistyczne wyznania, na przykład opowieści o analizach śluzu. Ale tutaj seksu albo seksapilu też nie ma. Jest ginekologia, praktyka medyczno-zdrowotna.

Kościół ma jakiej PR-owe centrum, jakiś sztab specjalistów, którzy planują w jakie tony uderzyć, opracowują takie „wrzutki”?

Ludzie ze sobą rozmawiają, księża ze sobą rozmawiają, biskupi rozmawiają. Przez telefon albo na kolacji. I upewniają się w tym, co i tak dawno wiedzieli, od zawsze podejrzewali. Śledzą więc, jak rozwija się atak zepsutego społeczeństwa liberalnego na tradycyjne instytucje rodziny. Atak zaplanowany i zmasowany, który krok po kroku chce zmieniać pojęcie rodziny itd. Przecież wszystkie media liberalne i posłuszni im liberalni tzw. „eksperci” mówią jednym głosem. Czy ty tego nie widzisz? Czy jesteś, Tomaszu, aż tak naiwny?

Teraz to widzę – trzeba się więc bronić!

To przecież jest idea, o której mówił Gowin. Tak myśli ksiądz Oko. Tylko naiwni dają się nabrać, naiwni księża liberałowie (Tischnery, papieże Franciszki et consortes) i do tego mający przymus przypodobania się ateistom pseudo-otwarci katolicy. Na Zachodzie ci wszyscy księża dali się nabrać – oni już przegrali walkę o rząd dusz. A u nas jest ostatnia szansa, by się przeciwstawić zorganizowanej laicyzacji. W gruncie rzeczy chodzi o obronę zanikającej tradycyjnej kultury chłopskiej. Ludowa religia się kończy w wielu miejscach w naszym kraju. Kończy się tradycyjna kultura chłopska, z chłopskimi pieśniami, pielgrzymkami, kultami, różańcami, nowennami, krzyżowymi drogami itp. Przechodzi do muzeum pamiątek żywych. Ot i cały sekret: zarządzanie chłopem pańszczyźnianym. A chłop podnosi łeb i bryka. Non serviam – zaczyna przebąkiwać.

Pytanie tylko – kto za tym stoi?

O tym nasi duchowni nie mówią głośno, bo wtedy ich przesłanie zostałoby zbyt gwałtownie zaatakowane przez liberalne media takie, jak „Gazeta” czy TVN. Ale przecież wiadomo, kto ma wpływy, jak silna jest masoneria w Brukseli, ale także we Francji, we Włoszech itd. O Żydach na głos nie można mówić, bo JPII zbytnio z nimi się kolegował, ale swoje wiemy.

Wydawałoby się, że jest wiele innych tematów – tymczasem właśnie kwestia równouprawnienia płci i dość oczywistej konstatacji, że poza płcią biologiczną mamy też płeć kulturową, zestaw ról, stereotypów, zwyczajów, powszechnych wyobrażeń etc., stała się w ostatnim czasie pierwszoplanową kwestią w kościelnej retoryce. Ta przebiegła masoneria postanowiła zniszczyć Kościół właśnie od tej strony – płci i seksualności? Nawiasem mówiąc – ciekawy jest ten katolicki niespodziewany naturalizm, niespodziewane przywiązanie do biologii.

Płeć jest biologiczna, jak mówił ostatnio bp Jędraszewski, ona decyduje. I można biologa zaprosić, powiada biskup – miłośnik Sartre’a – żeby to potwierdził. Ten biologizm jest ciekawy, bo bardzo materialistyczny. Kultura niby zawsze była sferą ducha, więc wydawałoby się, że duchownym byłoby bliżej kultury, aniżeli anatomii organów płciowych i fizjologii rozmnażania. No, ale to żarty. Idzie o to, skąd ma płynąć normatywność. Idzie o coś, co nie jest tylko konwencją, a kultura dziś to konwencja. Doszliśmy od przekonania w naszej cywilizacji – to proces kilkusetletni, zwany nowoczesnością – że kultura to nie jest porządek nadany przez Boga, ale ustanowiony przez ludzi i zmienny.

To jest dramat katolicyzmu, który był zawsze tylko kulturą, a sankcja boska, absolutna, też się okazała jedynie instytucją kultury. Tak więc kultura dziś dla Kościoła katolickiego to zmora. Bo nie jest monokulturą, bo jest niestabilna, płynna – jak to się dzisiaj modnie mówi.

Trzeba więc wskazania na normatywność, która jest oczywistością, której nie można zaprzeczyć, taką właśnie jak to, że mężczyzna ma narządy płciowe męskie, a kobieta ma narządy płciowe żeńskie. I że dzieci właśnie stąd się biorą, a nie z jakichś operacji panów w białych fartuchach. I tego należy się trzymać. To jest zaplanowane z góry przez Boga Stwórcę i to jest przewidziane przez geny od samego poczęcia.

Geny – nowy Bóg.

Więc jeśli coś jest przewidziane przez geny, to jest przewidziane przez samego Boga.

Ale przecież genami można manipulować.

Zmieniasz geny – zmieniasz Boga. Oto prawdziwy horror metaphysicus, lepszy niż u Kołakowskiego. Bo jeśli człowiek zmienia Boga, to Bóg nie jest bogiem, jest ludzkim wytworem. Wszystko jest na miarę człowieka, człowiek staje się bogiem itd. I w tym cała tajemnica. Logiczne?

Logiczne.

Dlatego właśnie tak ma być, jak jest, żeby baba była babą, a chłop chłopem, i żeby przy tym nie grzebać. To czego tutaj się poszukuje, to nie tyle biologia, powtórzmy raz jeszcze, ale źródła normatywności, nienaruszalności, trwałego oparcia. I tę biologiczną normatywność ekstrapoluje się na całą ludzką rzeczywistość, kulturową, społeczną. W świecie „dyktatury relatywizmu” trzeba jakiegoś nienaruszalnego punktu oparcia, i jest nim dziś funkcja i misja, powiem brzydko, katolickiego fallusa. Jego zasadnicza kulturowa dominacja – przepraszam za pewną obsceniczność, właściwie nie powinienem tego mówić, a jednak nie umiem znaleźć innych słów, które by oddały tę narzucającą się impresję. Idzie o dominację falliczną, o to, kto jest dystrybutorem, nasieniem unasienniającym całą ludzką rzeczywistość. Kto zapładnia, a kto ma być zapładniany i ma się nie wychylać, tylko rozchylić kolana. Ponownie przepraszam, ale właśnie o to chodzi, o ten typ przemocy. Gdyby przenośnia nie była do końca jasna, to przypomnę naukę Pana Jezusa: „Nasieniem jest słowo”. Idzie o to, by nasieniodawcy byli uznani za to, co najbardziej pożądane i wyczekiwane: jak kania dżdżu pragnie, jak ziemia spękana wody życiodajnej wygląda. Choćby byli gwałcicielami – autorytarnymi, nieznoszącymi sprzeciwu wobec nasienia (nauki), które aplikują. Normatywność falliczna to cała tajemnica. Kto zapładnia, a kto jest zapładniany, kto uczy, a kto ma się słuchać. Nie lubię psychoanaliz, ale ta się sama narzuca, rzekłbym, obezwładnia. 

Najłatwiej sprawować władzę przez ciało.

Wiadomo. Wczesne uwarunkowanie psychiczne to najbardziej efektywna metoda utrzymania stanu posiadania. Działa samo, z automatu, jak piesek Pawłowa. Nic nie trzeba robić, żadnych zabiegów, zachęty czy tzw. ewangelizacji. Sami przyjdą skruszeni. Stąd wczesna spowiedź, by uwarunkować najsilniej, by wmówić ofiarom grzeszność, zło, pokazać zagrożenia, śmiertelne zagrożenia, i siebie przedstawić jako jedyne lekarstwo, ratunek, wyzwolenie.

Jest szansa, że Franciszek – który przecież mówił niedawno, że Kościół zbyt wiele uwagi poświęca kwestiom aborcji, homoseksualizmu i seksualności, zamiast zajmować się biednymi i głosić Ewangelię – trochę przesunie te akcenty?

Franciszek akcenty przesunął, ale nie zmieni zastępów katolików w Polsce. Choć trzeba przyznać, że dałoby się znaleźć w naszym kraju ekipę duchownych, którzy mogliby działać w duchu obecnego papieża. To bardzo różnorodne środowisko, i jest wielu, którzy palą się ze wstydu, słuchając o najnowszych antygenderowych bredniach hierarchów. Niech więc drżą nasze lokalne fallusy. Przyjdzie kosa i wykosi.

Tadeusz Bartoś – filozof, profesor Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. Opublikował m.in. Ścieżki wolności (2007), Wolność, równość, katolicyzm (2007), Jan Paweł II. Analiza krytyczna (2008), W poszukiwaniu mistrzów życia. Rozmowy o duchowości (2009), Koniec prawdy absolutnej. Tomasz z Akwinu w epoce późnej nowoczesności (2010).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij