Kraj

Uszczelnianie granic

Lubimy widzieć siebie jako humanitarnych i respektujących prawa człowieka, dlatego nie chcemy wiedzieć, że Unia prowadzi z migrantami regularną wojnę.

Żaden człowiek nie jest nielegalny. Każdy ma prawo do humanitarnego traktowania. Migracja to nie zbrodnia… W praktyce Polska, tak jak pozostałe kraje Unii Europejskiej, od dawna prowadzi regularną wojnę z migracją i wolnym przepływem ludzi.

Jej kierunki wytyczają „mapy drogowe” przyjmowane przez Radę Unii Europejskiej w ramach budowania europejskiej przestrzeni wolności, sprawiedliwości i bezpieczeństwa. Jej przedpole tworzą państwa graniczące z UE, których wysiłki na rzecz ograniczenia migracji Europa aktywnie wspiera. Najgorętszy front to granica wschodnia i morska od strony południowej. Najciemniejsze punkty na mapie: ośrodki dla cudzoziemców.

Stowarzyszenie Interwencji Prawnej i Helsińska Fundacja Praw Człowieka opublikowały właśnie raport Migracja to nie zbrodnia, w którym czytamy, że „panujący obecnie w ośrodkach strzeżonych dla cudzoziemców reżim wzorowany na wojskowym czy więziennym, w połączeniu z architekturą zewnętrzną i urządzeniem wewnątrz tych ośrodków, należy uznać za opresyjny“.

Druty kolczaste, kraty w oknach, złe warunki sanitarne, częste i przeprowadzane automatycznie kontrole osobiste (wymagające rozebrania się do naga i połączone ze sprawdzeniem otworów ciała); wyniszczająca psychicznie nuda, gdy pozostaje się w pełnej izolacji od otoczenia, bez możliwości podjęcia pracy ani dostępu do edukacji. W tych warunkach mieszkają całe rodziny z dziećmi, czasem przez wiele lat. I bynajmniej nie dlatego, że dopuścili się ciężkich przestępstw – cudzoziemcy trafiają do ośrodków strzeżonych z powodu naruszeń administracyjnych.

„Koncepcja praw ludzkich oparta na założeniu, że istnieje istota ludzka jako taka, natychmiast załamała się, kiedy osoby głoszące, że w nią wierzą, po raz pierwszy zetknęły się z ludźmi, którzy naprawdę stracili wszystkie inne cechy i znaleźli się poza związkami łączącymi ludzi – z wyjątkiem tego, że byli ciągle ludźmi”, pisała kilka lat po wojnie Hannah Arendt. Zainspirowany nią Giorgio Agamben ponad czterdzieści lat później zobaczy w uchodźcy ucieleśnienie współczesnego „nagiego życia” – człowieka pozbawionego praw, wykluczonego z demokratycznej wspólnoty, występującego „ze zdjętą maską obywatela”.

Czy coś się zmieniło w czasie dzielącym drugą wojnę światową od Arabskiej Wiosny? Mamy protokoły dodatkowe do konwencji genewskich, mamy też Powszechną Deklarację Praw Człowieka – z perspektywy prawnika to już ziemia obiecana. Z perspektywy uchodźcy obowiązuje ten sam lęk, poniżenie, niepewność co do swoich praw, zdanie na łaskę i niełaskę władzy. Natomiast towarzyszy im zupełnie inny dyskurs. W końcu lubimy widzieć siebie jako humanitarnych i respektujących prawa człowieka, a oficjalnie funkcjonujemy w przestrzeni politycznej ufundowanej na demokratycznych wartościach i wolnym przepływie ludzi. Dlatego migranci i uchodźcy są dziś wyłapywani na granicach, poddawani poniżającym procedurom, zamykani w ośrodkach o więziennym reżimie i wreszcie odsyłani do domu w imię budowania „przestrzeni wolności, sprawiedliwości i bezpieczeństwa”.

Ta logika ma oparcie w Programie Sztokholmskim – mapie drogowej dla polityki bezpieczeństwa Unii Europejskiej przyjętej na lata 2010–2014. To z niej wynika stały wzrost wydatków budżetowych na wzmocnienie ochrony granic, w tym działalność Frontexu – Europejskiej Agencji Zarządzania Współpracą Operacyjną na Granicach Zewnętrznych z siedzibą w Warszawie. Zgodnie z retoryką Programu Sztokholmskiego cieszymy się swobodnym przepływem ludzi, żyjemy w „Europie praw” i „Europie sprawiedliwości”, w przestrzeni politycznej, której nadrzędny cel to chronić – chronić nasze społeczeństwo. Żeby zagwarantować Europejczykom bezpieczeństwo i pełnię praw, Europa musi wykluczać obcych. To już nie cytat z przemówienia komisarz Malmstroem, ale oczywisty powód systematycznego budowania Twierdzy Europy.

Zwieńczeniem tego procesu będzie przyjęcie przez Parlament Europejski prawa, które zalegalizuje działanie europejskiego systemu nadzorowania granic, EUROSUR. System ma jeden cel: zwiększyć kontrolę nad osobami, które próbują nielegalnie przekroczyć granicę Unii. I je na tej granicy zatrzymać. EUROSUR zakłada nie tylko pełną wymianę informacji i współpracę państw UE oraz Frontexu, ale też wykorzystanie technologii w służbie nadzoru na masową skalę: drony, kamery o wysokiej rozdzielczości, satelity i bazy danych biometrycznych to tylko początek długiej listy planowanych zakupów. Nic dziwnego, że koszty obsługi systemu przy optymistycznych założeniach przekroczą 800 mln euro.

Europa się zbroi, nie pytając o koszty ludzkie. Jedyna grupa polityczna w Parlamencie skłonna do rozmowy na ten temat i przeciwna przyjęciu pakietu EUROSUR to niemieccy Zieloni, przy częściowym wsparciu liberałów. Na ich zlecenie Ben Hayes i Mathias Vermeulen opracowali porażający raport Borderline, dokumentujący całe spektrum kontrowersji związanych z europejską polityką „uszczelniania granic“. W kontekście antyimigranckich nastrojów w najbogatszych krajach UE i fali populizmu to jednak głos wołającego na pustyni.

Wśród krytycznych obserwatorów tej debaty powraca jednak pytanie:

dlaczego Polska, jeszcze do niedawna oddzielona murem i wysyłająca w świat miliony uchodźców, tak gorliwie przyjęła na siebie rolę bezwzględnego strażnika europejskich granic?

Pytanie zadawane nie bez zdziwienia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Katarzyna Szymielewicz
Zamknij