Teatr

Ziętek: Zapomnij o teatrze

Najważniejsze w „Low pieces” Xaviera Le Roya staje się to, co rozgrywa się poza sceną, w absolutnych ciemnościach, gdy jesteśmy pozostawieni sami sobie.

Jeśli należałoby wskazać jeden spektakl tegorocznych Konfrontacji Teatralnych w Lublinie, który najlepiej realizuje ich myśl przewodnią: „Zapomnij o teatrze”, to z pewnością byłoby to Low pieces Xaviera Le Roya, które podczas lubelskich Konfrontacji miało swoją polską premierę.  

Z pozoru wszystko zaczyna się jak zawsze. Wchodzimy do sali, siadamy, czekamy. Na scenie osiem osób. Po chwili rozpoczynają dialog z publicznością. Opisują, jak będą wyglądały kolejne etapy „spektaklu”. Na początku przez piętnaście minut będziemy rozmawiać; kiedy czas „poznawania się” dobiegnie końca, zgasną światła i zrobi się ciemno. „Nie bójcie się, nic wam nie grozi, ciemność będzie do nas powracała wielokrotnie”, słyszymy ze sceny. Potem ze strony widzów padają pytania: skąd jesteście? Jak się czujecie? Co wiecie o Polsce? Dlaczego razem pracujecie? Czego się boicie? To ostatnie pytanie, a także emocja, której dotyczy, będzie w ciągu najbliższej godziny powracać do nas wielokrotnie.  

Podczas tego „aktu wzajemnego poznawania się” aktorzy wyraźnie grają z widownią. Nie godzą się na jednostronne zadawanie przez nią pytań. Odbijają je, przekierowują do nadawców, starają się, całkiem skutecznie, zaktywizować publiczność, włączyć ją do „aktu komunikacji”. 

Po kwadransie zapada kompletna ciemność.  

Po chwili, już w świetle reflektorów, na scenie pojawiają się nagie postacie. Leżą niczym pozbawione życia, ale jednocześnie wykonują niewielkie, mechaniczne, nieustannie powtarzane ruchy. Tak jakby próbowały zmusić swoje ciała do ponownej egzystencji, tchnąć w nie energię, sprawić, by znów „działały”.

Po kilku minutach znów ciemność. Tym bardziej przerażająca, że w tej odsłonie wzbogacona o rozchodzące się po sali odgłosy przypominające ujadanie sfory psów. Dezorientacja. Głosy słychać bardzo wyraźnie, są raczej nieprzyjemne w odbiorze, można mieć wrażenie, że są coraz bliżej, osaczają pogrążoną w zupełnych ciemnościach publiczność.

Niepewność, brak kontroli nad sytuacją, niemożność rozeznania się, w czym bierzemy udział.

Światło. Na scenie grupa ludzi. Patrząc na nich, na myśl przychodzi w zasadzie tylko jedno skojarzenie: stado lwów lub dzikich kotów. Ruchy ciała, dopracowany w najmniejszych szczegółach sposób poruszania się, specyficzny rodzaj gry z przestrzenią nie pozostawiają żadnych wątpliwości, co do kunsztu i choreograficznego przygotowania. Nawet kiedy usilnie staram się dostrzec w tych ruchach, pozach i gestach coś innego, uparcie powraca to samo „zwierzęce” skojarzenie.

Ciemność.

Światło. I znów leżące nagie ciała, tym razem jednak powoli kołyszące kończynami. Harmonijnie, spokojnie, bez żadnych zbędnych ruchów czy gestów. Tak, jakby coraz bardziej budziły się do życia, tym razem jednak wspólnie, tworząc coś na kształt jednego organizmu.   

Takich przejeść pomiędzy światłem a mrokiem jest jeszcze kilka. Po każdej odsłonie oświetlone ciała poruszają się coraz płynniej, napełniają się nową energią. Tylko w ostatniej odsłonie leżą znów nieruchomo. Tak jakby znów powróciły do punktu wyjścia, do początku.  

Spektakl, a raczej performance, rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Jedna to scena, nagie ciała oraz to, co można wyczytać z ich gestów, ruchów, sposobu poruszania się. Druga to przestrzeń widowni. Le Roy wraz z międzynarodowym zespołem artystów-performerów burzy bezpieczny dystans oddzielający aktorów od publiczności, a przez to na nowo definiuje to, co rozgrywa się podczas półtoragodzinnego godzinnego spotkania. Najważniejsze staje się to, co rozgrywa się poza sceną, w absolutnych ciemnościach, gdy jesteśmy pozostawieni sami sobie i nie wiemy, co wydarzy się za chwilę. Każdy doświadcza tego inaczej, na swój własny sposób. Jedni śmieją się, żartują, inni wychodzą. Rzecz w tym, że nie ma tu mowy o jakiejkolwiek „dobrej” lub „złej” reakcji. Każda jest akceptowalna, własna i prywatna. Każda jest ważna.

Xavier wraz z zespołem grają z konwencją. Zamiast spektaklu prezentują performance, w którym dodatkowo czynią z widzów aktorów, współtwórców tego wydarzenia. Mamy zatem do czynienia nie z biernym, usytuowanym w bezpiecznym miejscu odbiorą, ale aktywnym i zaangażowanym współautorem. Jest to więc także działanie konceptualne: nieustannie pytające o ideę i definicję twórcy oraz jego „dzieła”, a jednocześnie egalitarnie – otwierające się na różne spojrzenia i próby interpretacji. Interpretacji, których nieskończona liczba powoduje, że Low pieces jest wydarzeniem płynnym i zawsze niedokończonym. Nigdy bowiem nie wiadomo, kto znajduje się na widowni i jaka będzie jej reakcja. 

Krytyka Polityczna była patronem Konfrontacji Teatralnych  

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij