Świat

Lipman: „Nasze tradycyjne wartości” – oto rosyjski patriotyzm

Ekspansja terytorialna nie jest dla Putina priorytetem.

Michał Sutowski: Czy ideologia państwowa odgrywa w Putinowskiej Rosji rolę podobną do tej w Związku Radzieckim?

Maria Lipman: W ZSRR ideologia, nawet w ostatnim okresie, kiedy ostała z niej już tylko werbalna skorupa, pusta w środku, była wciąż czynnikiem wiodącym. Oficjalna doktryna partii definiowała i kształtowała percepcję świata i język całego aparatu, ale też wszystkiego, co było mu podporządkowane. Każdy naukowiec musiał powołać się na Marksa, Engelsa i Lenina w pracy na dowolny temat, a każdy student uczył się o materializmie dialektycznym. Ideologia była podstawą metodologii badań, formowała politykę zagraniczną i cały ogląd stosunków międzynarodowych i klasowych, w którym komuniści ścierają się z kapitalistami. No i jeszcze mieliśmy spójną wizję przyszłości ludzkości – nawet jeśli od pewnego momentu nikt już w nią nie wierzył, to odpowiednie deklaracje należało składać.

Taki na przykład Aleksander Jakowlew, mózg pierestrojki, też nie wierzył w „powrót do leninowskich ideałów”?

Jakowlew jest mało reprezentatywny dla Biura Politycznego, ponieważ akurat on dość boleśnie zmagał się z myślą, że być może cała ideologia jest błędna, dość przenikliwie dostrzegał, że system nie działa i nie sprzyja zdrowemu rozwojowi. W przeciwieństwie do Gorbaczowa był intelektualistą. Większości aparatczyków ideologia służyła przede wszystkim potwierdzeniu tożsamości, aczkolwiek Wydział Ideologiczny partii miał ogromne znaczenie aż do samego upadku systemu, a poszczególne komitety rejonowe i obwodowe dostawały regularnie instrukcje, jak mają widzieć rzeczywistość – sztukę, politykę zagraniczną, problemy społeczne… Do tego obowiązywała przecież cenzura prewencyjna, a zatem funkcjonariusze mogli decydować, które dzieła są dobre dla Rosjan a które nie, które są przeciw naszym wartościom. Po rozpadzie ZSRR zniechęcenie ideologią było na tyle mocne, że pierwsza postkomunistyczna konstytucja w swej preambule zawierała specjalny zapis, że państwo nie może narzucać żadnej ideologii narodowi.

A miało co narzucać?

Ideologia nie musi oznaczać oficjalnego credo czy spójnej doktryny, to także sfera symboli i wyobrażeń, które determinują nasze całościowe postrzeganie świata – każde społeczeństwo ma coś takiego, co wyznacza myślenie większości ludzi.

Ale w latach 90. tworzono nawet specjalne gremia, by ustalić, na czym właściwie polega „rosyjska idea”…

Faktycznie, za czasów Jelcyna powołano grupę skupioną wokół socjologa Gieorgija Satarowa, która chciała nie tyle nawet „wymyślić” ideę rosyjską na nowe czasy, ile – przynajmniej w deklaracjach – rozpoznać, co w tej kwestii myśli społeczeństwo. Wielkich efektów to jednak nie przyniosło.

Z zewnątrz można odnieść wrażenie, że współcześnie państwo rosyjskie prezentuje dość spójną wizję ideologiczną.

To bardziej skomplikowane. W pierwszej dekadzie swych rządów Putin starał się unikać jawnie ideologicznych skojarzeń, a zwłaszcza precyzyjnego definiowania, co miałoby tworzyć całą tę sferę wartości, ideałów i symboli, do których państwo miałoby się odwoływać: skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. Kwestie przeszłości były w latach 90. niezwykle kontrowersyjne – Jelcyn miał silną opozycję w postaci komunistów, ale konflikt przebiegał tak naprawdę przez całe społeczeństwo. Atmosfera sporów o sowieckie dziedzictwo była bardzo burzliwa, a Putin chciał stabilizacji i nie życzył sobie podsycania namiętności dzielących społeczeństwo. Nie zabraniał debat na ten temat, ale je dość skutecznie marginalizował.

Na zasadzie „wybierzmy przyszłość”?

To też nie, choć język modernizacji Rosji był w pierwszych latach jego rządów bardzo wyraźnie obecny.

Narracja o przeszłości składała się głównie z niedookreśleń i uników: okres komunistyczny? Za Jelcyna potępiano go jednoznacznie, za Putina niekoniecznie, Stalin był co prawda rzeźnikiem, ale zarazem poprowadził naród rosyjski do jego największego zwycięstwa w historii, robiła się zatem z niego „postać kontrowersyjna”.

Putin minimalizował wyrazistość retoryki w tych sprawach, raz czy dwa potępił Stalina czy przypominał o jego ofiarach, ale niezbyt przekonująco. Ten brak pomysłu na przeszłość widać po wspólnych bohaterach, a raczej ich braku. Każdy naród ma jakichś: USA mają Lincolna, ZSRR miał Lenina. A współczesna Rosja?

Piotr Wielki? Piotr Stołypin?

Top trójka w badaniach ankietowych to Stalin, Piotr Wielki i Puszkin. Stalin wciąż mocno siedzi w głowach, ale jednak nikt go nie celebruje, nie stawia mu się pomników. Nie ma też powszechnie uznanego święta z okazji powstania rosyjskiej państwowości, tak jak był niegdyś 7 listopada. Mamy, owszem, Dzień Narodowej Jedności – ale skąd akurat XVII wiek? Wygnanie Polaków z Kremla to nie jest przecież początek współczesnej Rosji! Z czasem ta problematyka zaczęła nabierać wyraźniejszych kształtów: wielkość Rosji, silny przywódca na czele, sceptyczny stosunek do Zachodu – ale to nigdy nie zostało zapisane ani skodyfikowane jako credo do nauczenia się na pamięć. W wyobraźni zbiorowej Rosjan silne jest także poczucie bycia ofiarą, przekonanie, że rządzą nami złodzieje i oszuści, ale zarazem – że jesteśmy wszyscy częścią wielkiej Rosji. Ta niezborność i niespójność dobrze współgra z brakiem werbalizacji i dookreślenia „oficjalnych” poglądów, co czyni jej mniej podatnymi na krytykę.

Może nie ma oficjalnych bohaterów, ale narracja Putina wydaje się dość wyrazista…

W ciągu kilku ostatnich lat, zwłaszcza po powrocie Putina na fotel prezydencki w 2012 rok sporo się zmieniło. Dotychczasowy kontrakt pragmatyczny – względny dobrobyt w zamian za spokój społeczny  przestał działać, bo nie było już na niego pieniędzy, i to jeszcze przed gwałtownym spadkiem cen ropy, bo już w 2013 roku. Do tego doszła fala masowych protestów, które Kreml starał się ukazywać jako przejaw wyobcowania demonstrantów ze społecznych mas. Zanegowanie ich patriotyzmu skłaniało jednak do postawienia pytania: skoro to nie jest rosyjski patriotyzm, to czym on właściwie jest? I tu świetnie pasowały „nasze tradycyjne wartości”, choć znów bez dookreślenia, czym tak naprawdę są.

Putin wskazywał chyba, gdzie ich szukać – w pismach Bierdiajewa, u Iwana Iljina…

Ale to nie są Marks czy Lenin, nie są powszechnie znani. Z punktu widzenia władzy to nawet dobrze, bo te wszystkie „tradycyjne wartości”, rola Cerkwi, konserwatywna wizja rodziny itd. nie składają się na doktrynę. To skrzynka z narzędziami do neutralizowania i duszenia wartości alternatywnych, które rzucałyby wyzwanie legitymizacji rządu. Na tej liście znalazłoby się jeszcze przekonanie, że Rosja jest wielka, że ma ogromne zasługi historyczne dla świata, których nie wolno kwestionować, że nikt nie może się mieszać w jej wewnętrzne sprawy. A do tego język antyliberalny i antyzachodni, stąd w co drugim zdaniu geje i „Gejropa”, Europa dekadencka, pełna „tolerastów”, niemoralna, która zapomniała o Bogu i własnych korzeniach. To nie jest indoktrynacja w sowieckim stylu – ten ideologiczny zwrot ma raczej chronić Rosjan przed niechcianymi, zdradzieckimi wpływami z zewnątrz.

Liberałowie, ateiści nieszanujący Cerkwi, nazbyt nowocześni w gustach estetycznych, okcydentaliści – to jest Putinowska oś zła, ale ta ideologia jest czysto negatywna, a zatem zupełnie inna niż sowiecka, bo nie oferuje żadnej wizji przyszłości, strategicznego celu ani też uniwersalnego wymiaru.

Krótko mówiąc: może uczynić ludzi agresywnymi i nietolerancyjnymi wobec innych, ale nie wystarczy za uzasadnienie dla ostrego zaciskania pasa i poświęceń w imię słonecznego jutra.

Niektórz analitycy wskazują, że Kreml waha się między dwiema narracjami ideologicznymi: eurazjatycko-imperialną Aleksandra Dugina i postmodernistyczną „suwerenną demokracją” Władisława Surkowa. Czy te postacie faktycznie mają tak istotny wpływ na oficjalną narrację w Rosji?

Ich zestawianie nie ma sensu: Surkow był bardzo blisko szczytów administracji prezydenckiej, nazywano go nawet Wielkim Kardynałem, a Dugin to ideolog, człowiek pióra, piszący artykuły.

Mówi się o sympatii, jaką darzą go ludzie tajnych służb; finansowali między innymi jego Podstawy geopolityki, które w akademiach wojskowych są podręcznikiem.

Książki nie kształtują masowej opinii publicznej, o ile oczywiście totalitarny system nie przymusi wszystkich, żeby je przeczytali i nauczyli się na pamięć. Surkow wraz ze swoją koncepcją „suwerennej demokracji” kształtował przekaz najważniejszej partii politycznej Rosji. Został co prawda zdymisjonowany i stracił swą pozycję po fali społecznych protestów z zimy 2012 roku, ale teraz znowu jest zaangażowany przy sprawach ukraińskich – mówi się wręcz, że to on zarządza toczoną obecnie wojną informacyjną. Aleksander Dugin to zupełnie inny kaliber: to pisarz i intelektualista, który ma swoją niszę zwolenników, ale ludzie nie czytają masowo trudnych książek. Dopiero po aneksji Krymu zaczął się pojawiać w telewizyjnych talk-show, gdzie rzeczywiście mógł wpływać na opinię publiczną z bardzo agresywnym przekazem imperialnym.

Kiedy jednak zajęcie militarne Donbasu, a może i całej Ukrainy przestało wydawać się realistyczną perspektywą, Dugin zaczął ostrzegać, aby „Putin nie zdradził naszych ludzi w Noworosji” – i wtedy przestał się pokazywać w mediach o największym zasięgu.

Eurazjatyści to naprawdę tylko nisza?

Dugin jest członkiem niezwykle konserwatywnego Klubu Izborskiego, złożonego z ludzi bardzo nieraz zamożnych i wpływowych, ale to nie ruch masowy. Jeśli mówimy o ludziach, którzy mają jakąś spójną i alternatywną ideę tego, czym miałaby być Rosja, to symetryczny wobec Dugina i jego eurazjatystów jest nie otoczenie Surkowa, ale np. krąg Wszechświatowego Rosyjskiego Soboru Narodowego. To gremium spotykające się pod auspicjami moskiewskiego Patriarchy. Co ciekawe, w listopadzie 2014 roku odbyły się jednego dnia sesje obu tych zgromadzeń, głoszące diametralnie przeciwne programy. Klub Izborski domaga się, aby Rosja była wielonarodowym, kontynentalnym imperium, a Sobór Narodowy – żeby Rosja była russkaja, tzn. rosyjska etnicznie, a Cerkiew antyzachodnia, świadomie ksenofobiczna, konserwatywna i antykatolicka. Pamiętajmy, że Rosja to jedyny kraj chrześcijański, którego papież nigdy nie odwiedził! A teraz, ponieważ Cerkiew moskiewska z oczywistych powodów traci część swoich wiernych w Ukrainie, zaczyna być jeszcze bardziej ksenofobiczna, bo jej zasięg oddziaływania zaczyna się zamykać do granic Rosji.

Czy Putin dzisiaj skłania się ku którejś z tych opcji? Czy cały czas traktuje je jako poręczne idee, w zależności od doraźnej potrzeby?

Moim zdaniem wciąż nie ma spójnej doktryny ani wizji przyszłości, ale także koncepcji rosyjskiej tożsamości. Z jednej strony znajdziemy wypowiedzi, w których Putin skłaniał się ku wielonarodowej tożsamości à la ZSRR: naród rosyjski składa się z wielu etnosów, z których żaden nie powinien być wynoszony ponad inne. Padały nawet zdania, że różnorodność to siła i piękno Rosji, tradycyjne państwo narodowe zaś oznacza jej koniec. Teraz z kolei mówi o Rosjanach, że to „największy podzielony naród na świecie”, mając na myśli diasporę poza granicami Federacji Rosyjskiej. Słyszymy retorykę obrony „naszych” przeciw faszystom, co brzmi groźnie w uszach Kazachów i oczywiście Ukraińców; aneksja Krymu to po prostu przywrócenie do granic państwa terytorium zamieszkanego przez Rosjan… Brakuje tu elementarnej spójności. W czasach ZSRR poza koncepcją wielonarodowego imperium była jeszcze nadrzędna idea komunistyczna, ale w dzisiejszej Rosji takiej spajającej ideologii nie ma.

„Nasze tradycyjne wartości”, jakkolwiek definiowane, mają być „rosyjskie”; russkij mir jako pojęcie wspólnoty wykraczającej poza obywateli Federacji jest również etniczne. To oczywiście pcha Rosję w kierunku etnocentryzmu.

Nie ma odwrotu od tego kierunku?

Do świadomości zbiorowej precyzyjne rozróżnienia nie docierają – prawosławny russkij mir może wydawać się atrakcyjny równocześnie z ideą imperium wielu etnosów. Ramzan Kadyrow, proputinowski przywódca Czeczenii, mówił niedawno, że publicysta Aleksiej Wieniediktow z Echa Mokwy, który solidaryzuje się z ofiarami zamachu na redakcję „Charlie Hebdo”, jest gorszym Rosjaninem niż on sam – czeczeński muzułmanin, bo solidaryzuje się z wartościami obcymi Rosji…

Czy w pani ocenie Putin jest faktycznym „ośrodkiem siły” w Rosji czy raczej balansuje między różnymi grupami interesów?

Jego władza w Rosji przypomina model monarchy absolutnego, tyle że bez mechanizmu sukcesji. Ma 80 procent poparcia w sondażach.

Tak, Putin jest ośrodkiem władzy i nikt nim nie zarządza, choć niewątpliwie musi brać pod uwagę interesy swego otoczenia.

Niektórzy z jego współpracowników nie mogą praktycznie wyjeżdżać z Rosji ze względu na sankcje, musi więc jakoś rekompensować im straty. Do tego wielki biznes ma dużo gorszy dostęp do kapitału i do kredytów niż kiedyś – przez co wymaga większej „troski” ze strony państwa. Ci wielcy gracze, w rodzaju Gazpromu czy Rosniefti, cieszą się bardzo uprzywilejowaną pozycją na tle reszty, ale co do zasady nawet wielki biznes w Rosji nie jest niezależnym aktorem, o czym przekonał się już wiele lat temu Chodorkowski. Gdybyśmy jednak zastanawiali się nad ewolucją układu sił po 2012 roku, to niewątpliwie wzrosła od tamtego czasu rola resortów siłowych.

Czy cokolwiek albo ktokolwiek może ten układ sił zmienić na niekorzyść ośrodka prezydenckiego?

Putin bardzo skutecznie rozgrywa jedne ośrodki wpływu przeciw innym, nie jest szalonym dyktatorem. A czy coś się może zmienić? Kryzys ekonomiczny może mieć jakieś znaczenie, czy to z perspektywy walk frakcyjnych wewnątrz elity, czy to poziomu poparcia społecznego. Rzecz w tym, że w sporach wewnątrz elity to on jest arbitrem. Mamy od jakiegoś czasu wyraźny konflikt między Federalną Służbą Bezpieczeństwa i MSW, kilku generałów stanęło nawet przed sądem – ale czy to czyni Putina jakkolwiek słabszym? Sądzę, że wręcz przeciwnie. Jego priorytetem jest zachowanie kontroli nad krajem i suwerenności Rosji wobec reszty świata – to są cele strategiczne; temu służyć ma wzmacnianie pozycji FSB i ewolucja w stronę jakiejś formy gospodarki sterowanej, bliższej biurokracji sowieckiej niż państwu rozwojowemu w rodzaju Korei Południowej. Ekspansja terytorialna nie jest jego priorytetem, a co najwyżej instrumentem wtórnym wobec tych pierwszych.

Maria Lipman jest ekspertką od rosyjskiej polityki wewnętrznej. Do Polski przyjechała na zaproszenie Fundacji im. Heinricha Boella.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij