Kraj

Wnuki prześnionej rewolucji idą do Sejmu

Skąd się wzięła partia Razem?

Partia Razem zebrała wymagane pięć tysięcy podpisów w 22 okręgach wyborczych, co pozwoliło jej na rejestrację list w całym kraju. Nawet wiele sympatyzujących z nią osób nie wierzyło, że się uda. Wielu nadal nie wierzy, że Razem może przebić próg trzech procent – dający finansowanie partii z budżetu. Jako jeden z powodów wymienia się to, co Razem uważa za swój atut: brak liderów i rozpoznawalnych z wcześniejszej działalności politycznej twarzy. Bo Razem ma być demokratycznym ruchem, bez postaci wodzowskich; wejściem świeżej krwi do polityki.

„Po raz pierwszy praktycznie zaangażowałem się w politykę w tym roku, gdy zacząłem zbierać podpisy dla Anny Grodzkiej w wyborach prezydenckich” – mówi Jarosław Soja, dziś jedna z twarzy partii, jej główny ekspert podatkowy otwierający listę w Częstochowie. Razem jest wynikiem upolitycznienia pokolenia trzydziestolatków: dorastających w warunkach transformacji, obserwujących dwucyfrowe bezrobocie przełomu XX i XXI, doświadczonych przez pracę poniżej kwalifikacji, niskie pensje, śmieciówki. Dla wielu twarzy partii Razem jest pierwszym politycznym zaangażowaniem.

Ale ich doświadczenie spotyka się w partii z innym: ich rówieśników, którzy od ponad dekady szukają dla siebie miejsca w działalności społecznej i politycznej. W partyjnych młodzieżówkach, ruchach społecznych, miejskich. Na ogół na marginesie polityki, w szeregu kanapowych lewicowych organizacji. To oni utworzyli grupę inicjatywną, z której powstało Razem. To, że ich inicjatywa znalazła tak szeroki odzew wśród tych „niezaangażowanych”, pokazuje, jaką drogę przebyli w ciągu ostatnich dziesięciu lat i jakie wnioski wyciągnęli z wcześniejszych doświadczeń.

Zakon Młodych Socjalistów

Najważniejszą z tych organizacji są Młodzi Socjaliści. Niedawno się samorozwiązali. Z MS wywodzi się jedynka Razem w Gdyni Maciej Konieczny; jedynka Razem w Warszawie Adrian Zandberg, jedynka w Katowicach Marcelina Zawisza, jedynka w okręgu podwarszawskim Justyna Samolińska, jedynka w Sieradzu Mateusz Mirys. Dawny MS to 4 z 9 członków zarządu partii. Czy Młodzi Socjaliści są w Razem tym, czym „zakon PC” w PiS? Działacze Razem wywodzący się z MS krzywią się na takie porównanie. „Jesteśmy demokratyczną organizacją, nie ma żadnej grupy trzymającej władzę – obrusza się Zawisza. – Olbrzymią rolę odgrywają środowiska i osoby, które nigdy wcześniej koło MS nie były. Jedną z osób, bez której nasz sztab nie mógłby funkcjonować, jest Magda Malińska, która nigdy wcześniej nigdzie nie działała”.

Skąd się wzięli Młodzi Socjaliści? Organizacja została założona w 2005 roku przez grupę rozczarowanych działaczy młodzieżówki Unii Pracy, Federacji Młodych UP. Przewodzili im wówczas Zandberg i… Barbara Nowacka, dziś warszawska jedynka na liście Zjednoczonej Lewicy. Jak mówi dziś Nowacka: „Mieliśmy wtedy poczucie, że formuła młodzieżówki jest dla nas zbyt wąska, chcieliśmy większej samodzielności, nawet kosztem utraty międzynarodowych kontaktów i finansowania, jakie płynęły z bycia afiliowanym przy partii”.

Przez MS przewinęło się wiele osób, które dziś obecne są w życiu publicznym także poza Razem – w trzecim sektorze, mediach, polityce. Członkiem władz MS był w latach 2006-2007 Piotr Szumlewicz, dziennikarz, ekspert OPZZ, czwórka na warszawskiej liście ZL. Aktywny w MS był także krytyk teatralny „Gazety Wyborczej” i publicysta KP Witold Mrozek. Członkiem stowarzyszenia byłem także ja – w latach 2006-2008; przez rok zasiadałem nawet w jego radzie krajowej.

Młodzi Socjaliści byli dziwną organizacją: młodzieżówką bez partii politycznej. Co robili? Brali udział w zwyczajowych dla organizacji na lewo od SLD protestach: przeciw wojnom na Bliskim Wschodzie, planom budowy tarczy antyrakietowej, Giertychowi jako ministrowi edukacji narodowej, religii w szkołach. Nawiązywali międzynarodową współpracę, głównie z organizacjami afiliowanymi wokół partii związanych z frakcją Lewicy w Parlamencie Europejskim. Frakcja ta sytuuje się na lewo od socjaldemokracji i tak też sytuowało się wiele postulatów MS – znacznie bardziej antykapitalistycznych niż dzisiejsza retoryka Razem. W punkcie 12 deklaracji ideowej MS opowiadali się za wystąpieniem Polski z NATO. Razem nigdy oficjalnie nie wysunęło takiego postulatu. Czy dawni działacze MS zmienili zdanie? Pytany o to dziś Konieczny mówi: „Konieczność wystąpienia z NATO nie już dla mnie takie oczywista jak wtedy. Wiele zmieniło to, co stało się na Ukrainie w ostatnim czasie. Gdyby ktoś mi kilka lat temu przedstawił taki scenariusz, uznałbym go za obłąkanego rusofoba. Dziś uczymy się, że imperializm jest nie tylko amerykański”.

W MS trwały ciągłe spory o to, czy i w jaki sposób stowarzyszenie powinno się upolitycznić. Część chciała budować partię bądź współpracować z istniejącymi – Polską Partią Pracy albo Polską Partią Socjalistyczną. Inni chcieli, by MS pozostał organizacją formacyjną, kształcącą lewicowe kadry dla działalności społecznej w Polsce. Powodowało to wiele konfliktów i mniej lub bardziej bolesnych rozstań. Jak powiedział mi zastrzegający sobie anonimowość założyciel i członek władz stowarzyszenia, „organizacja zaczęła przejawiać cechy politycznej sekty. Była świetnym polem politycznej dyskusji, nie dawała jednak żadnych perspektyw uczestnictwa w polityce rozumianego jako wpływanie na losy państwa”. „Jednym z poważniejszych minusów MS były fale konfliktów, które rozsadzały organizację od środka” – mówi Grzegorz Ilnicki, długoletni członek władz organizacji, dziś działacz Konfederacji Pracy i Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, który rozstał się z MS „przez konflikt o silnym podłożu osobistym z Adrianem Zandbergiem i wspierającymi go osobami”.

W latach 2008-2010 Młodzi Socjaliści próbowali przekształcić się w partię polityczną. Rozmawiali ze środowiskiem bliskim Bugajowi, chcieli tworzyć wspólny ruch z PPS. Wszystko, co im się udało, to zarejestrować jedną listę w wyborach do parlamentu europejskiego w 2009 roku. Jak mówi Ilnicki, „wejście do PPS-u po roku skończyło się ucieczką z hukiem”.

O wiele lepiej wychodziła MS działalność formacyjna. Organizowali mnóstw zjazdów, wyjazdowych szkoleń, letnich i zimowych obozów, na których ludzie z całej Polski mogli się spotkać i uczyć od siebie. Kto w nich uczestniczył? Bardzo różne osoby, od 16 do 35 lat, o bardzo różnym stanie wiedzy i kapitale kulturowym. Plan tych wyjazdów też był pomieszaniem wszystkiego ze wszystkim. Seminaria filozoficzne czy kulturoznawcze na poziomie studiów doktoranckich; warsztaty malowania transparentów; debaty oksfordzkie; kurs stawiania biernego oporu policji; wykłady o zapatystach ze stanu Chiapas i tkaczach z Rochdale, założycielach pierwszej spółdzielni spożywców w Wielkiej Brytanii. Większość młodych ludzi obecnych na takich zjazdach, niezależnie od płci i pogody, nosiła spodnie bojówki, trampki lub ciężkie buty, antykapitalistyczne T-shirty i arafatki. Były też atrakcje towarzyskie; na wyjazdowych imprezach nawiązywały się przyjaźnie i romanse.

Jak można się spodziewać, organizacja tego typu przyciągała także wiele ekscentrycznych osób: przeciwników szczepień, agresywnych wegan, kinderpunków, miłośników Fidela Castro i Che Guevary. Ale jednocześnie MS potrafili nad takimi ludźmi wykonać potężną pracę, której miarą jest alergia, jaka w Razem panuje na wszelkie tego typu przejawy – jak nazywa to Zandberg – „lewackiego folku”. Fundacja Róży Luksemburg – niemiecka fundacja związana z partią Die Linke – która finansowała większość aktywności MS w okresie, gdy byłem w nich aktywny, może mieć poczucie, że nie wyrzuciła tych pieniędzy w błoto. Jak mówi Zandberg, „MS to były nasze drużyny walterowskie, wszystko, co się dało zrobić w tamtych warunkach, przygotowując kadry, aż pojawi się przełom”.

Z ziemi duńskiej do Polski

Młodzi Socjaliści, podobnie jak dzisiaj Razem, nie mieli oficjalnego lidera, tylko kilkuosobowy zarząd i radę krajową. Jednak faktycznym liderem pozostawał Zandberg. Nie kierował pracami organizacji na co dzień, często się wyłączał na długi czas, ale to on nadawał jej ton i potrafił przekonać władze do głosowania zgodnie ze swoimi postulatami. „To typ szarej eminencji i wychowawcy” – mówi zastrzegający sobie anonimowość działacz MS i Zielonych. Na ile ten model przeniósł do Razem? Pytani przeze mnie działacze zaprzeczają: „Razem to masowa, naprawdę demokratyczna organizacja, wygląda to inaczej niż w MS”.

Mnie Zandberg zawsze imponował wiedzą, charyzmą i pewnym etosem, który – tak to sobie wyobrażałem – panować musiał wśród inteligentów budujących pierwszy PPS. Potrafił kompetentnie mówić na każdy temat, od ekonomii, przez historię, po filozofię. Do dziś chwali go Nowacka: „Wybitny intelekt, niespożyta energia”. Skąd się wziął w polskiej polityce?

To też ciekawa historia. Na świat przyszedł w 1979 roku w duńskim Aalborgu. Rodzina wyjechała tam z Polski w 1967 roku, wróciła do Warszawy pod koniec lat 80. W Danii został starszy brat Zandberga, także aktywny politycznie i społecznie. Adrian fatalnie wspomina ostatnie lata PRL, zawsze podkreślał demokratyczny charakter swojego światopoglądu i głęboką niechęć do autorytarnej tradycji PZPR i Polski Ludowej.

W podstawówce jest trochę cudownym dzieckiem, przeskakuje dwie klasy. W Polsce lat 90. wychowuje się w dość uprzywilejowanych warunkach, w zamożnej klasie średniej. Matka pracuje po przełomie jako prawniczka w kancelarii Senatu, ojciec prowadzi interesy. Z początku idzie mu świetnie. Zandberg kończy prywatne liceum, do której chodzą z nim – jak wspomina – „dzieci szybko bogacących się generałów UB, rezydentów rosyjskiej mafii i Pola Dwurnik”. Po liceum idzie na historię i prawo na UW. Prawa nigdy nie kończy, z historii robi doktorat. Zajmuje się historią ruchu robotniczego, tym, jak niemiecka i brytyjska socjaldemokracja organizowała pod koniec XIX wieku życie swoim członkom. Fascynuje go zwłaszcza niemiecki przypadek, cały ten alternatywny świat socjalistycznych kółek rowerowych, czytelniczych, spółdzielni spożywczych, czerwonego harcerstwa, w którym sympatyk SPD, od zniesienia ustaw przeciw socjalistom do wybuchu wojny, mógł żyć niejako równolegle do rzeczywistości Cesarstwa.

Gdy jest na studiach, jego ojciec bankrutuje i zaraz potem umiera. Po dziadkach zostaje mu dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Mokotowie. Zarabia jako wykładowca w prywatnych szkołach wyższych i programista. Od dziecka ma kontakt z komputerami, jako nastolatek współtworzył polską sekcję Marxist Internet Archive – w czasach sprzed standardu www. Dziś programowanie jest głównym źródłem jego dochodów, ma jednoosobową działalność gospodarczą, wykonuje prace dla amerykańskich firm z branży IT. Dochody ma niezłe, w zeszłym roku był w stanie za gotówkę kupić kawalerkę, której używa jako pracowni. Teraz, jak twierdzi, w zasadzie nie wykonuje zleceń, cały czas poświęca Razem. Ma żonę i dwójkę małych dzieci.

Zandberg ceni konkretne dane, liczby, badania. To on wykonuje lub inspiruje olbrzymią cześć pracy intelektualnej Razem. Nie mam wątpliwości, że jest to jedna z niewielu osób, która w polskiej polityce rozumie wszystkie zakręty dwudziestowiecznej socjaldemokracji, skalę wyzwań, jaką stwarza uberyzacja pracy i trzecia fala rewolucji przemysłowej. Że to osoba, z którą serio można porozmawiać o podatku Tobina czy minimalnym dochodzie gwarantowanym. Na ile jednak jego język trafia do wyborców? „Gdy przychodzi do systemu podatkowego czy usług publicznych, jego wypowiedzi są merytoryczne, ale mocno akademickie, zbyt mało porywające jak na kampanię wyborczą” – mówi były działacz MS.

W ostatnich latach życia Jacka Kuronia Zandberg był jednym z młodych ludzi, z którymi autor Listu otwartego do partii rozmawiał, próbując wspólnie zrozumieć rzeczywistość transformacji. W 2001 roku na łamach „Gazety” publikują wspólnie tekst-dialog III RP dla każdego. Piszą w nim: „Uważamy, że konieczne jest wznowienie debaty o deficycie demokracji w naszym społeczeństwie. Została ona sprowadzona niesłusznie do parlamentarnych sporów. Zapomnieliśmy o ekonomicznym wymiarze demokratyzacji”. Jacek Kuroń dodaje: „Temu wszystkiemu, o czym tu mówimy, w nowych warunkach społecznych może podołać tylko pokolenie rówieśników Adriana. Ono musi wziąć na siebie trud organizowania takiego ruchu”. Razem lubi przedstawiać się jako pierwszy i jedyny taki ruch – wykluczonych ekonomicznie, upominający się o demokratyczną kontrolę nad kapitałem i jego procesami. Ale czy Adrianowi uda się zostać jego twarzą?

Śląski desant

Marcelina Zawisza i Maciej Konieczny, kolejni weterani MS w Razem, pochodzą ze Śląska, a dziś mieszkają w Warszawie. Konieczny, choć ma jedynkę w Gdyni, urodził się w Gliwicach. Rodzina: pierwsze pokolenie inteligencji i klasy średniej stworzone przez PRL. Nieprzeciętna tylko w tym, że areligijna – podobnie jak dziś Konieczny. Kończy gliwickie liceum i kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim.

Jego życie zawodowe przypomina powieść Faktotum Charlesa Bukowskiego. Pracował jako magazynier, tłumacz, roznosił ulotki, liczył zwroty w kiosku. „Przez większość kariery zawodowej nie wiedziałem, czy będę miał pracę i środki do życia za dwa miesiące” – mówi. Kotwicą była dla niego stabilna sytuacja mieszkaniowa: ze sprzedaży rodzinnego mieszkania dostał udział, za który kupił kawalerkę w Katowicach. Gdy przeniósł się do Warszawy, sprzedał ją i kupił za nią udział w TBS-ie na Pradze. Konieczny zalicza także emigracje, pracuje za płacę minimalną na lotnisku pod Cardiff w Walii. „Żyłem w jednym z najbiedniejszych regionów Wielkiej Brytanii i zarabiałem mniej, niż wynosić tam miało minimum socjalne, a i tak czułem więcej luzu finansowego niż w Polsce” – wspomina ten okres.

Od końca studiów działa w różnych organizacjach. Jeszcze przed MS w ATTAC Polska, które było, jak dziś przyznaje, fikcją. ATTAC – organizacja powołana dla walki o wprowadzenie podatku Tobina – w Polsce w porywach liczyła kilkadziesiąt osób. „Byłem reprezentantem ATTAC Polska w ATTAC Europa – wspomina Konieczny – i czułem się tam niemal jak uzurpator. ATTAC Niemcy i Francja liczyły po kilkadziesiąt tysięcy członków, polski kilkadziesiąt i nie robił w zasadzie nic”. Po Młodych Socjalistach zapisuje się do Zielonych, na fali entuzjazmu, jaki wybucha wśród działaczy mikrolewicy, gdy Adam Ostolski zostaje po raz pierwszy przewodniczącym partii. Startuje w wyborach do europarlamentu z ich listy w Warszawie, z ostatniego miejsca. Otrzymuje 841 głosów. W tym roku razem z Marceliną Zawiszą i kilkoma innymi działaczami opuszcza Zielonych i zakłada grupę inicjatywną Razem.

Jako reprezentant partii często występuje w telewizji i radio. Mówi z przekonaniem, pasją. Jest bardziej emocjonalny, ale mniej merytoryczny i intelektualny od Zandberga. Jak mówi były działacz MS: „Przystojny, ma charyzmę, mógłby być ewangelikalnym kaznodzieją albo szlachetnym nauczycielem z misją w amerykańskim czy francuskim filmie o trudnej młodzieży z getta biedy. Materiał na Kukiza lewicy”.

Buduje swój wizerunek, antagonizując przedsiębiorców („jestem przedsiębiorcosceptyczny”, przyznaje z zadowoleniem) i klasę polityczną. To chyba on najczęściej z działaczy Razem atakuje SLD jako nieprawdziwą, skorumpowaną latami władzy i przywilejów lewicę. Na ile jest to dobra taktyka, przekonująca dla lewicowych wyborców? Wątpliwości ma Piotr Szumlewicz: „W 2005 roku można było uznawać Leszka Millera za głównego wroga postępowej lewicy. Dzisiaj trudno zrozumieć, dlaczego eliminacja Millera ze sceny politycznej dla części członków Razem wydaje się ważniejsza niż sprzeciw wobec wyzysku, liberalnego rządu czy Kościoła”. „Konieczny czasem sprawia wrażenie, że ludzi bardziej kręci rozliczenie bankierów i obcięcie i tak niewysokich pensji posłom niż opieka zdrowotna, mieszkalnictwo czy edukacja” – mówi anonimowo inny dawny działacz MS.

Zawisza jest od Koniecznego mniej charyzmatyczna, ale bardziej konkretna, nastawiona na działanie. Buduje w Razem struktury, odpowiada za regiony na północy kraju. „Pracowita, energiczna, szybko się uczy, jest zdolna do kompromisów i myślenia w kategoriach Realpolitik” – mówi były działacz MS. W 2014 roku Zawisza startuje z trzeciego miejsca śląskiej listy Zielonych do parlamentu europejskiego. Dostaje 543 głosy. Bez sukcesu startuje także w wyborach do rady miasta stołecznego Warszawy jesienią zeszłego roku. Otwiera listę Zielonych w okręgu Bemowo, Ursus, Włochy. W kampanii upomina się o lepsze usługi publiczne w mieście. Z działalności w Zielonych zostało jej przywiązanie do zrównoważonego rozwoju.

Do Młodych Socjalistów trafiła jako licealistka z Katowic. Wychowywała się w górniczej rodzinie. Z robotniczego domu trafiła na politykę społeczną na UW. W wieku trzynastu zapadła na chorobę nowotworową; przeszła chemioterapię, straciła włosy. Nie poddała się, wyszła z choroby. Po studiach wpada w wir prekarnych prac. Zajmuje się też publicystyką, trafia najpierw do dziennika „Trybuna”, a obecnie pisze dla Strajk.eu. Portal prezentuje lewicową, populistyczną publicystykę, agresywną w tonie, dosadną, krótką, wyrażającą głos pokolenia, którego interesy reprezentować chce Razem. Zawisza atakuje tam elity polityczne III RP, upomina się też o standardy państwa opiekuńczego. Często pisze o sprawach służby zdrowia – ta tematyka wydaje się jej szczególnie bliska.

Wnuki prześnionej rewolucji

Jedynką na liście Razem w Krakowie jest Jakub Baran. Studiuje filozofię na UJ i to właśnie filozoficzne lektury – Marks, Brzozowski – pchnęły go ku lewicy i zaangażowaniu. Zaczynał jako asystent Anny Grodzkiej. Mówi, że to dało mu wgląd w to, jakie narzędzia daje parlament, jak praca nawet pojedynczej zdeterminowanej posłanki i pomagających jej ludzi może wiele zmienić.

Formacyjne dla niego były nie lewicowe organizacje, ale doświadczenie walki o prawa lokatorów. Baran jeździł na poranne eksmisje, interweniował. Pokazywał legitymację asystenta posłanki, gdy trzeba było ściągnąć policję do mieszkania z lokatorami, którego drzwi zamurował właściciel. Angażował się także na uczelni. Wiosną zorganizował solidarystyczny strajk z warszawskim Uniwersytetem Zaangażowanym.

Rok temu walczył o głosy w wyborach do rady miasta z Krakowa Przeciw Igrzyskom. KPI zorganizował zwycięskie referendum przeciw planom organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w Krakowie, a potem przekształcił się w komitet wyborczy walczący o władzę w mieście. Zdobył 6,73% głosów – przekroczył próg wyborczy, ale przepadł przy podziale mandatów. Lider komitetu, Tomasz Leśniak, tak mówi o Baranie: „Między innymi dzięki determinacji i ciężkiej pracy Kuby udało nam się uzyskać ponad 10% poparcia mieszkańców w okręgu, z którego kandydował”.

Pytam Barana, co jest największym problem Krakowa, który chciałby rozwiązać jako poseł. „O smogu już wszyscy mówią – zaczyna – „więc powiedziałbym, że nędza życia studenckiego. Do miasta ściągają dziesiątki tysięcy studentów skuszone jego mitem. Zastają drogie mieszkania o niskim standardzie i wysokie ceny życia w mieście. Uczelnie bardzo skąpo przyznają stypendia. By się utrzymać, studenci muszą się podejmować różnych prac. Kraków ma im do zaoferowania głównie gastronomię, gdzie zatrudnia się nawet nie na śmieciówkach, ale często na czarno i za bardzo niskie stawki. To jest błędne koło, które można przerwać”.

Baran urodził się w Krakowie, mieszka z rodziną. Jest, jak mówi, „wnukiem prześnionej rewolucji”. PRL przeniósł jego dziadków ze wsi do miasta, jego rodzice jako pierwsi w swoich rodzinach zdobyli wyższe wykształcenie. „Na początku transformacji nie powodziło im się źle, dziś został głównie kapitał kulturowy. Można powiedzieć, że jestem z rodziny lumpeninteligenckiej”.

Wnukiem prześnionej rewolucji jest też Jarosław Soja. I to jedyne jego podobieństwo do reszty liderów list Razem. „Dziesięć lat temu nie byłem w ogóle lewicowy” – mówi. Pochodzi z Częstochowy. Chciał tam wrócić po studiach prawniczych w Toruniu, ale nie było pracy. Wyjechał więc do Pruszkowa, zdobył uprawnienia doradcy podatkowego. Pracuje głównie z małymi i średnimi przedsiębiorstwami. Daje mu to stabilne dochody, jako jeden z niewielu działaczy Razem mówi o sobie pewnie: „Jestem klasą średnią, mnie i żonie powodzi się naprawdę dobrze”. Co w takim razie pchnęło go na lewo? Lektury – w tym Krytyki Politycznej. A także przyjaźń z osobami homoseksualnymi i uświadomienie sobie ich dyskryminacji. Wreszcie praca z systemem podatkowym pokazała mu, gdzie są w nim dziury, i dała wiedzę, jak można je załatać. Lewicowe tradycje rodzinne? Rodzina towarzysko znała ludzi z „Solidarności” lat 80., w domu panowała duża niechęć do PRL – mimo tego, że dał jej awans. Dlatego Soja długo miał problem z określeniem się jako człowiek lewicy, a jeszcze większy z zaangażowaniem.

Teraz idzie do Sejmu, by reformować podatki. „Nie mam kompleksów. Mogę dyskutować jak równy z równym z najlepszymi sejmowymi ekspertami”. Soja nie ma rysu lewicowej bohemy, może być bardziej wiarygodny dla wyborców z klasy średniej niż inni członkowie Razem. Jak przyznaje, jest też znacznie bardziej otwarty na postulaty przedsiębiorców niż średnia w partii.
Pytam go, co będzie, jeśli nie zdobędą nawet 3%. Czy Razem się nie rozpadnie?. „Na pewno nie – odpowiada. – Ja już mam wiele planów, co będę robił w partii po wyborach. Niezależnie od wyniku”.

Razem czy osobno

Pokoleniowe doświadczenie, z którym ludzie Razem, a przynajmniej ich część, idą do Sejmu – horror rynku mieszkaniowego bez tanich mieszkań na wynajem, praca na śmieciówkach, eksmisje, wymuszone migracje, praca poniżej klasyfikacji – z pewnością jest dziś w polskiej polityce zblokowane i domaga się artykulacji. Jakie mają na to szanse? Ilnicki zapewnia: „Stare konflikty z czasów Młodych Socjalistów nie mają dzisiaj znaczenia. Razem jest ziszczeniem marzenia o lewicowej liście, na lewo od SLD. Niezależnie od realnych szans Razem na pokonanie progu wyborczego, uważam głos oddany na nich za programowo słuszny i politycznie estetyczny. Będę głosować na Razem”.

Inni są bardziej sceptyczni. Jeden z założycieli MS mówi: „1-2 proc. głosów to realny próg poparcia dla radykalnej lewicy w Polsce”. Inny były członek władz Młodych Socjalistów: „W szerszej świadomości wyborców partia nie istnieje, bo ta obecność medialna to jednak za krótko i za mało. Brak znanych twarzy, który oficjalnie traktują jako swój atut, naprawdę działa na niekorzyść. Prawdę powiedziawszy, jedyny scenariusz, w którym ten start ma jakikolwiek wpływ na wybory, to chyba taki, że zabiorą te 0,5-1% Zjednoczonej Lewicy, których koalicji zabraknie do przekroczenia progu 8%”.

Tego może obawiać się wielu wyborców, którym będzie zależeć, by jakakolwiek nie-prawica była w Sejmie. Albo by miała szansę powstać koalicja przeciwko PiS-owskiemu prezydentowi. Razem robi więc błąd, idąc osobno? Czy zamiast ustawiać SLD jako głównego wroga, nie warto było się z nimi dogadać? Słabsi dziś Zieloni wynegocjowali w ZL dwie dwie jedynki. Wątpliwości nie ma Piotr Szumlewicz: „Moim zdaniem Razem powinno być ważną częścią Zjednoczonej Lewicy. Osobiście chciałem z nimi budować emancypacyjną frakcję w obrębie ZL i ciągnąć całość koalicji na lewo”.

Działacze Razem odpierają jednak takie argumenty. „Gdybyśmy zaczęli rozmawiać z SLD, nie byłoby już partii” – mówi Soja. – Dlatego ludzie do nas przyszli, dlatego nam zaufali i się zaangażowali, że mieli już dość Millera, Palikota, zgranej klasy politycznej. Nie możemy obiecywać zmiany i iść razem z nimi”.

Wątpliwości nie ma też Konieczny. „Doświadczenia Podemos i Syrizy pokazały, że potrzebujemy partii, by zmienić coś w polityce danego kraju. Nie zrobią tego pojedyncze osoby, wrzucone w stare partyjne tryby. Żałujemy niektórych osób, które poszły z Zjednoczoną Lewicą, to pewne. Ale te osoby, nawet jeśli się dostaną do Sejmu – a dziś to nie jest wcale oczywiste – może zmienią coś na lepsze w swoim życiu, ale nie zmienią całościowo kraju”.

Od redakcji: Pomimo prób nie udało się uzyskać od członków partii Razem i byłych członków MS autoryzacji ich wypowiedzi.

**Dziennik Opinii nr 276/2015 (1060)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij