Historia

Lehrer: Czarno-biali Sprawiedliwi

Krakowska wystawa o Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata prezentuje jednowymiarową, narodową wersję historii.

Jako autorka, badaczka i kuratorka zajmująca się sprawami pamięci polsko-żydowskiej nie mogę nie zabrać głosu w sprawie wystawy Krakowscy Sprawiedliwi. Motywy, postawy, przesłanie, goszczącej w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa w Fabryce Schindlera.

W wystawie uderza przede wszystkim to, że jest raczej pomnikiem niż prezentacją godną Muzeum Historycznego. Wzniesienie pomnika polskim Sprawiedliwym jest inicjatywą cenną – i w rzeczy samej są plany postawienia takiego pomnika. Tyle że muzea powinny raczej uczyć i wyostrzać nasz zmysł moralny przez konfrontowanie z całym skomplikowaniem ludzkiego życia. A to bardzo często wymaga pójścia wbrew naszym odruchom, a nie wygodnego podążania za nimi.

Anglojęzyczne wprowadzenie do wystawy sugeruje – cytując profesora Jacka Leociaka – że jest ona poświęcona „Spotkaniu człowieka z człowiekiem. Spojrzeniu sobie w oczy”. Że mówi „o dylematach, oznaczających coś innego dla każdej ze stron”. Ale niewiele tutaj faktycznych rozterek związanych z ratowaniem Żydów w trakcie wojny, nie zostają też wyjaśnione żadne rozbieżności w znaczeniu tego doświadczenia dla obu stron. Zamiast tego na wystawie panuje uparcie perspektywa narodowa.

Wyeksponowana w wielkim formacie lista nazwisk – po jednej stronie Sprawiedliwi, po drugiej Żydzi – to typowa strategia „ku czci”. Ale taki układ sugeruje też pewną równość – jak gdyby na każdą żydowską ofiarę przypadał jeden polski bohater. Swoją drogą przywoływana na wystawie liczba 10 tys. ocalałych Żydów i Żydówek, choć dotyczy ogółu tych, którzy przeżyli wojnę – może być nieopatrznie wzięta za liczbę ocalonych przez Sprawiedliwych.

Portrety tych, którzy ratowali, wiszą na wystawie dumnie niczym sztandary, ale wyprane uprzednio z całego społecznego i psychologicznego kontekstu, w jakim dokonywano bohaterskich czynów – z iście piekielnymi wyborami i niełatwymi wyzwaniami po drodze.

Panuje tu raczej klimat upamiętniania niż zgłębiania tematu Sprawiedliwych i nie burzy go pojedyncza czarna ściana, na której powieszono nazistowski plakat informujący o karalności pomocy ludności żydowskiej zestawiony z małym listem, gdzie jakiś Polak grozi wydaniem swoich sąsiadów.

Spróbujmy sobie wyobrazić wystawę nieco inną, taką, która twórczo rozchwiewa drogie nam mitologie, uwrażliwiając na zupełnie nowe perspektywy. Może mogłaby ona śledzić pojedynczy przypadek ocalenia, z punktu widzenia ratowanych i ratujących. Takie podejście pozwoliłoby odwiedzającym muzeum włączyć się w przedstawianą historię z różnych punktów widzenia, w ramach innych niż tylko polska, narodowa wersja opowieści. Mogłaby to też być próba uzyskania koniecznego dystansu, niezbędnego przy zajmowaniu się pytaniami tak trudnymi, jak towarzyszące ratowaniu: Motywy (Dlaczego nawet niektórzy antysemici byli skłonni ratować Żydów w trakcie wojny?), Zagrożenia (Dlaczego ratujący obawiali się swoich sąsiadów w trakcie wojny, a nawet po jej zakończeniu?), Logistyka (Jak organizowano jedzenie dla ukrywających się? Kto za nie płacił? Co działo się po wyczerpaniu zapasów?), Uznanie / Nagroda (Jakie relacje i odczucia zostały między uratowanymi i ratującymi po wojnie? Kto wnioskował o przyznanie statusu Sprawiedliwych?), Konsekwencje (Jak ratowanie lub bycie uratowanym wpłynęło na poczucie narodowej, etnicznej, politycznej tożsamości?).

Poznanie odpowiedzi na te pytania uczyniłoby bohaterstwo jeszcze bardziej wzniosłym, ale i ludzkim.

Gdy na krakowskiej wystawie widziałam grupkę licealistek i licealistów stojących między pojedynczą czarną (złą) ścianą i resztą białych (dobrych) ścian, pomyślałam: To stracona szansa. Młodzi ludzie powinni mieć szansę na konfrontację ze wszystkimi szarościami, niełatwymi pytaniami, z którymi musiały się przecież mierzyć także poprzednie pokolenia i w obliczu których będą podejmować własne życiowe wybory. Jesteśmy im to winni, naszą rolą jest pokazać im wszystkie niejasne sfery. Czyli: pokazać im faktyczną historię, a nie tylko banalnie zapewniać, że ich wspólnota „zdała egzamin” (jak zresztą zostało to wprost ujęte w tytule jednej z dyskusji organizowanych przez muzeum).

Przeglądając wpisy w księdze pamiątkowej muzeum, widziałam konsekwencje takiego podejścia: wielu z odwiedzających pisało – z pewnością, z jaką wygłasza się frazes – że dobro zwycięża.

Jeden z zamieszczonych tam komentarzy jest może najlepszym dowodem niebezpieczeństw, jakie niesie upraszczanie historii do jej samochwalczej, w wąskim sensie patriotycznej odsłony: „Gdzie byli i są ci uratowani Żydzi? Dlaczego nie świadczą w świecie o swoim losie, dlaczego nie bronią dobrego imienia Polaków?”.

Sprawiedliwi są zasłużenie wyróżnieni, ich zachowanie powinno być dla nas przykładem, na zawsze. Ale w tym szczególnym momencie, gdy muzea w Polsce rozwijają się i mogą pozwolić sobie na eksperymenty, powinniśmy przemyśleć to, jak podkreślać napięcie między historią a pamięcią; jak ta pierwsza może wzbogacać tę drugą, a jak druga jest ciągłym zagrożeniem dla pierwszej.

Powinniśmy zastanowić się nad tym, czego możemy się nauczyć z szarości.

Dr Erica Lehrer – profesorka Concordia University w Montrealu. Antropolożka i kuratorka, autorka m.in Jewish Poland Revisited: Heritage Tourism in Unquiet Places (2013) i redaktorka tomu Curating Difficult Knowledge: Violent Pasts in Public Places (2011).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij