Serwis klimatyczny

COP19: Czarny szczyt klimatyczny

Polski rząd myli interes koncernów energetycznych z interesem społeczeństwa.

Po co właściwie polskiemu rządowi organizacja tegorocznego szczytu klimatycznego ONZ, który w poniedziałek 11 listopada rozpoczął się w Warszawie? Z deklaracji i działań polskich władz wynika, że ostatnią rzeczą, na jakiej im zależy, jest zgodne z oczekiwaniami międzynarodowej opinii publicznej pełnienie roli bezstronnego gospodarza szczytu, który stara się znaleźć kompromis między stanowiskami stron, aby przygotować podstawy pod nowe globalne porozumienie w sprawie zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Polska gościnność na bok, a minister Korolec, który z ramienia rządu będzie przewodniczył szczytowi, przywdzieje czarny kapelusz i będzie bronić status quo, żeby negocjacje nie posunęły się do przodu. Rząd chce przeforsować w ten sposób swoje radykalne stanowisko, którego centralnym punktem jest niechęć wobec polityki klimatycznej i obrona energetyki opartej na węglu – wynikająca z błędnego pojmowania polskiej racji stanu.

Konferencja w Warszawie ma na celu przygotowanie podstaw nowego globalnego porozumienia o zmniejszeniu emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, które powinno zostać podpisane w 2015 roku na szczycie klimatycznym w Paryżu. 97% naukowców specjalizujących się w dziedzinie klimatu uważa, że to właśnie powodowane przez działalność człowieka emisje gazów cieplarnianych pochodzące ze spalania paliw kopalnych są odpowiedzialne za ocieplanie się naszej planety przez ostatnie dekady. Węgiel jest paliwem o największej emisyjności, a więc o największym szkodliwym wpływie na klimat. Od czasów przedindustrialnych temperatura na Ziemi podniosła się o blisko 0,8ºC. Powstrzymanie katastrofalnych skutków zmian klimatu, które w Polsce występować będą przede wszystkim w postaci ekstremalnych zjawisk pogodowych, takich jak powodzie i susze, zależy od tego, czy uda nam się zatrzymać ten wzrost temperatury poniżej krytycznej granicy 2ºC. Aby uniknąć katastrofy, światowe emisje gazów cieplarnianych muszą zacząć spadać najpóźniej do roku 2020.

Zobowiązania do redukcji gazów cieplarnianych do roku 2020 podjęte dotąd przez rządy państw z całego świata są zbyt niskie, aby osiągnąć ten cel. Dotyczy to też unijnego celu redukcji emisji o 20% do roku 2020 w stosunku do poziomu z roku 1990, gdyż zgodnie z wynikami badań naukowych kraje rozwinięte powinny zredukować emisje o 25–40%. Aby w Paryżu w 2015 roku udało się osiągnąć porozumienie, które ograniczy wzrost globalnej temperatury do poziomu co najwyżej 2ºC, potrzebne jest podniesienie obecnych celów redukcyjnych do roku 2020 i przyjęcie nowych, na okres po 2020. To, w jaki sposób kraje podzielą między siebie wysiłki, wymaga miesięcy ustaleń i pracy, a w Warszawie musi zostać przygotowany plan dojścia do tego porozumienia na najbliższe dwa lata.

Wielki hamulcowy

Polski rząd już dawno przyjął rolę hamulcowego polityki klimatycznej. MSZ finansuje obecnie nawet kampanię PR, która ma zmniejszyć naszą izolację w sprawie klimatu na forum Unii Europejskiej. Trudno stwierdzić, na ile takie mydlenie oczu może być skuteczne – działania rządu stoją w oczywistej sprzeczności z wizerunkiem promotora otwartej debaty, jaki ma za zadanie stworzyć ta kampania. Nasze władze konsekwentnie blokują dyskusję na temat podniesienia unijnego celu redukcji na 2020 rok do 30%. Trzykrotnie samotnie zablokowały również przyjęcie przez Unię celów redukcji emisji na okres po 2020 roku. Nie przedstawiły przy tym żadnego konstruktywnego rozwiązania czy warunków, na których mogłyby zgodzić się na politykę klimatyczną po 2020 roku.

Negocjacje? Tak, z biznesem

Rząd nie ukrywa specjalnie swojej niechęci do polityki klimatycznej i przywiązania do energetyki węglowej, która ma być promowana także podczas szczytu klimatycznego. Premier Tusk złożył ostatnio wizytę w RPA, podczas której zapowiedział współpracę obu krajów podczas szczytu, jeśli chodzi o przyszłość energetyki opartej na węglu. RPA jest jednym z dwóch krajów na świecie (obok Mongolii), w których z węgla pochodzi procentowo więcej prądu niż w Polsce. W tym samym czasie co szczyt klimatyczny Polska gości w Warszawie także Międzynarodowy Szczyt Węgla i Klimatu organizowany przez Światowy Związek Węglowy (World Coal Association), pod patronatem Ministerstwa Gospodarki. Wezmą w nim udział przedstawiciele branży węglowej, m.in. polskich węglowych gigantów, takich jak Kompania Węglowa i Katowicki Holding Węglowy.

Tym samym Polska chce wykorzystać szczyt klimatyczny, aby promować interesy wielkich koncernów reprezentujących węglowe lobby.

Jednocześnie na „partnerów” szczytu klimatycznego rząd wybrał firmy należące do największych emitentów gazów cieplarnianych. W gronie wybranych znalazła się na przykład Polska Grupa Energetyczna, która 93% sprzedawanego prądu produkuje z węgla, Arcelor Mittal, największa firma sektora górnictwa i stali na świecie, której emisje odpowiadają tym wytwarzanym przez całę Czechy, czy Alstom, który od lat 90. odpowiada za 95% zainstalowanej bazy dla elektrowni opalanych węglem w Polsce. Nie ma wśród firm partnerów szczytu przedsiębiorstw, których specjalnością byłaby zielona energetyka.

O tym, czyje interesy reprezentowane będą podczas szczytu klimatycznego, świadczy także charakter nieformalnego spotkania wysokiego szczebla (tzw. pre-COP), służącemu  merytorycznemu przygotowaniu szczytu, które odbyło się w dniach 2–4 października w Warszawie Do tej pory spotkanie to zawsze miało charakter zamknięty, tym razem Polska umożliwiła w nim udział także przedstawicielom biznesu oraz organizacji biznesowych. Jednocześnie do udziału nie zaproszono przedstawicieli nauki, samorządów ani organizacji pozarządowych. To na tym spotkaniu nakreślone zostały priorytetowe tematy negocjacji i warunki, które należy wziąć pod uwagę, kształtując przyszłe porozumienie.

Polska zajmuje dziewiątą pozycję na liście największych producentów węgla na świecie, co sprawia, że jesteśmy jednym z najważniejszych punktów na węglowej mapie globu. W 2012 roku 83% prądu w naszym kraju pochodziło ze spalania węgla. Zgodnie z prognozami opublikowanymi ostatnio przez Kancelarię Premiera, polski system energetyczny ma być oparty na węglu nawet po roku 2050. Ze względu na stopniowe wyczerpywanie się zasobów węgla kamiennego i brunatnego w obecnie eksploatowanych złożach planowane jest otwarcie nowych, m.in. złóż węgla brunatnego „Legnica” i „Gubin”. Polska planuje także budowę największej w Unii liczby nowych elektrowni na węgiel brunatny i kamienny. Mają one zastąpić nasz przestarzały system energetyczny, w którym aż dwie trzecie zainstalowanych mocy ma więcej niż 30 lat.

Czarne przekleństwo

Problem polega na tym, że to „czarne złoto” coraz częściej staje się naszym przekleństwem. Nie chodzi nawet o samą ochronę klimatu, choć jego zmiany odczuwamy w Polsce już dziś, a ich konsekwencje odbijają się na naszych kieszeniach. Z wyliczeń rządowych wynika, że w poprzedniej dekadzie (lata 2001–2010) straty wynikające z powodowanych przez zmiany klimatu ekstremalnych zjawisk pogodowych, np. powodzi czy susz, wyniosły w Polsce aż 54 mld zł, a na przystosowanie się do nich Polska będzie musiała wydać do 2020 roku ponad 80 mld zł. Chodzi także o szansę na modernizację kraju, która może nam przejść koło nosa. Zdaniem dr. Michała Wilczyńskiego, byłego głównego geologa kraju i wiceministra środowiska, plany budowy nowych ogromnych elektrowni (w tym tych węglowych) zatrzymają nasz kraj na co najmniej osiemdziesiąt lat w modelu gospodarczym z pierwszej połowy XX wieku. Dlaczego?

Premier Tusk powtarza często, że Polska będzie bazować na wytwarzaniu energii z węgla, przede wszystkim brunatnego, ponieważ jest on najtańszym źródłem elektryczności. Niestety nie ma nic za darmo. Rząd całkowicie ignoruje ukryte, tzw. zewnętrzne koszty społeczne i środowiskowe produkcji energii z węgla, które płaci polskie społeczeństwo. Jego wydobycie niesie za sobą dewastację środowiska, likwidację miast i wsi w przypadku węgla brunatnego oraz wstrząsy, pęknięcia budynków, zniszczenie infrastruktury i zanieczyszczenie wód pitnych w przypadku węgla kamiennego. Spalanie węgla ma ogromnie szkodliwy wpływ na zdrowie.

Mówienie, że węgiel jest tani, można porównać do rozpatrywania kosztów alkoholu tylko przez pryzmat kwot wydawanych na jego zakup – i ignorowaniu przy tym kosztów wywołanych spustoszeniem, jakie alkohol wywołuje w życiu alkoholika i jego rodziny. 

Błędem jest też ignorowanie zmian technologicznych w obszarze odnawialnych źródeł energii – one stale tanieją, a wiele z nich już teraz jest konkurencyjnych wobec paliw kopalnych. Koszty energetyki opartej na węglu mogą tymczasem tylko rosnąć, wraz z koniecznością stosowania coraz bardziej zaawansowanych technologii ograniczających emisje szkodliwych dla zdrowia substancji. Tylko kwestią czasu jest, kiedy krzywe tych kosztów się spotkają; od tego momentu elektrownie węglowe staną się obciążeniem nie tylko dla polskiego społeczeństwa, ale i dla polskiej gospodarki.

Kolejnym mitem, którym karmi nas polska administracja, jest rola zasobów węgla dla zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego kraju. Okazuje się, że Polska importuje coraz więcej węgla kamiennego, m.in. z Rosji. W 2011 roku, przy wydobyciu równym 76 mln ton, musieliśmy sprowadzić dodatkowo spoza naszych granic aż 15 mln ton węgla. Zdaniem dr. Wilczyńskiego już w 2030 roku import węgla kamiennego do Polski przewyższy krajowe wydobycie. Wzrastający import wynika z faktu, że nasz węgiel jest dużo droższy niż węgiel na światowych rynkach.

Skupiając wszystkie siły na obronie status quo, rząd nie dostrzega alternatywy i szans, jakie stawia przed naszym krajem polityka klimatyczna.

Nasz przestarzały system energetyczny można odtworzyć, opierając się na energetyce odnawialnej – także przydomowych wiatrakach, panelach fotowoltaicznych czy małych biogazowni, dzięki którym Polacy mogliby wytwarzać prąd na własne potrzeby oraz sprzedawać go do sieci. Rachunki za energię zmniejszyłyby też inwestycje w poprawę efektywności energetycznej, przede wszystkim przez ocieplanie budynków. Takie działania wymuszają postęp technologiczny i wzmacniają innowacyjność. Z raportu Niskoemisyjna Polska 2050 wynika, że polityka klimatyczna mogłaby być szansą na modernizację naszego kraju i pozwoliłaby Polsce uniknąć tzw. pułapki średniego dochodu, w którą wpadły między innymi Grecja i Hiszpania. Ta ostatnia swojego czasu stawiana była przez Unię Europejską za wzór kraju, który dynamicznie się rozwija i tworzy najwięcej miejsc pracy w UE. Władze tego kraju zadowolone z sytuacji – co przypomina casus polskiej „zielonej wyspy” – nie podjęły na czas wysiłków, aby dokonać niezbędnych reform strukturalnych. W państwach tych wyczerpały się dotychczasowe motory wzrostu oparte na inwestycjach w podstawową infrastrukturę.

Gospodarz poza podejrzeniami?

Polska, jako gospodarz negocjacji, powinna zachować neutralność oraz być poza wszelkimi podejrzeniami, jeżeli chodzi o chęć osłabienia wyników konferencji. Tymczasem jest wręcz przeciwnie: działania rządu stawiają Polskę w dwuznacznej sytuacji i podważają naszą wiarygodność. Utrata zaufania to w dyplomacji strata, którą trudno odrobić. Zdaniem ministra Korolca organizacja konferencji miała wzmocnić wizerunek Polski na arenie międzynarodowej, tymczasem znacznie on ostatnio ucierpiał. Prasa międzynarodowa szeroko opisuje, jak rząd myli interes koncernów energetycznych z interesem społeczeństwa, które – czy to protestując przeciw złej jakości powietrza w Krakowie, czy przeciwko nowym kopalniom odkrywkowym na Dolnym Śląsku, w województwie lubuskim czy w Wielkopolsce – coraz bardziej zdaje sobie sprawę z konsekwencji uzależnienia Polski od węgla.

Ze względu na stanowisko Polski Unia Europejska zasiada do stołu negocjacyjnego z pustymi rękoma. Jeśli ram porozumienia, które ma być podpisane w Paryżu w 2015 roku nie uda się w Warszawie wyznaczyć, to nie będzie to wynikiem dość abstrakcyjnego braku kontroli nad emisjami czy braku alternatywnych rozwiązań czy też zbyt wysoko postawionej poprzeczki, ale nieugiętej postawy konkretnych państw wykazujących się brakiem elastyczności w negocjacjach. W sytuacji, kiedy trzeba pogodzić stanowiska ponad 190 krajów, zasiadanie do stołu z podejściem: „Jeśli wy nic nie zaoferujecie, to my też nie”, nie może spowodować postępu negocjacji. Chyba że wydarze się cud. Zwłaszcza jeśli tym okopanym na węglowym szańcu państwem jest sam gospodarz, który teoretycznie odpowiada za konstruktywne budowanie konsensusu.

Smutkiem napawa fakt, że gdzieś w tym wszystkim ginie idea, która powinna przyświecać negocjacjom – że jesteśmy w stanie wyjść poza myślenie przez pryzmat partykularnych, krótkowzrocznych interesów i wypracować porozumienie, które zapewni nam i naszym dzieciom bezpieczeństwo i godne warunki życia.

Anna Drążkiewicz – Polska Zielona Sieć (dlaklimatu.pl)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij