Kultura

Dunin: Chamy, Polacy, Żydzi i Esteci

Skąd ten przymus zachwycania się „Idą”?

Co do jednego mogę się z Jakubem Majmurkiem zgodzićIda, a właściwie jej recepcja, mówi nam coś o polskiej zbiorowej świadomości, a jak ktoś wierzy w podświadomość, to również o podświadomości. Oraz o jej strukturze i zróżnicowaniu. Chociaż ja wolę bardziej uchwytne zjawisko – dyskurs. (Bo któż na własne oczy widział świadomość?) Spójrzmy zatem na całą panoramę reakcji na ten film – głosów dyskursywnych.

„Chamy”. Obojętni i przekorni. Ida nie zyskała szczególnej przychylności widzów, dopóki nie została rozreklamowana przez nagrody, Oscara i „Polak potrafi”. Jak widać, bez rynkowych mechanizmów promocyjnych ten temat: żydowskiego dramatu, polskiej winy i peerelokomuny, nikogo już specjalnie nie porusza. Nie ma też szczególnie dużej publiczności chodzącej do kina w poszukiwaniu czystych doznań artystycznych. Początkowo więc spory o ten film miały charakter niszowy, a potem już nie wypadało go otwarcie krytykować, przynajmniej w jego warstwie estetycznej. Odnotujmy jednak także głosy tych, którzy mówili (przede wszystkim prywatnie i w kuluarach), że film jest nudny, pretensjonalny, a miejscami w swej pretensjonalności wręcz komiczny. I pamiętajmy, że nie ma takiej suwmiarki, która precyzyjnie oddziela wzruszające piękno od kiczu. Część tej krytyki i kpinek była też zapewne przekorną reakcją na obowiązkowe zachwyty. Ale może to zdrowe, że ludzie nie chcą wiecznie zajmować się tymi tematami, żyją już czymś innym, poruszają ich inne problemy? Nie ma też dziś jednego obowiązującego kanonu estetycznego, a „artyzm to zabawka zdecydowanie klasowa.

„Polacy”. Przewidywalną reakcją – jak na każdy przekaz dotyczący zbrodni popełnionych przez Polaków na Żydach – było zaprzeczenie. Protesty. Zarzuty o antypolską propagandę. O to, że nie robi się filmów o Polakach ratujących Żydów. Że zabrakło wyjaśnienia, że to Niemcy odpowiadają za Holocaust. Itede. Opinie te często nie wymagały oglądania filmu i związane były zarówno z typowymi reakcjami obronnymi, jak i wykrystalizowanymi podziałami politycznymi, w ramach których gra w tropienie antypolskości jest elementem stałym i silnie zrytualizowanym. A więc dość nudnym.

„Esteci”. Poznajemy ich po tym, że mówią o uniwersalnych wartościach, mistyce i metafizyce, artystycznej doskonałości, symbolach, zachwycających kadrach, nastroju i wzruszeniach. Tak jakby można było wzruszenie zadekretować. I czemu Gałkiewicza nie wzrusza, skoro wzruszające jest. Treść filmu – bo w końcu ma on jakąś treść, i to dającą się opowiedzieć – traktują jako niekontrowersyjną, acz niezwykle złożoną. Natomiast wszelkie analizy, w których pojawiają się interpretacje krytyczne, uznają za świętokradztwo. Oczywiście sami też opowiadają i interpretują film, ale wszelkie inne odczytania nazywają publicystyką. Lubują się w tłumaczeniu, że film jest dziełem artystycznym, niejednoznacznym. I nie wolno go upraszczać ani, broń Boże, mieszać do tego polityki. Prawdziwe dzieła są, jak wiadomo, osobne, autonomiczne, a ich właściwy odbiór zarezerwowany jest dla elity ducha, która z pogardą patrzy na prymitywną i głupią resztę odbiorców i udziela im protekcjonalnych pouczeń.

To „Estetom” zawdzięczamy mantrę: jedni uznają ten film za antysemicki, drudzy za antypolski, a tylko my znamy jego prawdziwą wartość. W kliniczny sposób prezentują ten dyskurs Agnieszka Holland w rozmowie z Cezarym Michalskim. Jest to zgodne z „zasadą symetrii”, z upodobaniem stosowaną przez centrum po to, aby wszelkie odmienne głosy zdelegitymizować jako ideologiczne, a swojemu przydać walor obiektywizmu. Z centrum nie widać różnicy między kółkiem obrońców polskości a krytyczną analizą dzieła dokonywaną często całkiem wyrafinowanymi metodami. Współczesna krytyka literacka i filmowa odwołuje się do wielu rozmaitych ujęć teoretycznych, nie stroni od kontekstów społecznych i politycznych, nie ogranicza się do czytania jedynie kodów artystycznych.

Dystynkcja (w rozumieniu Bourdieu) nie pozwala jednak „Estetom” na zniżanie się do polemik na poziomie konkretnych argumentów, z którymi robią dokładnie to samo, co zarzucają nieprawomyślnym krytykom: sprowadzają je do prymitywnych klisz. Tak ustanawiana hegemonia ma wymiar polityczny – władzy. Właśnie w ten sposób, bez żadnego Urzędu z Mysiej (w PRL mieściła się tam cenzura), można pozbawić dzieła kultury wszelkiej mocy, poza zdolnością do budzenia egzystencjanych i estetycznych przeżyć. Utrwalić właściwe hierarchie odbioru i odbiorców oraz światopoglądowy konformizm, kwintesencję centrum.

Jednak gdyby Ida była rzeczywiście tylko uniwersalną przypowieścią, a nie dotykała ważnego dla części z nas (wcale nie tak wielkiej) historycznego i społecznego konkretu, wzbudziłaby tyle zainteresowania co Dogville von Triera, który umowność doprowadził prawie do ostatecznych granic.

„Żydzi”. To wszyscy, którym ten film wydał się intelektualnie podejrzany – z rozmaitych powodów. I wcale nie chodziło o wprost wyrażony w nim antysemityzm, takiego zarzutu chyba nikt w ten sposób nie stawiał, lecz ukryty obraz historii, zbyt wygodny i stereotypowy. A przede wszystkim o budowanie dystansu do spraw, od których jeszcze nie powinniśmy się dystansować. O wyczuwany fałsz wynikający z estetyzacji szantażującej widza. Co nie musiało wcale oznaczać, że nie umieli oni odczytać czy nawet przeżyć tej warstwy. Zdarza się, że coś nam się podoba, ale nie podoba nam się to, że się podoba.

Tutaj argumenty i spostrzeżenia były bardziej różnorodne, a czasem sprzeczne ze sobą. Zarzut o powielanie klisz i odwoływanie się do utartych schematów nie dotyczył tylko spraw żydowskich, ale także kwestii klasowych i płciowych. Na przykład w figurze chłopa Jakub Majmurek widzi swojego dziadka, natomiast inni zbyt wyrazisty symbol niższości, brudu, który jest nie nasz i nie dotyczy wrażliwych inteligentów. Wiem, że to głupie mówić: chciałabym, żeby coś innego było w tym filmie. Ale chciałabym zobaczyć Idę, w której mordercą żydowskiej rodziny jest przystojny akowiec. Czy zmieniłoby to wymowę obrazu i reakcje na niego? Wzbudziło konsternację? Jeśli tak, to nie zaprzeczajmy, że pozbawiony własnego głosu chłop, który przejął mienie, jest jednak bardziej stereotypowy. A to, że wydał mi się jako „Hamlet z czaszką” raczej komiczny niż tragiczny (kicz!), wpisuje mnie bezwzględnie do kategorii „Chamów”. (Chociaż film ten mnie też wzruszył, zachwyciły mnie zdjęcia, więc jestem „Estetką”, oraz skłonił do zabiegów dekonstrukcyjnych – „Żydówka”? Te kategorie to oczywiście typy idealne). Podobnie saksofonista grający Coltrane’a w zapyziałej knajpie nie jest pozbawiony dystynkcji klasowych. Wiadomo, że nie z ludu on, czyli dobry.

Prominentny „Esteta”, Tadeusz Sobolewski, mówił na poświęconej Idzie dyskusji w Żydowskim Instytucie Historycznym, że postacie w tym filmie to emblematy; Holland z kolei dostrzega subtelności psychologiczne – ciekawa płaszczyzna sporu, który nie zaistnieje, bo Idy trzeba bronić przed „lewicową ideologią”. Nikt jednak nie powiedział, jaki to ma właściwie związek z lewicowością, poza tym, że to synonim prymitywnej ideologii. I bronić w imię jakich wartości? Może i o to warto zapytać.

I jeśli nawet słusznie Majmurek widzi w Wandzie uosobienie nowoczesnej i liberalnej kobiety, to ja chciałabym dodać, że jest ono zgodne z seksistowskim stereotypem: żałosnego starzenia się, samotności leczonej alkoholem i karykaturalnymi jednorazowymi kochankami, jako kary za samodzielność. Samobójstwo Wandy było, jak mniemam, po prostu sposobem narracyjnym na pozbycie się kłopotliwego tematu żydokomuny. I chociaż uważam, że postać ta była stosunkowo najbardziej wieloznaczna, najciekawsza w tym filmie, to musiała zginąć. Nie za karę za zbrodnie stalinowskie albo porzucenie dziecka, tylko z powodu bezradności intelektualnej i etycznej w radzeniu sobie z takimi postaciami w naszej historii. Ale zaryzykowałabym też twierdzenie, że w jakieś mierze jest to patriarchalna fantazja na temat końca kobiety nazbyt i źle wyzwolonej. W skontrastowanych figurach Idy i Wandy można natomiast dostrzec znane emblematy świętej i dziwki. Jak wiadomo, dziwki zawsze są ciekawsze, sztuką jest pokazanie interesującego anioła.

Jednak najwięcej emocji budzi oczywiście kwestia polsko-żydowska. „Chamy” i „Polacy” odmawiają – z różnych powodów – udziału w tym śnie czy baśni, jak nazywa Jakub Majmurek Idę. Pamiętajmy o nich, kiedy mówimy, że Ida to „sennik polski”. Nie jesteśmy całą Polską. I w związku z tym filmem jakiś problem mogą przepracować lub przeżyć ci, dla których zawiłości polsko-żydowskiej historii w ogóle są istotne. A nieistotność, wyparcie i zaprzeczenie są częścią tego problemu. Kuba twierdzi, że Ida „pokazuje mechanizmy znikania z polskiej pamięci Żydów i ich historii”. Moim zdaniem jest częścią tego mechanizmu, i robi to absolutnie bezrefleksyjnie. Tak naprawdę nie ma w tym filmie miejsca dla Żydów. Umarli albo się wynarodowili i mamy ich z głowy. Oczywiście możemy powiedzieć, że taka jest właśnie prawda o polskich Żydach, a dzisiejsze poszukiwania korzeni, tożsamości i ruch na rzecz odbudowy kultury żydowskiej w Polsce to fanaberie. Można również powiedzieć, że już nadszedł czas, żeby zapomnieć o przeszłości – co było, to było. Prawda została odkryta, kości pochowane we właściwym miejscu. Wypada to jednak powiedzieć wprost. Te „nowe perspektywy w mówieniu o polskiej i żydowskiej historii ubiegłego stulecia w tym miejscu Europy”, które dostrzega w Idzie Majmurek, to perspektywa odległa, zestetyzowana, pozbawiona cierni, dająca terapeutyczne uspokojenie. Schrystianizowana. Może już na nią zasłużyliśmy? Szczególnie ci, którzy nie wypierali, nie unieważniali, nie zaprzeczali, jednym słowem odrobili lekcję. Chyba nawet jestem gotowa przychylić się do tego zdania, ale rozumiem też tych, dla których jest to jeszcze nie do przyjęcia.

Rozumiem też, że Ida może się podobać na świecie. Zagłada, polski chłop mordujący Żydów, szara i smutna komuna, Europa Wschodnia to obrazy, który się zuniwersalizowały, są powszechnie bez trudu odczytywane. I zapewne prawie wszyscy mają trochę dosyć obowiązku bolesnego przeżywania traumy Holocaustu; chcą ją przeżyć bezpiecznie, melancholijnie, a przede wszystkim estetycznie. Jak bajkę, sen… Terapeutycznie. Zwolnieni z obowiązku przeżywania konfliktu wartości czy rewidowania jakichkolwiek schematów. W tym filmie wszyscy są winni, mówił Sobolewski. A skoro wszyscy, to nikt. Jakież to wygodne. Powszechny podziw dla Idy może równie dobrze świadczyć o randze artystycznej, jak i potrzebie takiej uwznioślonej wygody.

Tu trzeba przyznać recenzji Jakuba, że na tle innych w stosunkowo najbardziej otwarty sposób to mówi. W przeciwieństwie do Holland, Majmurek przedstawia własną interpretację. Tak, to polski film i lek na polskie traumy. Ale czy żydowskie? A musi być? Nasze traumy związane ze stosunkiem polskiego społeczeństwa do Zagłady też są ważne. Lek ten jednak zostaje podany tak, żeby łyknąć go z zachwytem i bez refleksji nad tym, jaką chorobę leczy.

Jak wnikliwie zauważyła na tym samym spotkaniu w ŻIH-u Agnieszka Graff, fascynujący jest ten przymus akceptacji, podziwiania Idy, bezkrytycyzmu. Irytacja czy wręcz agresja, jaką budzą „Żydzi”. Żdanowszczyzna, sowieckie komisarki, niewyedukowani, niezdolni do „czystego” wzruszenia… Po prostu nie ma z kim rozmawiać.

Czyżbyśmy mieli już dość żydowskich traum w trzecim pokoleniu, wiecznych pretensji, podejrzliwości, czepiania się? Jeśli ten film ujawnił jakąś prawdę, to również taką.

I to wpisuje obrońców Idy – zirytowanych, obrażających i traktujących protekcjonalnie krytyków tego filmu – jednak do kategorii „Polaków”. Oni także się bronią, choć za pomocą bardziej wysublimowanych argumentów, przed uczciwym nazwaniem problemu.

Już nawet prezydent Komorowski odkrył, że to dobry film, bo skłania do dyskusji. Tylko jakich? Z „Polakami” o tyle trudno dyskutować, że wciąż powtarzają to samo, nie odnosząc się do dzieła, a bardziej do samego faktu jego powstania. Za to wobec innych – tych, których nie zachwyca sen o Idzie wycofującej się po poznaniu prawdy, tak jak i my chcemy się wreszcie wycofać – stosuje się najczęściej przemoc symboliczną, dyskredytując ich odczucia oraz intelektualne kompetencje. A mówienie, że film jest „dyskusyjny”, bez powiedzenia dlaczego, to jeszcze inna forma uniku.

Za bardzo istotne uważam pytanie, jak dziś radzić sobie z historią, która choć bolesna, tragiczna, niejednoznaczna, coraz bardziej się oddala. Ale to, w jaki sposób przebiega ta dyskusja, jest dla mnie dowodem – i może to jest miejsce na podświadomość, niewyrażalność – że  jeszcze do niej nie dojrzeliśmy.

***

DZIENNIK OPINII O „IDZIE”:

Agnieszka Holland: Poraża mnie brak wrażliwości u krytyków „Idy

Jakub Majmurek: Sennik polski

Edwin Bendyk: 50 twarzy „Idy”

Sebastian Smoliński: Martwa natura, czyli polska historia według „Idy”

Slavoj Žižek: W tej perfekcji jest coś fałszywego

Kinga Dunin, Okrutnie dobre siostry

Agnieszka Graff, „Ida” – subtelność i polityka

Piotr Forecki, Legenda o Wandzie, co zastąpiła Niemca

Elżbieta Janicka, Ogon, który macha psem

Helena Datner, Agnieszka Graff: My, komisarki od kultury – polemika z Krzysztofem Vargą

Jakub Majmurek, Pierwsze odkrycie w Gdyni

WKRÓTCE:

Andrzej Leder i Cezary Michalski o filmie / rozmowa z producentką Idy Ewą Puszczyńską

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij