Kaja Puto

Straszenie Kukizem

Rozbicie opozycji skończyło się na Węgrzech tak, że dziś można tam co najwyżej wybrać między PiS-em a Kukizem.

W przebywaniu na Zachodzie najtrudniejsze jest to, że wszyscy pytają: „co z tą Polską?”. Im dalej od Polski, tym prościej: teza zawarta w pytaniach ogranicza się zazwyczaj do stwierdzenia: „a bo u was ten bliźniak-faszysta rządzi, ta?”. Wtedy wystarczy objaśnić, że to nie takie proste: że przed bliźniakiem nie było tak super, że pendolino jeździ tylko do Warszawy i z powrotem, a porządnej umowy nie można doczekać się nawet w wegańskim bistro dla lewackiej hipsterki.

Argumenty to na Zachodzie łatwo przyswajalne. Aha, no tak – słyszę w odpowiedzi – przecież potknęliśmy się na tym już setki razy, zaczynając od Pahlawiego, a może nawet i Atatürka, na Jelcynie i Arabskiej Wiośnie kończąc. Prozachodni nie znaczy spoko, a wkurwione tłumy z dostępem do twittera nie znaczy społeczeństwo obywatelskie. Ok.

Potem trzeba jeszcze wyjaśnić, że i z Kościołem to nie takie proste. Że młodzi naziole niechętnie zaglądają do naw, a po polskiej wsi hasają wściekłe demony antyklerykalizmu. I że na PiS nie głosują tylko starzy, religijni i niewykształceni, ale i gimbaza nakarmiona szowinizmem z imageboardów. Aha, no tak – główkuje sobie Zachód – z tym zachwytem nad mediami dwa zero też nam trochę nie wyszło. Jasne.

Sprawa komplikuje się, jeśli chodzi o kraje położone bliżej Polski: wiedzą trochę więcej. Tacy na przykład Niemcy. Z przyczyn oczywistych mają to do siebie, że zaczynają rozmowę od szukania pozytywów. Nie, że faszysta wybrany przez ciemnogród, tak głośno nie powiedzą, przynajmniej nie w pierwszym zdaniu, bo w pierwszym zdaniu wykrzykną: „cudownie, że macie ten KOD!”.

Zanim przyjechałam na dłuższą chwilę do Niemiec, starałam się nie zajmować stanowiska w lewicowo-liberalnym konflikcie pt. „iść z KOD-em czy nie iść?”.

Rozumiem argumenty obu stron: środowisko partii Razem, które niechętnie widzi się na selfiaczu Ryszarda Petru i resztę, która w KOD-zie widzi przede wszystkim wspólną sprawę: obronę lichych bo lichych, but still instytucji demokratycznych.

Z jednej strony rozumiem, że świat, którego broni KOD – pokraczna, nieudolnie aspirująca do Zachodu III RP – był dla wielu wyborców źródłem frustracji, co prędzej czy później musiało doprowadzić do zwycięstwa populizmu. Z drugiej – wiem, jak rozbicie opozycji skończyło się w innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej: jeśli Rosja to zbyt odległe porównanie, weźmy chociażby Węgry, na których wybrać sobie można co najwyżej między PiS-em a Kukizem.

jeśli Rosja to zbyt odległe porównanie, weźmy chociażby Węgry, na których wybrać sobie można co najwyżej między PiS-em a Kukizem.

Osobiście przechylam się w stronę „iść”, właśnie z tego ostatniego powodu. PiS umacnia swoją pozycję, zabierając się po kolei za wszystkie bolączki badylarskiej transformacji: krach pomocy socjalnej, dziki rynek mieszkaniowy, a ostatnio za trupisko publicznej służby zdrowia. Czy coś z tego wyjdzie – inna sprawa, grunt, że władza ubiera w słowa problemy, na które wcześniej jedyną odpowiedzią było „zausz firmę”. Zawłaszcza lewicową krytykę III RP, włączając ją w swoją wizję Polski, która to wizja jest dla mnie absolutnie nieakceptowalna.

A walczyć na procenty z PiS-em nie ma siły ani małe wciąż Razem, ani pogrążona w odmętach ego Schetyny Platforma, ani klecąca swój program pod wąską grupę wyborców Nowoczesna. SLD pomińmy litościwym milczeniem.

No więc już prawie wychodzę na ten nieszczęsny KOD. Jeśli zagryzę zęby, zniosę i grafomana Kaczmarskiego, i wrzaski o tym, że Kaczyński jest hehe niski i hehe nie ma żony, i jęki nad zabraną Trójką (która, notabene, od lat utrwala w Polakach przekonanie, że muzyka musi pochodzić z gitary albo z windy). Jeśli zacisnę pięści, przeżyję bezmyślne hasła w stylu „Precz w PiSlamem” i gwizdanie na środowiska LGBT, bo przecież – tłumaczę sobie – od czasów konserwatywnego obyczajowo PRL i tak wiele się zmieniło. Powinnam tam iść, żeby gwizdać na tych, którzy gwiżdżą. A o gustach się przecież nie dyskutuje. I tak dalej.

Ale jest jedna rzecz, której nie mogę KOD-owi wybaczyć: upieranie się, że jego działalność nie jest polityczna. Polityka – jak wiedzą wszyscy Polacy – jest brzydka, brudna i szkodzi, a zajmują się nią wyłącznie karierowicze, nieudacznicy i ludzie chciwi. KOD – twierdzi KOD – z polityką nie ma nic wspólnego, a li tylko z obywatelami.

Zostawmy definicje, mniejsza o to. Spieranie się w tym kontekście o to, co znaczy słowo „polityczność” nie ma sensu, bo w praktyce polityka kojarzy się właśnie z tym jak wyżej, a nie z żadną reprezentacją interesów grup społecznych. Oczywiście można byłoby udowadniać KOD-owi, że jego działalność jest na wskroś polityczna, tylko po co?

Kłopot z KOD-em polega na tym, że to wzbranianie się przed polityką w Polakach utrwala, oddalając ich tym samym od Europy, o której tak głośno krzyczy: bo najdotkliwsza statystycznie różnica między obywatelem zachodniej a wschodniej Europy tkwi właśnie w poziomie zaufania, w tym również zaufania publicznego.

Jest to działanie niezwykle szkodliwe dla kraju, który znajduje się na krawędzi wojny kulturowej, a w którym na wybory chodzi połowa obywateli.

Jeśli polityką nazywać będziemy okraszone żółtym paskiem bitwy w kisielu, na kolejne wybory pójdzie jedna piąta. Ta, która medium z żółtym paskiem z zasady nie ogląda.

Asekuracyjną postawę KOD-u wykorzystuje też sam PiS, obsesyjnie kreując go na rdzeń swojej opozycji. Rdzeń to – trudno zaprzeczyć – bardzo rachityczny. Odpowiedzialności KOD-u za swoją rolę w opozycji nie chce sam KOD. Ale musi ją wziąć – albo zniknąć. W przeciwnym razie będziemy za trzy lata głosować na PiS przeciwko Kukizowi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij