Oleksij Radynski

Przyjdzie junta i nas zje

Nie zdziwię się, jeśli podczas kolejnej rocznicy Majdanu scenę zastąpi trybuna z generałami.

„Domagamy się wprowadzenia stanu wojennego” – przeczytałem na jednym z transparentów podczas obchodów pierwszej rocznicy Majdanu. Przypomniało mi się, że rok temu w Kijowie najbardziej obawiano się właśnie tego, że władza wprowadzi stan wojenny. Oczywiście chodziło o nieco inny stanu wojenny niż ten, którego teraz – od nieco innej władzy – domagają się niektórzy z ówczesnych opozycjonistów. Na razie chodzi głównie o to, żeby nazywać rzeczy po imieniu. Dlaczego zamiast stanu wojennego wciąż używamy wstydliwego eufemizmu „operacja antyterrorystyczna”?

Wiadomo przecież, że rok po Majdanie trwa co najmniej jedna wojna, a być może nawet dwie. Jedna – z Rosją, druga – z tą częścią ukraińskich obywateli, którzy nie umieli sprawdzić w słowniku znaczenie słowa „junta” – tuż po tym jak rosyjska telewizja zaczęła bombardować ich relacjami o zbrodniach „faszystowskiej junty w Kijowie”. No dobrze, wielu z tych ludzi miało mocne powody, żeby wściekać się na centralną władzę, ktokolwiek by ją sprawował. Dlaczego jednak do tegoż słownika nie potrafi zajrzeć europejska „prawdziwa lewica”, specjalizująca się w ukraińskim juntoznawstwie?

Wygląda jednak na to, że kremlowskie brednie o „kijowskiej juncie” mogą mieć właściwości samospełniającego się proroctwa. „Kijowską juntą” nazywano cywilny rząd, który nie odważył się w żaden sposób odpowiedzieć na otwarte wypowiedzenie wojny przez sąsiedni kraj, a pierwszą wojskową operację zaczął niemal dwa miesiące po zajęciu jego terytoriów przez obce wojsko.

W wojnie prowadzonej przeciwko Ukrainie widzimy mało logiki – dopóki nie założymy, że jej celem wcale nie jest wojskowy podbój Charkowa, Połtawy czy Żytomierza, tylko stworzenie ukraińskiej demokracji takich warunków, żeby po prostu przestała istnieć. Najlepiej – drogą samobójstwa. Na przykład poprzez przewrót wojskowy.

Nie jest ważne, czy w wyniku tego przewrotu wojskowego dojdą do władzy skrajni nacjonaliści z batalionów ochotniczych, czy (bardziej prawdopodobna opcja) po prostu skrajni neoliberałowie, którzy z pomocą wojskowych przeprowadzą swoje „bolesne, ale niezbędne” zmiany. Myślę, że Rosja zadowoli się każdą z tych opcji. Dostanie mocny dowód na rzecz swojej tezy, że każdy przejaw niezadowolenia społecznego prowadzi bezpośrednio do wojny i dyktatury. Z ekranów telewizyjnych nie będą schodzić ofiary kolejnej „kijowskiej junty” – emeryci, bezrobotni, pracownicy socjalu. Zachód w tym czasie będzie chętnie zwracał uwagę na wyniki niezbędnych zmian: dobry klimat inwestycyjny, rozwój średniego biznesu, a jeszcze obiecanki tymczasowego rządu, że w przyszłych wyborach będą mogli wziąć udział cywilni kandydaci.

Nie będę zdziwiony, jeśli podczas kolejnej rocznicy Majdanu scenę zastąpi trybuna z generałami witającymi bataliony ochotnicze przed ich kolejną wyprawą na bitwę o to samo donieckie lotnisko. Niewykluczone, że ktoś nawet dostanie pozwolenie na pikietę z transparentem „Żądam zniesienia stanu wojennego”. Czekamy przecież na kolejną transzę pomocy. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij