Katarzyna Tubylewicz

Nieprzekładalność

Trzynaście procent Szwedów za kluczowy problem swojego kraju uważa nadmiar imigrantów, a partia, która zbudowała na tym swój program, jest dziś trzecią co do wielkości w szwedzkim parlamencie.

„Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata” – stwierdził kiedyś Ludwig Wittgenstein i miał cholernie dużo racji. Ostatnio nad tematem nieprzekładalności zastanawiałam się w kontekście wyborów w Szwecji i ich dość fatalnego wyniku. Fatalnego, bo choć najwięcej głosów (ponad 31 procent) zdobyli socjaldemokraci, to prawdziwymi zwycięzcami okazali się niestety populistyczni Szwedzcy Demokraci, partia o nazistowskich korzeniach, której członkowie mają na swoim koncie niezliczoną liczbę skandali o rasistowskim wydźwięku, łącznie z powiewaniem swastyką na prywatnych przyjęciach. W najnowszych wyborach zyskali aż 13 procent poparcia. Oznacza to w uproszczeniu mniej więcej tyle, że trzynaście procent Szwedów za kluczowy problem swojego kraju uważa nadmiar imigrantów, czyli obcych, a partia, która zbudowała na tym swój program, jest dziś trzecią co do wielkości w szwedzkim parlamencie. W Polsce nie było to przesadnie komentowane, bo nie od dziś wiadomo, że w całej Europie wieją ultraprawicowe wiatry, za to Szwecja nie otrząsnęła się jeszcze z szoku.

Jego istotną część stanowi niemożność pogodzenia się z faktem, że oto kraj, który miał być sumieniem świata, ostoją otwartości i tolerancji okazał się dokładnie taki sam jak inne kraje. Nie do końca tolerancyjny i nie do końca otwarty.

Szwedzi, dla których ważnym elementem tożsamości narodowej (a także sposobem na skuteczną promocję za granicą) stało się bycie wzorem przyzwoitości, już tym wzorem nie są. To duży kryzys tożsamościowy, trudny do wytłumaczenia w Polsce, bo tak jak Szwedzi mieli przez lata zakodowane przez szkołę, polityków i media poczucie, że żyją niemal w raju i są wzorowymi uczniami w szkole humanitaryzmu i tolerancji, tak istotną częścią dobrego samopoczucia Polaka jest i było przekonanie, że ma gorzej, jest mu trudniej, jest ofiarą, a większość jego narodu stanowią przeklęci idioci oraz zdrajcy o przeciwstawnych mu poglądach.

Myślę, że w Polsce kryzys tożsamościowy porównywalny do dzisiejszego szwedzkiego mogłoby wywołać nagłe zniknięcie wszystkich oszołomów ze sceny politycznej oraz wiadomość, że społeczeństwu polskiemu powodzi się najlepiej w całej Europie. Nie wiem, co zrobilibyśmy z tym fantem. Szwedzi też nie do końca wiedzą, co zrobić z nową rzeczywistością, w której panoszą się Szwedzcy Demokraci. Partia, której czołowi politycy potrafią stwierdzić, że „można wyciągnąć Murzyna z dżungli, ale dżungli z Murzyna już nie”.

Inną trudną do zrozumienia poza Szwecją kwestią jest stosunek współczesnych Szwedów do imigrantów. W wielu krajach imigrant to synonim człowieka, który wyruszył za pracą. W Polsce raczej nie mówi się o imigrantach, tylko o emigrantach, bowiem to my uparcie i od wieków przenosimy się do innych miejsc na ziemi, nie uważając, że mamy w związku z tym jakiś rodzaj długu wdzięczności, który nakazywałby otwieranie polskich granic dla ewentualnych zainteresowanych.

W Szwecji słowo imigrant ma dość negatywny wydźwięk (jest to, jak już wspomniałam, kraj, w którym za najlepsze uważa się wszystko to, co krajowe, czyli szwedzkie). W ostatnim czasie imigrant kojarzony jest niemal jednoznacznie z uchodźcą, przez co raczej nie pisze się w prasie o licznych imigrantach, którzy płacą w Szwecji spore podatki i przykładają się do budowania państwa opiekuńczego. Szwedzcy Demokraci twierdzą, że imigrant, czyli uchodźca i azylant kosztuje, a więc jest ciężarem, a krytyczna Szwedzkim Demokratom prasa i tak, być może nie do końca świadomie, przejmuje ich język i zastanawia się nad tym, jakie obciążenie dla budżetu stanowią imigranci.

Jednocześnie warto podkreślić, że wszystkie pozostałe partie polityczne opowiadają się za otwartymi na oścież granicami i hojną polityką względem azylantów. Odchodzący już premier Reinfeldt całkiem niedawno mówił o konieczności otwarcia serc dla ludzi uciekających przed wojną. I nie były to czcze frazesy. W roku 2013 spośród wszystkich krajów UE to Szwecja udzieliła azylu największej grupie ludności. Schronienie znalazło tu 26 395 uchodźców, w tym znaczące grupy uciekinierów z Syrii i Iraku (dla porównania dodam, że znacząco od Szwecji większa Polska przyjęła w 2013 roku tylko 735 osób).

Były już szwedzki minister ds. migracji powiedział jakiś czas temu: „We don’t think it is right and proper that so few of the 28 member states are making such a huge effort when a lot of you are just sitting by the ring side”.

Nie da się ukryć, że coś w tym jest. Problem polega jednak na tym, że niewiele krajów w UE ma podobny sposób patrzenia na sprawę.

Efekt jest taki, że Szwedzi tkwią dziś w szpagacie pomiędzy poczuciem obowiązku względem ludzkości i pragnieniem pozostania wzorowymi uczniami w szkole humanitaryzmu a nieprzyjemnym faktem, że żywiąc takie ideały, mają zarazem duży problem z kluczowymi kwestiami, takimi jak asymilacja imigrantów na rynku pracy (idzie fatalnie, Szwedzi są pod tym względem niemal na samym końcu krajów UE) lub desegregacja miast.

Kilka dni przed wyborami w Szwecji rozmawiałam z paroma polskimi dziennikarzami. Nikt nie pytał o sytuację imigrantów i temat wielokulturowości, za to wszyscy powtarzali jak mantrę jedno pytanie: jaki wpływ mogą wywrzeć wybory na stosunek Szwecji do Rosji? Czym różną się partie w swoim postrzeganiu Putina? I znowu bardzo trudno było wyjaśnić, że owszem, Szwecja niepokoi się Rosją, ale częściej pisze się tu o sytuacji w Iraku lub Syrii. To jest właśnie nieprzekładalność.

Polacy czują się jak zwykle przede wszystkim zagrożeni, a Szwedzi zastanawiają się, co zrobić, by dosięgnąć do wyidealizowanych wyobrażeń na swój własny temat.

Polacy uważają, że to oni zawsze poświęcali się i ginęli za innych. Szwedzi nigdy tego nie robili, ale czują się dziś zobowiązani do ratowania świata. Na wojnę z Putinem raczej nie pójdą (wręcz zdecydowanie bym na to nie liczyła), ale przyjęli więcej uchodźców z Iraku niż USA. I jak tu się wzajemnie zrozumieć?

Pisarka, publicystka i tłumaczka z języka szwedzkiego (przełożyła m.in. kilka powieści Majgull Axelsson i trylogię Jonasa Gardella. W latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Autorka powieści „Własne miejsca” i „Rówieśniczki”. Nauczycielka jogi.
Strona internetowa: www.katarzynatubylewicz.pl


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Tubylewicz
Katarzyna Tubylewicz
Pisarka, publicystka
Pisarka, kulturoznawczyni i tłumaczka literatury szwedzkiej. Autorka m.in. reportaży o współczesnej Szwecji „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, „Moraliści. Jak Szwedzi uczą się na błędach i inne historie”, nie-przewodnika „Sztokholm. Miasto, które tętni ciszą” oraz powieści „Własne miejsca”, „Rówieśniczki”, „Ostatnia powieść Marcela” i „Bardzo zimna wiosna”. Pomysłodawczyni i współautorka antologii rozmów o czytelnictwie „Szwecja czyta. Polska czyta”. Ze szwedzkiego na polski przełożyła m.in. cztery powieści Majgull Axelsson, głośną trylogię Jonasa Gardella o AIDS w Szwecji „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”, nominowany do nagrody Kapuścińskiego reportaż Niklasa Orreniusa „Strzały w Kopenhadze” i „Niebo w kolorze siarki” Kjella Westö. W  latach 2006–2012 była dyrektorką Instytutu Polskiego w Sztokholmie. Od wielu lat praktykuje ashtangę jogę.
Zamknij