Kaja Malanowska

Dziękuję

Niewidzialni, niedoceniani pomocnicy istnieją. I są to głównie kobiety, które zostały wychowane do męskiego cienia.

– Kaja, co sądzisz o Sierakowskim?
– Kaja, jak skomentujesz tę aferę?
– Czy to prawda, że źle traktował swoją dziewczynę?
Takie pytania od dwóch tygodni zadają mi znajomi. Muszę niestety wszystkich rozczarować. Jestem związana ze środowiskiem Krytyki Politycznej, ale Sławka Sierakowskiego znam słabo, a o jego związku z Cvetą Dimitrovą nic mi nie wiadomo. Żadnych plotek, moi drodzy, dostarczyć nie mogę.

Pomijając jednak prywatny aspekt wyznania Sierakowskiego, uważam, że jest to również ważny tekst polityczny, w którym autor nie pisze ogólnie, tylko używa własnej osoby jako przykładu. Sama często stosuję podobny zabieg i z własnego doświadczenia wiem doskonale, że osobiste wypowiedzi natychmiast wzbudzają lawinę negatywnych emocji. Dlaczego? Na to pytanie trudno znaleźć sensowną odpowiedź, bo roztrząsanie kwestii: co wypada, a co nie wypada, ma z logiką niewiele wspólnego.

Niezależnie od tego, czy zwierzenia Sierakowskiego wzbudzają niechęć, czy bardziej ciepłe uczucia, dystansując się od ekscytującego zagadnienia – jaką osobą w życiu prywatnym jest szef Krytyki Politycznej, uważam, że Sierakowski poruszył istotny temat, o którym warto porozmawiać szerzej, niż tylko w kontekście jego związku z Cvetą Dimitrovą.

Niewidzialni, niedoceniani pomocnicy istnieją. I są to głównie kobiety, które zostały wychowane do męskiego cienia. Dlaczego nie upomną się o swoje? Oczywiście dlatego, że nie wypada. Naprawdę łatwo sobie wyobrazić, jaką reakcję wywołałaby kobieta, która publicznie domagałaby się podziękowań za intelektualny wkład w pracę partnera. Po co w takim razie pomagają mężom, kochankom czy przyjaciołom? Moja odpowiedź zabrzmi prawdopodobnie kontrowersyjnie, ale odważę się twierdzić, że cześć z nich czerpie z takiej cichej, niewidocznej działalności satysfakcję.

Nasza patriarchalna kultura od wczesnego dzieciństwa ćwiczy kobiety do odczuwania dumy z męskich osiągnięć. Sukcesy męża są również sukcesami żony, natomiast w odwrotnej konfiguracji sprawa przedstawia się zupełnie inaczej.

Jedna z moich przyjaciółek jest profesorem na Akademii Medycznej. W czasie błyskotliwej kariery zdążyła wypromować kilka prac doktorskich. Wielokrotnie opowiadała mi o żonach doktorantów, które godzą się na przejęcie większości obowiązków związanych z wychowaniem dzieci, po to tylko, aby ułatwić mężom karierę akademicką. Natomiast dziewczyny, które próbują zająć się pracą naukową, najczęściej spotykają się z niechęcią i wrogim nastawieniem. Mężowie nie tylko nie uważają za stosowne odciążyć je z obowiązków domowych, ale wielokrotnie w najzupełniej jawny sposób okazują zazdrość. Sukces swoich partnerek odbierają jako własną porażkę.

Sławni mężczyźni zdecydowanie wolą przedstawiać żony czy kochanki jako oddane matki – opiekunki, względnie ładne, ale nieco przygłupie muzy, niż intelektualne partnerki. Od czasu do czasu któryś ze znanych panów bąknie przy okazji odbierania ważnej nagrody: „I jeszcze dziękuję mojej żonie”. A wszyscy zebrani wiedzą, że ma na myśli zmywanie, pranie brudnych gaci i gotowanie obiadów, do których to czynności wielcy artyści czy pisarze głowy przecież nie mają. Nikt też tej sprawy nie próbuje wyjaśniać ani doprecyzowywać.

Problem związany z publicznym wyrażaniem wdzięczności ma płeć. Co więcej stawia nie tylko kobiety, ale również mężczyzn pełniących rolę niewidzialnych pomocników w trudnej, niezręcznej sytuacji. Mój mąż Maciek od lat redaguje książki, które piszę, poświęca czas i energię na wynajdowanie tematów do moich felietonów, wspiera mnie przed publicznymi debatami. Przy każdej okazji starałam się więc podkreślać, jak bardzo mi pomaga. I tym samym stałam się szybko przedmiotem żartów ze strony znajomych: „Masz kompletnego świra na jego punkcie”, „Zupełnie ci odbiło”, „To głupie, weź się uspokój”. Gdy wspomniałam o Maćku w na gali z okazji przyznania nagrody Nike, w kuluarach podszedł do mnie kolega i powiedział, że zachowałam się zgodnie z patriarchalnym wzorcem. „Może to krępujące dla twojego męża, że tak o nim ciągle gadasz” – napomknął ktoś inny.

Chłopak jednej z moich koleżanek, która jest znaną polską artystką, rzucił pracę. Został kimś w rodzaju jej osobistego sekretarza i menadżera. Funkcja, którą dobrowolnie wybrał, wywołuje nieustane kpiące komentarze w gronie ich przyjaciół. Oczywiście gdyby to on był sławnym twórcą, a ona sekretarką, nikt nie widziałby w tej sytuacji nic zabawnego ani niestosownego.

W zeszłym roku wpisywałam do nowej książki podziękowania dla osób, które pomagały mi w jej redagowaniu. Jedna z przyjaciółek określiła to, co robię, jako „zabawne” i „bardzo amerykańskie”. Przez kilka lat pracowałam w Stanach i rzeczywiście do kwestii podziękowań przywiązywano tam sporą wagę. Pod każdą ważniejszą pracą znajdowała się część „acknowledgements”, a to, jakie nazwiska powinny w niej zostać uwzględnione, stanowiło przedmiot poważnych dyskusji. Amerykanie nie są wcale wrażliwsi ani lepiej od nas wychowani, tylko zdecydowanie bardziej praktyczni. Nie zadają sobie bez przerwy pytania o to, co wypada, rozmawiają wprost o wynagrodzeniu i formalizują kwestie związane z podziękowaniami. W ten sposób unikają wielu krępujących i przykrych incydentów, a jednocześnie do minimum ograniczają sferę dającą pole do nadużyć.

Sierakowski pisał o problemie znanym od lat. Znanym nie znaczy rozwiązanym i niewartym uwagi. Przemilczanych, odsuwanych w cień mężczyzn kobiet można naliczyć tysiące, wszędzie: w biznesie, nauce, sztuce czy dziennikarstwie, poczynając chociażby od żony Einsteina. Zdarzają się również mężczyźni pełniący podobną rolę, których praca nie tylko zostaje przemilczana, ale stanowi powód do wstydu i źródło poczucia upokorzenia.

Kwestia podziękowań za intelektualne wsparcie to w naszej kulturze niezwykle zawikłany, budzący  emocje problem. Trudno umieszczać nazwisko żony pod felietonem, esejem czy artykułem naukowym, gdy pełni ona  jedynie rolę redaktora, pomaga w wymyślaniu tytułu, ewentualnie zmienia początek jednego z akapitów. Oczywiście nie warto również zawracać sobie głowy oddzielnym wynagrodzeniem, skoro wszystkie pieniądze i tak trafiają na wspólne konto. Nikt nie przywiązuje do takich spraw wagi, jeśli zdarzają się sporadycznie: ot, zwykła międzypartnerska przysługa, drobiazg. Natomiast drobiazg powtórzony niezliczoną ilość razy zamienia się w ciężką, wymierną pracę, o której należy mówić i którą należy doceniać. Drwiąc, popadając w bezsensowne konwenanse i unikając zrytualizowanej formy, za pomocą której można wyrażać wdzięczność, wikłamy się w niezwykle trudną sytuację.

Nie wypada żądać ani nawet oczekiwać podziękowań, nie wypada również zbyt często dziękować. A jeśli ktoś przeprasza publicznie, że tego nie robił, zostaje natychmiast odsądzony od czci i wiary.

Sławek Sierakowski przyznał się do bolesnych zaniedbań w stosunku do swojej towarzyszki życiowej. Rozumiem, że w przeszłości nie zachował się pięknie, i wcale nie zamierzam go bronić. A jednak uważam, iż nie należy bagatelizować faktu, że właśnie za te zaniedbania publicznie przeprosił. Taki gest wymaga sporej odwagi. Otwiera też dyskusję, która mogłaby pójść w kierunku znacznie poważniejszym i bardziej produktywnym niż roztrząsanie prywatnych problemów Cvety Dimitrovej i jej byłego partnera.

Czytaj także:

Agnieszka Graff: Dlaczego nie napiszę tekstu o Cvecie Dimitrovej

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Malanowska
Kaja Malanowska
Pisarka
Z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois at Urbana-Champaign. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Zadebiutowała powieścią "Drobne szaleństwa dnia codziennego" (Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura. Autorka książek "Imigracje" i "Patrz na mnie Klaro!".
Zamknij