Tomasz Piątek

Biznes-płaczki

Dziwię się, że mnóstwo młodych ludzi, którzy są totalnie rąbani na kasę przez roszczeniowych pracodawców, odcina się od rzekomo „roszczeniowych” związkowców.

Jak już kiedyś mówiłem: lubię, kiedy pracodawcy płaczą. Lubię, kiedy ludzie, którzy głoszą samokowalizm (każdy jest kowalem swojego losu, życie to nieustanna walka, a słaby sam jest sobie winien), nagle zaczynają jęczeć, że jest im ciężko, i że chcą do mamy. Do takiej mamy, która ich obroni przed roszczeniowymi pracownikami i strasznym ciężarem podatków. A właściwie danin, bo tak lubią nazywać płatności podatkowe, ukazując nam się w roli pańszczyźnianego chłopka, którego uciska zły dziedzic Społeczny (jeszcze gorszy niż dziedzic Pruski).

Jest to tym bardziej śmieszne, że Polska ma jedne z najniższych stawek podatku dochodowego w Europie. Jak ktoś nie wierzy, to niech sobie zobaczy tutaj. Żadne podejrzane lewackie źródło, wręcz przeciwnie, sama prawicowa prawda. Serwis Platine.pl dla człowieka o dochodach wysokich i poglądach nieskazitelnie neoliberalnych, jeśli w ogóle jakichś. Do tego autor o ciekawym nazwisku Rynkiewicz (może to pseudonim) i tekst o mrożącym krew w żyłach tytule: „Europa to podatkowe piekło”. Rynkiewicz to klasyczny biznes-płaczek (specjalista od użalania się nad ciężkim losem przedsiębiorców), ale nawet on przyznaje, że Polska dla pracodawców jest niemal rajem. W Polsce górna stawka podatku dochodowego dla osób fizycznych wynosi 32 procent rocznych zarobków, a we Francji 34, w Belgii 40, we Włoszech 42, w Danii 51, a w Szwecji 50. Autor nie dodaje, że w tym podatkowym piekle ludziom żyje się o wiele lepiej niż w Polsce, a Szwecja w 2011 odnotowała rekordowy siedmioprocentowy wzrost gospodarczy (w warunkach globalnego kryzysu!). Nie dodaje tego z oczywistych przyczyn – gdyby dodał, toby go wylali. Ale oddajmy mu sprawiedliwość: przynajmniej zauważa, że w krajach europejskich o najniższych podatkach jakimś dziwnym trafem jest gigantyczna korupcja, totalny chaos lub tlący się konflikt zbrojny.

To teraz przejdźmy do drugiego motywu powtarzającego się w biznesowych jękach: roszczeniowi pracownicy i wysokie koszty pracy. Porównajmy sobie. Oto dane z 2012, znowu żadne lewackie źródło, tylko portal o nazwie jeszcze bardziej znamiennej niż w przypadku Rynkiewicza: Forsal.pl. Serwis o kasie dla ludzi z kasą. I kolejny biznes-płaczek Jędrzej Bielecki, który użala się nad Francją (biedna ona, bo tam ludzie za dużo zarabiają). Bielecki podaje takie liczby: płaca minimalna w Polsce 336 euro, w Portugalii (przy zbliżonej wydajności pracy) 565, Malta 679, Hiszpania 748, Słowenia 763, Wielka Brytania 1201, Francja 1398, Belgia 1443, Holandia 1446, Irlandia 1461, Luksemburg 1801. Autor próbuje udowodnić, że wysoka płaca minimalna przekłada się na bezrobocie, co nie bardzo mu się udaje, bo nawet zamieszczony przez niego wykres pokazuje, że są kraje z wysoką płacą minimalną i znikomym bezrobociem (np. Holandia i Luksemburg). A to straszne francuskie bezrobocie jest mniej więcej takie, jak w Polsce (10,9% do 10,7% w maju 2013). Bielecki na swoim wykresie podaje też, że w krajach skandynawskich nie ma urzędowej płacy minimalnej, ale nie wspomina, że są tam wysokie branżowe płace minimalne, wynegocjowane przez organizacje związkowe (rozwiązanie możliwe tylko w krajach wysokouzwiązkowionych).

Jak widać, mamy tu do czynienia z niezłym poziomem krętactwa.

Fakty wyraźnie pokazują, że Polska jest dla przedsiębiorców rajskim miejscem, ale mimo to pracodawcy i wynajęte przez nich biznes-płaczki nadal jojczą i domagają się obniżek, ulg, elastycznych pracowników etc. Zadam więc pytanie: kto tu jest roszczeniowy? Założę się, że gdybyśmy wprowadzili podatek dochodowy zero procent i płacę minimalną sto złotych, oni nadal by płakali, że socjalizm ich dusi. Już tak mają.

Ostatnio jojczenie wzmogło się jeszcze bardziej po tym, jak Kaczyński w Krynicy przedstawił parę obietnic o charakterze socjalnym (bardzo niewiarygodnych w jego wykonaniu, rzecz jasna), w rodzaju karnego podatku dla przedsiębiorców, którzy za mało płacą pracownikom. Oczywiście przedsiębiorcy zgromadzeni w Krynicy doskonale widzieli, że to pic na wodę i pokazówa dla mas, a po ewentualnym zwycięstwie Kaczor znowu ich dopieści Gilowską albo kimś takim. Ale mimo to byli oburzeni, że ktoś w ogóle ośmiela się o takich sprawach mówić. Po co rozzuchwalać hołotę? 

Dlatego media zawyły i to media z każdej strony. W ostatnim felietonie odniosłem się do absurdalnego tekstu biznes-płaczki Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z „Wyborczej”. Ale „Wyborcza” to pikuś w porównaniu z tym, jak zawrzało po prawej stronie. Jarosław-Polskęzbaw, ulubieniec prawicowych dziennikarzy, nagle stał się dla nich czarnym ludem. Gdy wybitny biznes-płaczek Piotr Gabryel z „Do Rzeczy” dowiedział, że Kaczyński chce podnieść górną stawkę podatku dochodowego do 39 procent i podnieść płacę minimalną, natychmiast wyprodukował całą serię tekstów żałosno-pociesznych. Cytuję:

„Płacę minimalną populistyczny rząd Tuska wywindował już ponad miarę”. No tak, to jest populizm i rozrzutność, pozwalać ludziom żyć za 1180 złotych miesięcznie na rękę. Przecież ten motłoch dałby radę i za 500 zł, na mirabelkach i szczawiu, że zacytuję innego klasyka.

„A skoro tak, to możemy zapomnieć o powrocie milionów Polaków, którzy uciekli z naszego kraju m.in. przed skutkami nadmiernego fiskalizmu”. To bardzo ciekawe, skoro uciekli do krajów, w których podatki są wyższe. Jak logika, to logika: powiedzmy też, że uciekli przed wygórowaną polską pensją minimalną.

„Musimy zapomnieć o znalezieniu pieniędzy na politykę prorodzinną… Możemy zapomnieć o wydolnej służbie zdrowia, edukacji, o dobrych drogach i szybkich kolejach…”. Kaczyński właśnie chce wziąć pieniądze na cele społeczne od najbogatszych podatników, a ten tutaj pisze, że jak Kaczyński weźmie te pieniądze na cele społeczne, to tych pieniędzy na cele społeczne nie będzie? WTF? Wreszcie nadchodzi wyjaśnienie: „Na to wszystko zabraknie pieniędzy wskutek niskiego tempa wzrostu”. Wyjaśnienie, które nic nie wyjaśnia. Bo znowu: WTF? Że niby wyższe podatki mają się przełożyć na niskie tempo wzrostu PKB? To jakim cudem Szwecja, która ma stawkę nie 32, nie 39, a 50, osiąga wysoki wzrost gospodarczy? 

A poza tym, jaki niby jest związek między wzrostem PKB, a służbą zdrowia, edukacją, drogami, kolejami, polityką prorodzinną i innymi celami społecznymi? Od ćwierć wieku nasze PKB rośnie i rośnie. Jest co najmniej dwa razy większe niż w ’89 roku. A służba zdrowia, edukacja, koleje, socjal – w coraz gorszej kondycji. Wzrost PKB wiąże się z poprawą socjalu tylko w jednym wypadku. Wtedy, gdy dochód wypracowany przez wzrost przeznacza się na tenże socjal, właśnie za pomocą odpowiednio wysokich podatków. Ale właśnie przed tym Gabryel broni się rękami i nogami.

Zostawmy jednak Gabryela. Jojczenie w mediach osiągnęło jeszcze wyższy poziom, kiedy związki zawodowe wyszły na ulice. „Rzepa” alarmuje: „Związkowcy kontra PKB”. Następny biznes-płaczek, główny ekonomista Invest-Banku Wiktor Wojciechowski mówi: „Związki spowodowałyby, że w szybkim tempie zrealizowałby się w Polsce scenariusz grecki”. Ciekawe stwierdzenie po tym, jak nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy (też mocno lewackie źródło) uznał, że w ostateczną otchłań wtrąciły Grecję właśnie cięcia socjalu i obniżenie płacy minimalnej o 25%. Jak takiego mają głównego ekonomistę w Invest-Banku, to ja z nimi w żaden biznes nie wejdę.

Przede wszystkim nie rozumiem jednak, dlaczego postulaty związkowców miałyby rozpieprzyć nam PKB, skoro – jak świadczy powojenne doświadczenie Zachodu – wzrost płac i wydatków na socjal przekłada się na wzrost popytu wewnętrznego, a ten z kolei przekłada się na wzrost gospodarczy. Jeżeli obawiamy się, że biedni ludzie, gdy dostaną trochę więcej pieniędzy, będą kupować głównie chińszczyznę, to dajmy im podwyżkę w bonach na produkty unijne (z polskimi włącznie, oczywiście: tylko na polskie dać nie możemy, bo musimy traktować unijne podmioty gospodarcze jak krajowe – przypuszczam jednak, że konsument z polskiej working-class spośród unijnych produktów często będzie wybierał polski, czy to ze względu na cenę, czy to ze względu na czynnik swojskości i przyzwyczajenia).

I zdumiewa mnie ten ganiący ton „Rzepy”, to dziwne założenie, że związkowcy powinni dbać o PKB, a gdy tego nie robią, to są złymi chłopcami. Nic dziwnego, że związkowców nie interesuje PKB, skoro rząd i parlament odrzuciły ich propozycję stałego wzrostu płacy minimalnej, proporcjonalnego do wzrostu PKB. Jeżeli pracownicy z PKB nie dostają nawet ochłapów, to nic dziwnego, że PKB mają gdzieś.

Całe to jojczenie biznes-płaczków budzi nieodpartą chęć, żeby zastosować pewien specyficzny wariant liberalnego darwinizmu społecznego.

Wariant szwedzki, o którym opowiadał mi z entuzjazmem słynny medialny ekonomista, profesor Witold Orłowski (też żaden lewak). Szwedzi zajęli mniej więcej takie stanowisko: Drogi Przedsiębiorco, chcesz się bawić w darwinowską dżunglę z innymi przedsiębiorcami? Bardzo dobrze, ale rób to tak, żeby pracownicy nie ucierpieli. Twój psi obowiązek płacić podatki i pracownicze ubezpieczenia. A jak nie dajesz rady, to znaczy, że nie jesteś wcale taka mocna darwinowska bestia, tylko cienki Bolek (powiedzmy: cienki Bjornek). Jak upadasz, to twój problem. I bardzo dobrze, bo twoją firmę albo twoich konsumentów przejmie ktoś bardziej sprawny. Nie ma przebacz, nie ma pomocy dla twojej firmy, kasa z twoich podatków idzie na twoich pracowników, którzy za sprawą twojej nieudolności stracili pracę. I w Nilsa Holgerssona ci się bawić, nie w przedsiębiorcę.

Dzięki takiej polityce biznes kwitnie i socjal kwitnie. Dziwię się, że Polacy, którzy przecież masowo jeżdżą na saksy do Skandynawii, nie uczą się od sąsiadów zza bajora. I dziwię się, że mnóstwo młodych ludzi, którzy są totalnie rąbani na kasę przez roszczeniowych pracodawców, odcina się od rzekomo „roszczeniowych” związkowców. Dziwię się, że mnóstwo młodych ludzi nadal wierzy biznes-płaczkom i domaga się jeszcze niższych podatków. W naiwnej wierze, że przedsiębiorca na pewno zainwestuje nadwyżkę kasy w swoją firmę, zwiększając PKB i zatrudnienie – zamiast wybrać bezpieczniejszą „inwestycję” w lokatę bankową lub o wiele bardziej lukratywną inwestycję w globalną spekulację finansową. Albo w jeszcze bardziej naiwnej wierze, że ten sam pazerny człowiek, który teraz rąbie mnie na kasę, jak tylko zarobi trochę więcej, to nagle podzieli się ze mną – zamiast kupić sobie nowego Mercedesa. 

www.tomaszpiatek.pl         

           

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij