Oleksij Radynski

Kolorowe rewolucje się skończyły

Włodzimierz Majakowski nawoływał kiedyś do nauczenia się rosyjskiego chociażby z tego powodu, że tym językiem posługiwał się Lenin. Czasy się zmieniły i dziś warto nauczyć się rosyjskiego chociażby po to, żeby przeczytać wywiad z niedoszłym rewolucjonistą Konstantinem Lebiediewem w gazecie „Kommiersant”.

Konstantin Lebiediew to lewicowy aktywista rosyjskiej opozycji, który przyznał się do „organizacji masowych zamieszek” za gruzińskie pieniądze w zeszłym roku w Rosji wspólnie z działaczami Frontu Lewicy. Dostał za to tylko 2,5 roku więzienia; inni oskarżeni za udział w „zamieszkach”, czyli brutalnie rozpędzonym przez policję wiecu 6 maja 2012, po zeznaniach Lebiediewa mogą dostać dużo więcej. Wypowiedzi Lebiediewa można uznać nie tylko za oznakę ostatecznego rozgromienia ruchu opozycyjnego w Rosji, ale też za symboliczny koniec epoki kolorowych rewolucji, która niemal dziesięć lat trwała na wschód od Schengen.

Monolog Lebiediewa można czytać jako streszczenie wspaniałej awanturniczej powieści, trochę w klimatach Wiktora Pielewina, trochę Eduarda Limonowa.

Kariera polityczna przyszłego opozycjonisty zaczyna się podczas rosyjskiego kryzysu finansowego 1998 roku, kiedy bankrutuje agencja reklamowa, gdzie zarabiał na życie. Były copywriter wstępuje do Rosyjskiej Robotniczej Partii Komunistycznej, a już po paru latach awansuje na pozycję sekretarza prasowego jednej z założonych na Kremlu putinowskich młodzieżówek.

Rzekomo celem Lebiediewa było „zdobycie kasy na rewolucję” – później zaprowadzi go to za kraty, a całą opozycję na margines życia społecznego. Lebiediew zarabia więc trochę pieniędzy, zwalnia się z pracy i jedzie do Kijowa, gdzie akurat wiruje pomarańczowa rewolucja.

W Kijowie rosyjski lewicowiec poznaje aktywistów z Gruzji, którzy dzielą się z ukraińskimi kolegami doświadczeniem ulicznej walki z reżimem. Wśród nich jest Giwi Targamadze, przewodniczący komitetu ds. obrony i bezpieczeństwa w parlamencie Gruzji. Zaczyna się wieloletnia współpraca, która między innymi polega na wspieraniu białoruskiej opozycji, a potem, po ustaleniu przyjacielskiej relacji pomiędzy reżimami Saakaszwilego i Łukaszenki – na informowaniu KGB o planach tejże opozycji.

To trochę tłumaczy, dlaczego właśnie w Mińsku doszło do spotkania Targamadze i Lebiediewa z działaczami rosyjskiego Frontu Lewicy. To na na tym spotkaniu rzekomo padła propozycja zorganizowania w Rosji serii zamieszek według gruzińskiego wzorca.

Kiedy tajne nagranie z tego spotkania wyemitowała rosyjska telewizja w swoim kolejnym propagandowym dokumencie, wyglądało to jak nieudany żart kremlowskich spindoktorów. Tajne spotkanie rosyjskiej lewicy z gruzińskim sponsorem w Mińsku? Czy nie dało się wymyślić lepszego miejsca na randkę? Zdaje się jednak, że gdyby działacze Frontu Lewicy nie zgodzili się na feralne spotkanie w Mińsku, rosyjska propaganda i tak poradziłaby sobie ze znalezieniem nie mniej absurdalnych dowodów na winę opozycji. Można byłoby na przykład sprzedać rosyjską wizytę studyjną Krytyki Politycznej jako próbę organizacji masowych zamieszek poprzez założenie lewicowego  pisma.

W wypowiedziach Lebiediewa można znaleźć dużo inspiracji dla dobrego szpiegowskiego thrillera. Na przykład jazda w samochodzie pijanego gruzińskiego ambasadora na Litwie do granicy z Białorusią, gdzie samochód kolejnego gruzińskiego ambasadora zabiera rewolucjonistów do Mińska. Nieważne, ile w tych wspomnieniach fikcji – obraz, jaki się wyłania, świetnie oddaje znaną wielu rzeczywistość ruchu społecznego, który staje przed pokusą wielkich pieniędzy.

„Inaczej tego się nie załatwia” – kilkakrotnie powtarza Lebiediew, tłumacząc się z ulegania tej pokusie. „Inaczej tego się nie załatwia, więc nie róbmy tego wcale” – taką lekcję, zdaniem Kremla, opozycja miałaby wyciągnąć ze sprawy Lebiediewa. A jednak wygląda na to, że rzeczywista lekcja dla opozycji będzie całkiem inna: „Skoro robimy cokolwiek, róbmy to inaczej”. Bez starania się o grubą kasę, bez sponsorów z zagranicy i pijanej jazdy w samochodzie ambasadora. Z budowaniem oddolnych wspólnot, które nie zależą od koniunktury na rynku politycznych technologii. 

Czytaj też: Paweł Pieniążek, Koniec opozycyjnej lewicy?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij