Cezary Michalski

Chwilowo żyjemy w globalnym faszyzmie

Międzynarodowe Stowarzyszenie Dziennikarzy Śledczych po sprawdzeniu otrzymanego z nieznanego źródła gigantycznego przecieku (2,5 miliona dokumentów finansowych) przekazało światowej opinii publicznej informacje dotyczące 130 tysięcy osób korzystających z rajów podatkowych. Przy tej okazji wielkość dochodów ulokowanych w rajach podatkowych oszacowano na sumę między 21 bilionami dolarów (PKB USA i Japonii łącznie) a 32 bilionami dolarów (prawie połowa całego światowego PKB).

Jeśli te dane są prawdziwe, okazuje się, że na obecnym etapie globalizacji nie żyjemy w liberalnej demokracji, państwie prawa, w minimalnej choćby gatunkowej równości uprawnień i szans. Nawet my, na Zachodzie i jego peryferiach, tak nie żyjemy. Na tym etapie globalizacji chwilowo („chwilowo”, jestem przecież postępowym optymistą) żyjemy wszyscy w ustroju faszystowskim. W ustroju, w którym istotna część globalnej elity uważa się za przedstawicieli innego, lepszego gatunku. A co więcej, posiada narzędzia, żeby sobie status nadludzi zapewnić.

I oczywiście to nie jest, jak zwykle, przepaść wyłącznie ekonomiczna. Tym bardziej, skoro podstawowa definicja człowieka podzielana dzisiaj przez neoliberalnych katolików i neoliberalnych ateistów to zwierzę ekonomiczne. Wobec tego mamy dwa gatunki tego ekonomicznego zwierzęcia. Nadludzi, którzy wycofali się z powszechnego systemu podatkowego, z powszechnego systemu redystrybucji, i podludzi, którzy w powszechnym systemie redystrybucji pozostają.

Są oczywiście – jak to wynika również z raportu Międzynarodowego Stowarzyszenie Dziennikarzy Śledczych – ludzie bogatsi, którzy nie przenieśli swoich pieniędzy i rezydencji fiskalnych do rajów podatkowych. I są ludzi z klasy średniej, którzy je tam przenieśli. Podejrzewam, że są też prawicowcy ideowi w stylu Tea Party, których tak naprawdę nie stać na przeniesienie się do rajów podatkowych, ale resztki swoich nędznych dochodów zużywają właśnie na to, żeby się tam dostać. Potem już nic im w kieszeni nie zostaje, ale przynajmniej czują się jak nadludzie. Statusowo. I z pozycji nadludzi wyzywają na forach internetowych „eurokołchoz” i inne „bolszewizmy” współczesne, które tak naprawdę nie są żadnymi „bolszewizmami”, ale resztkami socjaldemokracji, chadecji, a nawet tradycyjnego propaństwowego i prowspólnotowego konserwatyzmu.

Ale właśnie to statusowo-ekonomiczne zestrojenie, właśnie przynależność do dwóch różnych gatunków – opodatkowanych i nieopodatkowanych – stanowi o faszyzmie. A faszyzm staje się ustrojem dla świata dominującym, kiedy połowa światowego PKB zaczyna funkcjonować w faszystowskiej logice ścisłej, mniejszościowej elity nadludzi. Podczas kiedy Kościół o. Macieja Zięby, Kościół Opus Dei (niestety, walka „rodziny na swoim” z „nieprzydatnymi singlami” to dziś jego obowiązująca doktryna), prawica neokonserwatywna i neoliberalna, dziennikarze ekonomiczni z mediów finansowanych pieniędzmi nadludzi z rajów podatkowych – zgodnie uczą podludzi, że wszelkie próby zaglądania nadludziom do rajów podatkowych to „populizm”, ponieważ aby „racjonalnie” i „ekonomicznie” zapewnić sobie emerytury, musimy skończyć z równouprawnieniem i wymusić na każdej kobiecie urodzenie przynajmniej dziesięciorga dzieci. Aby zachować prawo do emerytury, musimy zatem mieć za jedno pokolenie na Ziemi 30 miliardów ludzi (to zniszczy naszą planetę w sposób bardziej pewny niż północnokoreański potencjał atomowy, ale czy to przeszkadza nadludziom robiącym wodę z mózgów podludziom?).

W rzeczywistości nawet i dwadzieścioro dzieci każdej zakwefionej kobiety z neofundamentalistycznej katolickiej, protestanckiej, żydowskiej czy muzułmańskiej „rodziny na swoim” nie pomoże globalnemu ZUS-owi, kiedy już nie 50 proc. ale 80 proc. światowych dochodów wąskiej elity rozwarstwiającej się szybko ludzkości nie będzie przechodziło przez powszechny system podatkowy, przez powszechny system redystrybucji. Przecież to jest proste. Tak proste, że trudno uwierzyć, iż niektórzy biskupi czy niektórzy dziennikarze ekonomiczni tego nie rozumieją. Zatem prawdopodobnie rozumieją, tyle że samemu marzą o rajach. Nie chrześcijańskich, nie muzułmańskich – o rajach podatkowych.

Kiedy UE uderzało w cypryjski raj podatkowy, kto stanął po stronie faszyzmu, a kto po stronie walki (choćby najbardziej ostrożnej, reformistycznej) z faszyzmem? Gdy rząd amerykański, niemiecki, francuski wymusiły na szwajcarskich bankach częściową choćby rezygnację z faszystowskich bankowych tajemnic (choćby na udokumentowany wniosek prokuratur), kto bredził o bolszewizmie eurokołchozu?

Kto założył z dumą brunate koszule nieopodatkowanej oligarchii gardzącej opodatkowanym plebsem? Kto powiedział, że ściganie – przypomnijmy, połowy już światowego PKB – ukrytej w rajach podatkowych „to tylko populizm nie mający nic wspólnego z rozwiązywaniem prawdziwych problemów ekonomicznych, czyli likwidowaniem państwa opiekuńczego i rodzeniem dzieci”? Podziały są jasne. Nie przebiegają wedle podziału „salon”–„antysalon”. Pokazują raczej wydrążenie i centroprawu, i centrolewu (w raju podatkowym umieścił swoje pieniądze także nadczłowiek będący skarbnikiem ostatniej kampanii wyborczej Francois Hollande’a). Zapanujmy nad faszyzmem pieniądza. Nie w imię bolszewizmu pieniądza. W imię demokratyczno-liberalnego państwa prawa, którego przetrwanie i skuteczność egzekwowania prawa są warunkiem przetrwania państwa opiekuńczego na jakimkolwiek poziomie. Czy to takie trudne do zrozumienia? A więc dlaczego, kiedy ktoś przedstawiający się jako „polski przedsiębiorca” wrzeszczy z dumą, że przeniesie się do raju podatkowego, a swoich pracowników będzie zatrudniał na czarno, to zarówno dziennikarze „antysalonu”, jak też „mainstreamu” subtelnie komentują: jakże ten głos jest krytyczny, ciekawy, jakże pięknie dowala Tuskowi (cyt. za „antysalon”) albo jakże pięknie dokłada Dudzie (cyt. za mieszczański mainstream).

Jest faszyzm i jest antyfaszyzm. Jest faszystowski język namaszczający nadludzi żyjących powyżej poziomu powszechnego opodatkowania i gardzący podludźmi, którzy płacą podatki według różnych skal. I są polityczne próby przeciwdziałania narastającemu rozwarstwieniu. Nadszedł czas, żeby się opowiedzieć. A właściwie jest jeszcze gorzej, czasu na to, żeby się opowiedzieć, pozostało niewiele. Im więcej pieniędzy w rajach podatkowych, tym większa siła paraliżująca wszelkie polityczne próby walki z globalnym faszyzmem. Przecież nawet ten przeciek do światowych mediów pochodzi z jakiejś spośród najpotężniejszych państwowych służb, która wobec potęgi zjednoczonych nadludzi nie czuje się już na tyle silna, żeby rozpocząć walkę z otwartą przyłbicą. Rzuciła zatem te materiały globalnej opinii publicznej z nadzieją, że wydarzy się coś, co pozwoli podjąć skuteczną walkę z globalnym faszyzmem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij