Hanna Gill-Piątek

Rok Korczaka w kraju pawiana

Egzekucja odbywa się zawsze przy zamkniętych drzwiach. Obojętnie, jak szybka była pogoń, jak silna obrona klamki. Dziś przynajmniej wiem za co. Kiedy kazał mi zrobić herbatę i przynieść sobie do dużego pokoju, ręka nerwowo wyskoczyła z linii i zniszczyła precyzyjny szlaczek pod pracą domową z polskiego. Poszłam od razu do kuchni, wzięłam szklankę, jego ulubioną, i złośliwie nasypałam do niej 3/4 fusów. Zalałam wrzątkiem, postawiłam na tacy. Nie zdążyłam uciec z mieszkania.

 

Zawsze odruchowo zamykam oczy. Sekundę później moja głowa po raz kolejny wybucha, zwykle z lewej strony. Mija chwila, zanim cokolwiek jestem w stanie potem usłyszeć. Na ogół to jego głos, czasem prośby matki, zawsze mniej słyszalne przez drzwi. Ostatnio po tym, kiedy spadł na nią magnetofon przy sprzątaniu, w ogóle odzywa się rzadziej. Nie może z takim okiem chodzić do pracy, a tylko ona pracuje na mnie i rocznego przyrodniego brata. Od miesięcy wraca późno, ma wdrożenie nowego patentu. Często sama jest zdenerwowana, a z czasów, kiedy jeszcze miała głowę do mody, została jej pokaźna kolekcja pasków na wewnętrznych drzwiach szafy. Te nitowane metalem jakoś dobrze układają jej się w ręku. Są dwa: czarny i jasnobrązowy. Dlatego po lekcjach wolę zostawać w szkole i chodzę na wszystkie możliwe kółka. Pani z biblioteki pozwala mi siedzieć aż do zamknięcia. Lubię książki przyrodnicze, szczególnie „Życie rodzinne zwierząt”, gdzie jest opisane, jak samiec pawiana obejmujący władzę w stadzie morduje potomstwo swojego poprzednika.

 

Z Krystyną siedzimy w tej samej ławce, ona jest zawsze najlepsza w polskim, ja w matematyce. Krysia jest drobniejsza i też nie lubi wf-u. Uczę ją, że sińce trzeba rozcierać, wtedy szybciej schodzą. Ona ma gorzej, bo jej tata jest profesorem geografii i często denerwują go studenci. Zdarza mu się skończyć dopiero, kiedy Krysia straci przytomność. Wcześniej mówi o niej różne rzeczy, szczególnie chętnie tę, że urodziła się nie wiadomo po co. Dwadzieścia lat później, kiedy Kryśka straci kolejną ciążę przez alkohol, sama powie mi to samo w słuchawkę. Na razie mamy większe problemy. Choć ja na wf-ie martwię się tylko wtedy, kiedy wcześniej w domu dostanę smyczą, bo ślady są długie i nabrzmiałe, nie do rozmasowania. Smycz ma podwójne zastosowanie, bo kiedy on wychodzi, biorę ją i z całej siły biję jego psa.

 

Trzy lata później wszystko już jest dobrze. Wydłubałyśmy z mamą z wykładziny w przedpokoju wszystkie kawałki szklanego kufla, który rozbiłam mu na głowie tego ostatniego dnia, kiedy wreszcie sforsował drzwi do mieszkania. Dawno zrosła się kostka, którą złamałam skacząc z pierwszego piętra, żeby wezwać milicję od sąsiadki w bloku obok, która tym razem otworzyła mi drzwi. Sprawa rozwodowa jest w toku, a my wreszcie mieszkamy sami. Choć dziś nocujemy rodzinę. Jutro jest wielki dzień, bo chór kościelny, w którym śpiewam, będzie towarzyszył papieżowi. Przez to dla najbliższych są wejściówki na dobre sektory. Ale dla mnie ci ludzie, których znam od urodzenia, nie są już najbliżsi, a raczej najdalsi. I tak już zostanie. Mam 13 lat i zaczynam rozumieć, że nie kiwnęli palcem, choć doskonale wiedzieli. Że odwodzili moją matkę od rozwodu, bo to wstyd. A poza tym wiadomo, każdy tak robi i właśnie dlatego dzieci wychodzą na ludzi. Niektórzy rodzice po prostu bywają bardziej nerwowi, ale przecież czasy są ciężkie i opanować się trudno. Następnego dnia papież mówi wiele o tradycji i świętości rodziny, szczególnie skupiając się na najmłodszych.

 

Ćwierć wieku od tamtej homilii żyję już w tak zwanej wolnej Polsce, gdzie właśnie kończymy obchody Roku Korczaka. Z tej okazji odbyło się wiele słusznych apeli, pięknych konferencji, a ściany szkół i bibliotek zdobią rysowane kredkami prace konkursowe z miłym panem w okularach, który kochał najmłodszych. Pogadaliśmy, utwierdziliśmy się w przekonaniu, uczciliśmy. Nie zmieniliśmy wiele, choć była dobra okazja. Formalnie od dwóch lat obowiązuje w Polsce zakaz bicia dzieci. I chyba za dobrze nie działa, skoro Minister Pracy i Polityki Społecznej i Rzecznik Praw Dziecka właśnie wołają na puszczy o mocniejszą pomoc samorządów w jego egzekwowaniu. Jakby od marszałków, prezydentów i wójtów zależała nasza polska mentalność. Bo bez jej zmiany każdy zakaz będzie martwą literą.

 

Szwecja wprowadziła prawo zakazujące jakiejkolwiek przemocy wobec dzieci już w 1979 roku i od razu zawierało ono również sankcje za niezgłoszenie przypadków maltretowania. Latami pracowano nad zmianą społecznego podejścia do tej kwestii. Z dobrymi efektami. U nas Marek Jurek, który z sejmowej trybuny afirmował lanie pasem, nie tylko kontynuuje karierę polityczną, ale ciągle cieszy się Orderem Odrodzenia Polski. Natomiast jedyną refleksją, jaką podejmuje nad tematem opinia publiczna, jest zbiorowa nagonka tabloidów na kolejnych rodziców, którzy nieco „przesadzili z wychowaniem”. odsyłając pociechę w ciężkim stanie do szpitala lub na tamten świat. Ale to są przecież potwory, bo na pewno nie my. Wśród naszych znajomych, w naszym środowisku, na naszym porządnym osiedlu coś takiego się nigdy nie zdarza. A przynajmniej staramy się nie słyszeć. W społecznej świadomości nadal nie istnieje logiczne continuum pomiędzy powszechnym przyzwoleniem na klapsy, a wieloletnimi torturami fizycznymi i psychicznymi, jakich doświadczają dzieci w wielu polskich domach. Nie zadaje się także pytania, na jakich ludzi potem wyrastają, z czym muszą sobie poradzić w dorosłości.

 

Podobno żyjemy już w cywilizowanym kraju, gdzie przestrzegane są prawa człowieka. I od ponad dwudziestu lat nie możemy sobie dać rady z określeniem, kogo za człowieka uważamy. Pomiędzy ubóstwianym przez prawicę zarodkiem a dorosłym obywatelem zieje wielka dziura, w której można pozwolić sobie na każde nadużycie, które nie skończy się śmiercią. W imię świętej tradycji, która wychowała polskie pokolenia. Przemoc ojczysta jest jak smycz, którą przekazuje się jak relikwię, kiedy tylko ofiary dorosną na tyle, żeby wejść w rolę oprawców własnych lub przybranych dzieci. Jest elementem stadnej tresury, falą, szkołą przetrwania, której od lat niezmiennie broni się w Polsce jak dziedzictwa narodowego, obojętnie na zapisy prawa. Można oczywiście leczyć jej skutki, zamiast przekazywać dalej, ale to już pozostaje w sferze prywatnej decyzji. A nie każdy ma na tyle dużo autorefleksji, środków i czasu, żeby latami naprawiać siebie na różnych kozetkach.

 

Nie mam wątpliwości, że prawny zakaz bicia dzieci nie zmienił w Polsce zbyt wiele przez dwa lata. Tak samo jak mijający właśnie Rok Korczaka. Ale też były to jasne sygnały, do jakich standardów dążymy. To drobne kroki w porównaniu do zniesienia niewolnictwa czy dopuszczenia kobiet do udziału w wyborach. Naprawdę jako ludzkość przechodziliśmy już większe zmiany. Problem w tym, że polski grajdoł uparcie ciąży bardziej ku modelowi stada pawianów niż cywilizowanego społeczeństwa. Osobiście nie mam pomysłu na jakiekolwiek rozwiązanie tej sytuacji, może oprócz powszechnego przebranżowienia połowy kraju na psychologów i przeprowadzenia na drugiej połowie gruntownej terapii. Rzadko kiedy wobec jakiegoś problemu czuję się tak bardzo bezsilna.

 

Mam 38 lat i słyszę krzyk z sąsiedniego okna. Znam go aż za dobrze. Moja głowa wybucha, tym razem wszystkimi naraz obrazami, których nie potrafię wyrzucić z pamięci. Odruchowo zamykam oczy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij