Kraj

Po co nam na marszach politycy z flagami

Czyli co my sami i same możemy jeszcze dla siebie (i Polski) zrobić.

Sobotni warszawski Marsz Godności w obronie praw kobiet był barwny i pełen mocnej energii (gratuluję organizatorkom dobrej roboty!), ale – jak na powagę sytuacji – niezbyt liczny. Doświadczenie z innych demonstracji dotyczących praw reprodukcyjnych kobiet podpowiada mi, że mogłoby być znacznie gorzej, ale to nie zmniejsza mojego wkurzenia i frustracji, bo przecież powinno być lepiej!

Przecież sytuacja nie jest tak samo zła, jak cztery czy sześć lat temu – jest znacznie bardziej dramatyczna. Od kiedy w zeszłym roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że lekarz odmawiający udzielenia pomocy kobiecie na podstawie klauzuli sumienia nie musi wskazać jej gdzie tę pomoc uzyska, zgniły „kompromis” aborcyjny stał się wspomnieniem, a wiele kobiet straciło realny dostęp do legalnego zabiegu przerwania ciąży. W ciągu kilku miesięcy możemy znaleźć się w kraju, w którym zmuszone do rodzenia będą kobiety zgwałcone czy noszące silnie upośledzone płody oraz kobiety chore, które donoszenie ciąży przypłacą życiem. Czy w niemal czterdziestomilionowym kraju ta perspektywa naprawdę porusza tylko kilka tysięcy osób? Czy polskie kobiety nie mają instynktu samozachowawczego, który powinien je teraz wyprowadzić na ulice? Z badań CBOS z 2012 roku wynika, że co czwarta Polka przynajmniej raz przerwała ciążę – jak to się stało, że te kobiety dały się tak skutecznie zakneblować i nie walczą o swoje prawa?

Marsz Godności był także protestem przeciwko wycofaniu się rządu z refundowania in vitro. Problem niepłodności dotyczy w Polsce około 15% par, czyli jakichś dwóch milionów ludzi. Dlaczego oni, którzy latami walczą o to, żeby mieć dziecko, nie wychodzą na ulicę, żeby wyrazić swoją niezgodę na to, że państwo odbiera obywatelom dostęp do tej metody leczenia, a w zamian proponuje praktyki znachorskie polecane przez takie autorytety medyczne jak hierarchowie Kościoła katolickiego?

Wiem, że większość czytających te słowa zna odpowiedzi na powyższe pytania równie dobrze jak ja, ale powtórzmy dla porządku jeszcze raz tę piekielną litanię – przyczyny bezradności, strachu przed walką o swoje prawa i niewiedzy Polek i Polaków to kryminalizacja aborcji, brak edukacji seksualnej w szkołach i lekcje religii katolickiej z programem niekontrolowanym przez MEN od przedszkola po maturę.

Wygląda na to, że w najbliższym czasie te przyczyny nie znikną, dlatego tym mocniej musimy skupić się na tym, co możemy zrobić my sami. Myślę, że nie obejdzie się bez przepracowania dwóch kluczowych spraw – jedną z nich jest solidarność, a drugą pokonanie wstrętu do polityków.

Pamiętacie świetny brytyjski film Dumni i wściekli? Ta fabuła oparta na prawdziwych wydarzeniach opowiadała właśnie o mocy sprawczej solidarności. Oto w 1984 roku grupka aktywistów LGBT z Londynu postanowiła pomóc finansowo walijskim górnikom, którzy protestowali przeciwko likwidującym ich miejsca pracy reformom brytyjskiej premier Margaret Thatcher. Aktywiści zebrali całkiem sporą sumę, a górnicy odwdzięczyli im się równie hojnie – marsz Gay Pride z 1985 roku, na który autobusami dowożono górniczych związkowców z transparentami, przeszedł do historii. Ten nieoczywisty sojusz przyniósł pozytywne skutki obydwu społecznościom. Strajk górników wsparły wtedy także kobiety i przedstawiciele mniejszości etnicznych.

A teraz wyobraźcie sobie na tegorocznej Manifie albo na Marszu Godności tłum górników z płonącymi oponami i transparentami: bronimy wolności kobiet! Wiem, trudno to sobie wyobrazić (choć warto wspomnieć, że na Manifach bywali już związkowcy z Sierpnia 80 bez płonących opon), ale problem w tym, że na obydwu demonstracjach nie było też wielu bardziej oczywistych sprzymierzeńców kobiet…

Kiedy tydzień przed Marszem Godności organizatorzy i gościnie trzydziestotysięcznej Parady Równości nawoływali do udziału w nim, bardzo się ucieszyłam. Nie należę do społeczności LGBTQIA, ale jestem jej aktywną sojuszniczką i udział w Paradzie uważam za swój obowiązek, bo nie mam wątpliwości, że nie ma prawdziwej demokracji, dopóki wszyscy nie są równi wobec prawa. Gest organizatorów Parady był cenny i oczywisty. Dlatego fakt, że tak niewielu jej uczestników wzięło sobie do serca nawoływanie do solidarności z kobietami, jest dla mnie przykry i nie napawa wiarą w zwycięstwo w walce o nasze i wasze prawa. Nie chcę, żeby to, co piszę, było odebrane jako atak na uczestników konkretnego wydarzenia, bo problem braku solidarności jest w Polsce bardziej ogólny.

Nie mogę zrozumieć, dlaczego na kobiecych manifestacjach nie ma zorganizowanych reprezentacji lekarzy–ginekologów, przecież to do nich trafiają ofiary podziemia aborcyjnego czy niewiedzy o chorobach przenoszonych drogą płciową, a także zdesperowane niepłodne pary. Dziwi mnie nieobecność policjantek i pracowniczek socjalnych, przecież to one znajdują martwe noworodki w beczkach, dzieci wyrzucane przez okno czy śmiertelnie maltretowane – i to one najlepiej wiedzą, że niektóre kobiety i niektórzy mężczyźni nie powinni mieć dzieci, powinni mieć za to dostęp do wiedzy jak uniknąć niechcianej ciąży. Z drugiej strony – chociaż cieszę się, że Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych oraz Związek Nauczycielstwa Polskiego od lat formalnie wspierają Manifę, to widzę, że bez względu na pogarszającą się sytuację kobiet nie przekłada się to na widoczne zwiększenie liczby uczestników tej demonstracji.

Jestem przekonana, że dopóki o prawa kobiet nie upomną się gremialnie różne organizacje zawodowo związane z polityką rodzinną, a także inne dyskryminowane środowiska, prezydentowi nie zadrży ręką, gdy wkrótce będzie podpisywał barbarzyńską ustawę drastycznie zaostrzającą zakaz aborcji.

Druga kwestia, o której wspomniałam, czyli pokonanie przez środowiska walczące o prawa kobiet wstrętu do polityków, wydaje mi się jeszcze istotniejsza – tym bardziej, że od jakiegoś czasu część osób z tych środowisk po prostu stało się polityczkami! A jednak Porozumienie Kobiet 8 Marca twardo trzyma się zasady: „Współpracujemy tylko z organizacjami pozarządowymi i grupami nieformalnymi oraz związkami zawodowymi, ale nie z partiami politycznymi”. Organizatorki Marszu Godności także piszą wprost: „Jesteśmy grupą zupełnie zwykłych kobiet, które uznały, że muszą wreszcie coś zrobić. Nie stoją za nami żadni politycy. […] Nie chcemy być narzędziem w rękach polityków. Żądamy, aby sprawy kobiet były debatą społeczną. Nie polityczną. Nie ideologiczną”. Na obydwu demonstracjach nie mogą pojawiać się flagi partyjne.

Ten dystans wobec polityków jest zrozumiały, ponieważ politycy wszystkich partii, które przez ostatnie dwadzieścia lat zasiadały w Parlamencie, albo aktywnie pracowali na rzecz ograniczania praw kobiet, albo bezczynnie patrzyli, jak robią to inni i redukowali te prawa do tzw. kwestii światopoglądowych, którymi nie warto się zajmować, bo „tylko odwracają uwagę od naprawdę ważnych spraw”. Rozumiem wściekłość kobiet na polityków i strach przed tym, że partyjne flagi zniechęcą kobiety nieidentyfikujące się z tą czy inną partią do działania.

Ale zła wiadomość jest taka: nie da się polepszyć sytuacji kobiet w Polsce z pominięciem polityków! Jeśli nie zapraszamy na nasze marsze polityków, to mamy mniej więcej zerowe szans na to, że oni zajmą się naszymi sprawami. Czy nasze szanse wzrosną istotnie, jeśli zaczniemy ich zapraszać? Nie wiem, ale innej drogi nie ma, ponieważ to właśnie politycy w naszym imieniu tworzą i zmieniają prawo. Ich publiczny i oficjalny udział w manifestacjach stanowi zobowiązanie – nie zapraszając ich, pozwalamy im go nie podejmować. Czy politycy przychodzą na demonstracje, żeby się lansować? Jasne, że tak – przecież potrzebują naszego poparcia. Nie dajmy im się wykorzystać, za to wykorzystujmy ich obecność. To oni są narzędziem w naszych rękach – to ich zadaniem jest dopilnowanie respektowania naszych praw. Dlatego zapraszajmy ich na każdą manifestację i na każdej pytajmy, co już zrobili w naszej sprawie i jakie będą ich następne kroki.

I jest także dobra wiadomość: część z nas stała się politykami i w ramach partii, w których działa, zamierza walczyć o nasze prawa. Partia Razem napisała Kartę Praw Reprodukcyjnych i zorganizowała demonstrację właściwie natychmiast po tym, kiedy ujawniono plany zaostrzenia prawa antyaborcyjnego, członkowie tej partii mówią o konieczności przestrzegania praw kobiet bez ogródek. W obronie praw kobiet zaktywizowali się Zieloni 2004, którzy razem z Inicjatywą Polską zbierają podpisy za liberalizacją prawa antyaborcyjnego. Z innej strony sceny politycznej przeciwko zaostrzeniu prawa stanowczo wypowiedziały się posłanki Nowoczesnej (część z nich wywodzi się z ruchów miejskich!). Na Paradzie Równości powiewały flagi wszystkich tych partii, a także KOD-u i innych ugrupowań. Porównanie liczby uczestników Parady (około trzydziestu tysięcy) i Marszu (około czterech tysięcy) oraz Manify (około tysiąca) pokazuje wyraźnie, że obecność tych wszystkich flag i sztandarów nie zniechęciła ludzi do udziału – wygląda na to, że wręcz przeciwnie. Społeczność LGBTQIA ma teraz kogo łapać za słowo.

Dlatego kiedy Dorota Wellman (którą szanuję i podziwiam za jej działalność na rzecz kobiet) w swoim przemówieniu podczas Marszu Godności mówiła: „Nie jesteśmy ani z PiS, ani z PO, ani z Razem, ani z KOD-em. Praw nie będzie dyktować ani polityk, ani Kościół. To my wiemy, co jest dla nas dobre”, kiwałam głową, ale po chwili pomyślałam: skoro nie namaszczamy żadnych konkretnych polityków do walki o to, co jest dla nas dobre, i nie skłaniamy ich do tej walki, stawiając przed tym wkurzonym tłumem, to jak nasze postulaty mają stać się ciałem?

Ożywienie społeczeństwa obywatelskiego, które rozkwita kolejnymi oddolnymi demonstracjami i marszami, daje nadzieję na przyszłość, ale dopóki pozostaniemy po prostu wkurzonymi obywatelkami i obywatelami, którzy po wspólnym marszu wracają do swoich spraw, wielbiciel rodeo z Żoliborza bez obaw będzie wydawał swoim podwładnym kolejne rozkazy ograniczające nasze prawa i działanie demokracji. Dopiero kiedy rowerzyści zaczną przychodzić na protesty matek niepełnosprawnych dzieci, frankowicze na protesty pielęgniarek, a bywalcy Parady Równości zaludnią Manifę; dopiero kiedy zażądamy obecności partii politycznych wraz z całym ich sztafażem na wszystkich tych demonstracjach, nie będzie można nas zignorować. Moim zdaniem, nie mamy innego wyjścia.

Czytaj też
Dunin: Może już pora, żeby powiedzieć, że aborcja czasami jest dobra

W naszej redakcji do do 25 lipca możecie składać podpisy pod projektem liberalizacji ustawy antyaborcyjnej!

Jak pisze Barbara Nowacka, pełnomocniczka Komitetu „Ratujmy Kobiety”, inicjatora projektu: Nie chcemy ustawy antyaborcyjnej autorstwa ePiSkopatu, która wprowadza drakońskie restrykcje wobec kobiet. Dlatego proponujemy rozwiązania podobne do tych, które obowiązują w większości cywilizowanych państw. Chcemy by to kobiety mogły decydować o swoim życiu i zdrowiu!Apelujemy do wszystkich o przyłączenie się do naszej akcji i pomoc w zbiórce podpisów pod naszym projektem ustawy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Diduszko-Zyglewska
Agata Diduszko-Zyglewska
Publicystka, radna Warszawy
Dziennikarka, działaczka społeczna, w 2018 roku wybrana na radną Warszawy. Współautorka mapy kościelnej pedofilii i raportu o tuszowaniu pedofilii przez polskich biskupów; autorka książki „Krucjata polska” i współautorka książki „Szwecja czyta. Polska czyta. Członkini zespołu Krytyki Politycznej i Rady Kongresu Kobiet. Autorka i prowadząca feministycznego programu satyrycznego „Przy Kawie o Sprawie”, nominowana do Okularów Równości 2019 Współpracuje z „Gazetą Wyborczą" i portalem Vogue.pl.
Zamknij