Film

Laboratorium lęku [Majmurek o filmie Sasnali]

Nowy film Anki i Wilhelma Sasnali wpisuje się w debatę na temat uchodźców.

Słońce, to słońce mnie oślepiło to trzeci pełny metraż Anki i Wilhelma Sasnali, potwierdzający ich pozycję, jako czołowych polskich twórców kina politycznie angażującego siebie i widza, choć formalnie odległego od estetyki, jaką automatycznie kojarzymy z „kinem społecznym” (realizm, przeźroczysta narracja, podporządkowany jej obraz). Ich pierwszy wspólny film, Z daleka widok jest piękny, podejmował temat nieprzepracowanego ludowego antysemityzmu i społecznej (nie)pamięci na temat postaw Polaków wobec Zagłady ich żydowskich sąsiadów. Huba krążyła wokół tematów macierzyństwa, pracy opiekuńczej i reprodukcyjnej, zmierzchu formy uspołecznienia opartej o wielkie zakłady przemysłowe, transformacji, kobiet w Polsce. Nowe dzieło, przybierając często gwałtowne, przepełnione agresją formy, wpisuje się w najbardziej bieżąco aktualny temat: debatę na temat uchodźców, jaka od ponad roku toczy się w Polsce.

Rasizm nasz codzienny

Punktem wyjścia dla filmu był Obcy Camus. Z francuskiej Afryki Północnej twórcy przenoszą akcję do współczesnej Polski. Na bałtyckiej plaży młody mężczyzna, Rafał Mularz (bardzo ciekawa kreacja Rafała Maćkowiaka), spotyka czarnoskórego mężczyznę. Staje z nim oko w oko, mężczyźni nie znają się, wszystko jeszcze może się między nimi wydarzyć. Spotkanie z obcym wymusza etyczną decyzję, stanięcie po określonej stronie. Rafała to przeraża, całe jego pokazane w filmie życie opiera się na uciekaniu od decyzji i zaangażowania. Lęk wywołuje agresję. Agresja uderzenie. Czarnoskóry mężczyzna ginie od ciosów Rafała.

Kim jest Rafał? Kimś, z kim widz tego filmu może się identyfikować. W Słońcu Sasnalowie po raz pierwszy opuszczają świat klas ludowych, kręcą film o współczesnej polskiej klasie średniej, o rzeczywistości, jaką znają, środowisku, w jakim funkcjonuje ich publiczność. Rafał pracuje za biurkiem przed komputerem, mieszka w dużym mieście, co dzień obsesyjnie uprawia jogging, stać go na wakacje i wyjścia na miasto. W tłumie widzów Słońca na dowolnym festiwalu niczym by się nie wyróżnił.

I to właśnie ta klasa średnia, dziś, w Polsce, okazuje się w Słońcu zainfekowana rasizmem, w dodatku roznosi dokoła tę chorobę. Jej przejawem jest nie tylko dramatyczny czyn Rafała. W świecie przedstawionym filmu, tak jak dzisiejszej Europie, toczy się dyskusja o uchodźcach, przybywających w Słońcu także do brzegu filmowej Polski. Rasistowskie fantazje i pełne ksenofobii lęki reprodukuje w filmie codzienny język bohaterów, niezobowiązująca scena towarzyskiego przyjęcia na plaży staje się okazją do wysypu pełnych uprzedzeń wobec obcych stereotypów. Gdy w drugiej części filmu Rafał staje przed sądem za mord, jaki popełnił, cały aparat sprawiedliwości wydaje się być pełen zrozumienia dla lęku, jaki wywołał w nim czarnoskóry przybysz. Niestety, na swoje nieszczęście, Rafał nie odegrał wymaganego przez społeczeństwo teatru żałoby przy okazji pogrzebu matki i to ostatnie przesądza o jego winie, a na pewno obciąża go moralnie w oczach sądu znacznie bardziej, niż zabójstwo.

Koszmar mówiony

W Słońcu Sasnalowie mówią najbardziej wprost ze swoich wszystkich dzieł. Nie uciekają w metaforę, parabolę. Ich dzieło obsadzone jest tu i teraz. Prokurator w trakcie procesu Rafała wprost powtarza argumenty, jakie polscy politycy podnosili przy okazji parlamentarnych debat na temat uchodźców w zeszłym roku.

Reżyserska para idzie w publicystyczną dosłowność i wychodzi z tego zabiegu co najmniej obronną ręką.

Tej publicystycznej doraźności służy forma filmu. To pierwsze dzieło Sasnali z tak wyraźną dramaturgiczną strukturą, jasną i łatwą do odtworzenia fabułą. Nieporównanie większą rolę, niż w poprzednich filmach pary, odgrywa dialog. O ile w Hubie były tylko dwie sceny dialogowe, to w Słońcu postaci ciągle rozmawiają. Dialog buduje charakterystykę świata przedstawionego i postaci, wiąże je z naszą rzeczywistością, z językiem gazet, politycznych debat, komentarzy wklejanych na internetowych forach.

A przy tym dialogowym scenom towarzyszą znane z poprzednich filmów pary zabiegi formalne. O ile dialog zakorzenia Słońce w aktualności, pewnie i przejrzyście prowadząc przy tym widza przez fabułę, to obraz trzymanej przez Wilhelma Sasnala kamery odrealnia świat przedstawiony, nadaje mu koszmarny, oniryczny wymiar. Zwróćcie uwagę na scenę przyjęcia na plaży: kamera skupia się na tyle głowy Maćkowiaka, cała reszta jest poza ostrością. W tle słyszymy banalny imprezowy small talk, przeplatany ze swobodnie wrzucanymi rasistowskimi fantazjami. Albo na scenę procesu, którego uczestnicy filmowani są w monstrualnych zbliżeniach – gdy mówią cały ekran zajmują usta. Te proste zabiegi problematyzują związek obrazu i dźwięku, odrzucając oczywistość filmowej reprezentacji zmuszają widza do pracy wyobraźni, do wzięcia współodpowiedzialności za całość świata przedstawionego, nie pozwalają na odbiorcze lenistwo. Słońce twórczo podejmuje w tym drogę wyznaczaną przez kino Grzegorza Królikiewicza, z jego koncepcją „demokratycznej inscenizacji filmowej”. U Królikiewicza to niewidoczna przestrzeń poza kadrem (sugerowana przez dźwięk, ruch między kadrem, a tym co poza jego obrzeżami) zmuszała widza do aktywnego odbioru, „domyślenia” sobie świata przedstawionego. U Sasnali do tego samego zmuszają gra z ostrością obrazu, czy zbliżeniami.

Obcy sobie

Formalną nowością w kinie Sasnali, kojarzonym do tej pory z naturalistyczną obserwacją, jest także scena wizyjna, obraz subiektywnej fantazji Rafała. Zanim zabija czarnoskórego obcego, wyobraża sobie, jak wyglądałoby jego życie, gdyby potraktował przybysza jak bliźniego. Gdyby przyjął go do swojego życia, miasta, mieszkania. Wizja ta daleka jest od sielanki. Bardzo szybko infekuje ją strach. Przybysz staje się źródłem zagrożenia, konfliktu, zagraża spokojowi życia Rafała, staje się konkurentem w walce o ograniczone zasoby.

Ale i świat Rafała, jaki ten próbuje uchronić przed „inwazją” obcego, jest daleki od sielanki. Rządzi nim lęk, tymczasowość, doraźność. Mieszkanie Rafała jest puste, pozbawione sprzętów, pamiątek, jakichkolwiek elementów nadających mu osobisty wymiar. Wygląda, jakby ktoś do niego właśnie się wprowadził. Praca mężczyzny także wydaje się wyalienowana i mechaniczna. Rafała nie wiążą żadne rodzinne więzi, nie ma żadnych szczególnych uczuć do umierającej matki, w relacji z kochanką więcej jest dystansu niż faktycznej intymności.

Rafał jest jednym z licznych przykładów depresyjnej osobowości współczesnej klasy średniej. Mimo relatywnego uprzywilejowania, ciągle młodego wieku i możliwości, jakie daje mu jego społeczna pozycja, wydaje się zdolny wyłącznie do w miarę efektywnego kontrolowania depresyjnych i lękowych symptomów. Do momentu aż tę ponurą równowagę zaburza przybycie obcego. Choć być może obcy zza morza obnaża tylko obcość Rafała wobec samego siebie.

Oglądając Słońce przypomina mi się zdanie Guy Deborda, iż mieszkańcy Trzeciego Świata nie wegetują w nędzy dlatego, by mieszkańcy pierwszego żyli w luksusach, ale dlatego, by na tle nędzy tych pierwszych, ci drudzy nie mogli dostrzec, w jakim tak naprawdę tkwią gównie.

Portretując współczesną klasę średnią Sasnale nie przeciwstawiają jej przy tym żadnych „chłopomańskich”, czy wspólnotowych fantazji. Ludowy, katolicki świat matki bohatera, z jego estetycznie pokracznym kościelnym rytuałem i parcianą homiletyką nie jest żadną odpowiedzią na jakąkolwiek z nędz życia bohatera.

Potrzebny głos

Słońce idealnie trafia w swój czas. Przedstawiane przez film problemy nabrzmiewają aktualnością i przemocą. Fantazmatyczny lęk przed nieobecnymi w Polsce uchodźcami zmienił polityczny układ i wprowadził do parlamentu skrajną prawicę. Zamiast uchodźców, których tu nie ma, ofiarami przemocy coraz bardziej masowo padają osoby o nieco mniej białym kolorze skóry. W szkołach dzieci wyzywają się od „uchodźców”.

Choć Słońce nie ma świeżości i nowości debiutu Sasnali, nie jest też dziełem tak estetycznie przytłaczająco totalnym jak Huba, to z tych wszystkich względów stanowi bardzo potrzebny głos, użyteczne laboratorium, gdzie publiczność będzie mogła spojrzeć w oczy swoim lękom i być może uda jej się zyskać wobec nich minimalną choćby podmiotowość.

UCHODZCY-pismo

 

**Dziennik Opinii nr 295/2016 (1495)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij