Film

„Wołyń”: Kino w wojnie pamięci

Film Smarzowskiego jest przestrogą przed tym, do czego prowadzić może nacjonalistyczna mobilizacja mas i narodowy szowinizm.

Film o rzezi wołyńskiej autorstwa Wojciecha Smarzowskiego gdyński festiwal zostawił na koniec. Oglądałem go ostatniego dnia pobytu w Gdyni o 9 rano, na pustej często o tej godzinie sali nie było ani jednego wolnego miejsca, dziennikarze, często zmuszeni do siedzenia na schodach, przez dwie i pół godziny niemo wpatrywali się w ekran. O filmie dyskutowano na długo przed jego powstaniem, oczekiwania są ogromne. Jest im w stanie sprostać? Mówiąc najkrócej: tak.

Skrwawiona ziemia

Smarzowski opowiada w swoim filmie nie tylko o samej rzezi wołyńskiej, dokumentuje całą krwawą, wojenną historię Kresów. Pokazuje je z punktu widzenia klas ludowych, jednej wołyńskiej wsi, a konkretnie zamieszkującej ją młodej dziewczyny, Zosi (świetna debiutantka Michalina Łabacz). Poznajemy ją w trakcie wesela jej siostry, wychodzącej za mąż za Ukraińca. Mistrzowsko wyreżyserowana, trwająca prawie pół godziny sekwencja wesela (przywodząca na myśl pierwszy akt Łowcy jeleni Michaela Cimino) otwiera film.

Na wesele zjeżdżają się Polacy i Ukraińcy, wódkę kupują od prowadzącego karczmę Żyda, ale w Wołyniu nie otrzymujemy wyidealizowanego obrazu „wielokulturowych Kresów”. Wspólna biesiada i zabawa – jak w Weselu – wydobywa na wierzch dzielące obie wspólnoty urazy, pretensje, zaszłości. Ukraińcy mówią o polskich kolonistach zabierających najlepszą ziemię, burzeniu cerkwi, polityce przymusowej polonizacji. W czasie wesela młodzi mężczyźni walczą ze sobą dla zabawy na cepy, leje się pierwsza krew – zapowiedź wydarzeń z przyszłości. Zosia spędza wesele z ukochanym chłopakiem, Ukraińcem. Rodzice nie godzą się jednak na ich ślub, wydają dziewczynę za polskiego sołtysa, starszego od niej, zamożnego gospodarza, Macieja Skibę (Arkadiusz Jakubik).

Podobnie jak w Róży jednym z podstawowych chwytów narracyjnych w Wołyniu jest elipsa. Po sekwencji wesela od razu widzimy Skibę na wojnie, jak po rozwiązaniu polskich oddziałów próbuje wrócić do domu. Jego rodzinna wioska jest sceną kolejnych inwazji, fal przemocy, jakich doświadczały te obszary po 1939 roku. Najpierw wkraczają Sowieci, potem Niemcy. Pierwsi wywożą na wschód niepewny element, drudzy mordują Żydów. Narastają jednocześnie polsko-ukraińskie napięcia i nacjonalistyczna mobilizacja ukraińskiej ludności. Jej efektem jest krwawa otchłań rzezi, w jaką wciąga nas ostatni akt filmu.

Rozciągnięty nad miarę, duszący, męczący, wedle konwencjonalnych kryteriów „położony” dramaturgicznie – narracja się rwie, traci wątek, całość zmienia się ciąg krwawych scen, swoisty montaż makabrycznych atrakcji, survivalowy horror, panoptikum surrealnej przemocy.

Ale może nie da się w kinie inaczej pokazać zagłady widzianej przez ofiary? Walcząca o życie jednostka, wrzucana w środek ludobójczej przemocy nie jest w stanie nadać jej sensu, rzeczywistość rozpada się jej na fragmenty. Pewnych traum nie da się przedstawić w porządku narracji, nie od razu.

Epicki rozmach, z jakim Smarzowski odmalowuje tu dzieje Wołynia stawia jego film wśród najważniejszych tekstów kultury prezentujących dzieje „skrwawionych ziem” – obszaru „między Hitlerem a Stalinem” najbardziej dotkniętego przez masową przemoc w okresie drugiej wojny światowej – czyli pracy Timothy’ego Snydera, We mgle i dokumentów Siergieja Łoźnicy, Łaskawych Littella.

Rachunek krzywd

A jednocześnie nie można sobie zadać pytania: czy ten film jest dziś potrzebny w tej części Europy? Czy inscenizując z przerażającą sugestywnością rzezie i traumy nie przyczynia się do historycznych wojen pamięci między zamieszkującymi je wspólnotami? Nie współtworzy mitu „zagłady polskich kresów”? Obrazy, jakie stawia nam przed oczami Smarzowski, działają na pierwotnym, fizjologicznym poziomie. Czy w odniesieniu do Wołynia nie potrzebujemy czegoś mniej sugestywnego, a bardziej intelektualnego? Kina nie angażującego emocjonalnie, ale pozwalającego zdystansować się od wzmacnianych przez przemysły polityki historycznej traum?

Gdy patrzyłem na przejmujące sceny Wołynia przypominał mi się bydgoski spektakl CBAPKA. Dokumentalny teatr, często przybierający formę wykładu, analizujący figury dyskursu na temat rzezi wołyńskiej, pokazujący narastanie wokół niej mitów i propagandowych klisz, ale też uczciwie mówiący o traumie. Najbardziej przekonujący fragment spektaklu to analiza obrazu trójki martwych dzieci przywiązanych drutem kolczastym do drzewa – rzekomo ofiar polskiej rzezi na Wołyniu. Autorzy spektaklu pokazują, że zdjęcie to przedstawia tak naprawdę ofiary dzieciobójczyni z centralnej Polski sprzed wojny, analizują mechanizm, za sprawą którego stało się ono „dowodem” w sprawie wołyńskiej.

W Wołyniu nie ma takich zabiegów dystansujących. Ale trzeba też oddać Smarzowskiemu, że stara się on ważyć racje i winy. Polska nie jest u niego niewinną ofiarą.

Polska nie jest u niego niewinną ofiarą.

Słyszymy o polityce forsownej polonizacji na Kresach (choć nie widzimy obrazów palenia cerkwi, czy przemocy państwa polskiego wobec Ukraińców), widzimy jak radykalizuje ona ukraińską ludność. Mamy obraz prawosławnego duchownego głoszącego religię nienawiści, powołującego się na ewangeliczną przypowieść o kąkolu i pszenicy, by zachęcać swoich wiernych do mordów na Polakach. Ale jest też drugi kapłan wschodniego obrządku, mówiący o konieczności współżycia ze sobą różnych narodów i przestrzegający przed nienawiścią. Widzimy Ukraińców, którzy w ostatniej chwili opuszczają siekierę, nie zadają ciosu, ratują znajomych Polaków. I działaczy Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, rozrywających końmi przybyłego do nich bez broni na pokojowe negocjacje oficera AK. Są też Polacy wydający Żydów Niemcom (jak i ci, ukrywający ich), widzimy jak w odpowiedzi na ukraiński terror Polacy sami mordują ukraińskich cywili.

Złowieszcza siła narodu

Co ma jednak wynikać z tego rachunku krzywd? Czy naprawdę warto go rozpamiętywać? Choć podchodziłem do Wołynia z wielkimi wątpliwościami, to uważam, że warto. Ten film jest dziś bardzo aktualny i potrzebny. Sprawnie pokazuje mechanizm nacjonalistycznej mobilizacji w całej jego złowieszczej sile. Pokazuje, jak groźny jest wcielony w ciało społeczne gniew i oparta na nim polityka, ucieleśniony resentyment, który po dekadach opresji ma się wreszcie szansę zemścić za swoje krzywdy.

Pierwsza myśl, jaka pojawia się, gdy już trochę ochłoniemy po seansie, to lekcja, jaką my wszyscy, zamieszkujący ten region świata, powinniśmy wyciągnąć z tego, co działo się na Wołyniu.

Musimy zrobić wszystko, by przez co najmniej 100 najbliższych lat nikt tu nie był gotowy ani ginąć, ani zabijać za takie abstrakcje jak „naród”, „język”, „granica”, „religia” itd.

W jakimś sensie wchodziliśmy z taką nadzieją w lata 90., gwarantować to miało dołączenie do europejskiego projektu, któremu udało się unieważnić kiedyś również skrwawioną granicę między Francją, a Niemcami.

Wołyń wchodzi do kin w momencie, gdy widzimy, jak marzenie to się chwieje i rozpada na naszych oczach. Toksyczny nacjonalizm, jaki w ludobójczej, ekstremalnej formie pokazuje Wołyń, odradza się w naszym regionie – Polsce, na Ukrainie, w Rosji – i nie tylko tu. Film ten jest bardzo aktualną, przerażającą przestrogą przed tym, do czego prowadzić może nacjonalistyczna mobilizacja mas, narodowy szowinizm, władanie fantazmatów.

Kto zawłaszczy Wołyń?

Czy jednocześnie film ten nie zostanie zawłaszczony przez wojny pamięci prowadzone przez nacjonalizmy, przed którymi przestrzega? Z wielkim niepokojem czekam na to, jak film Smarzowskiego przyjęty zostanie w Polsce, na Ukrainie, w Rosji.

W Polsce wojna o niego zaczęła się już na festiwalu w Gdyni. Jury pominęło go przy rozdziale najważniejszych nagród. Pojawiły się od razu głosy, że to dlatego, iż kojarzy się z PiS. Nie wiem, jaka była motywacja jury. Wiem, że mieliśmy w Gdyni w tym roku najlepszy konkurs odkąd tam jeżdżę. OpróczWołynia można było zobaczyć jeszcze trzy świetne filmy: Plac zabaw, Czerwonego pająka i nagrodzoną Złotymi Lwami Ostatnią rodzinę. Na pewno Wołyń zasługiwał na większe uznanie jury, ale konkurencję miał naprawdę potężną.

W odpowiedzi na ten werdykt prezes TVP Jacek Kurski wręczył filmowi swoją nagrodę. Nie zrobił tego na gali, ale w kuluarach Teatru Muzycznego, nawiązując do wydarzeń z 1977 roku, gdy dziennikarze filmowi przyznali na schodach teatru swoją nagrodę Andrzejowi Wajdzie za Człowieka z marmuru – filmowi faktycznie pominiętemu wtedy przez jury z przyczyn politycznych.

Historia powtórzyła się jako farsa.

„W Gdyni znów blokują niewygodne filmy” – miał mówić gest Kurskiego. Smarzowski nie odebrał od niego nagrody, powiedział, że przyjąłby, gdyby została wręczona na scenie. Sprawa nagrody jest na razie zawieszona, Kurski twierdzi, że umówił się z reżyserem na jej przekazanie już w Warszawie.

Cała ta akcja jest dość groteskowa, ale zwiastuje, co się będzie dalej działo z filmem Wołyń. Próby jego zawłaszczenia przez środowiska kresowiackie. Rolę jako odegra w sporze o politykę wobec Ukrainy. Swoje w wojnach pamięci, jakie będą się tu toczyć wokół tego obrazu, dodadzą pewnie Ukraińcy i Rosjanie. Dla pierwszych może być dowodem na antyukraińskie uprzedzenia w Polsce. Dla drugich przykładem, że pozostawione samym sobie, bez hegemonii Rosji, narody Europy Wschodniej, zaraz zaczną się wzajemnie wyrzynać. Wierzę, że film Smarzowskiego – z jego skomplikowaną wizją historii, przejmującą krytyką nacjonalistycznego szaleństwa – w długim okresie obroni się przed tymi próbami zawłaszczenia. Ale przy sporach, jakie się wokół tego będą toczyły, Ida i Pokłosie wydawać się nam będą dziełami niekontrowersyjnymi.

imperium-peryferii-borys-kagarlicki

 

**Dziennik Opinii nr 270/2016 (1470)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij