Czytaj dalej

Czytelnia Krytyki Politycznej (13)

Tove Jansson, Neil Gaiman i Krzysztof Varga – w Czytelni KP piszemy o książkach, które czytamy. Tych, które chcemy polecić lub przed którymi chcemy ostrzec.

Wojciech Albiński, Oświęcimki, Wydawnictwo Nisza 2014

Czujecie, jak stajecie się bohaterami? Ostatnio, jak telewizornię włączyć, to tłok kandydatów na bohaterów widać. Na forach bohaterowie w pełnej ofensywie. Walczą już wszędzie, na Zachodzie, na Wschodzie; bliższym, Bliskim i dalszym, ostatnio wojnę na Atlantyku, Trans-Atlantyk wypowiedzieli.

Też chciałem być bohaterem. Jak bawiliśmy się w wojnę, to za nic nie chciałem być Niemcem, czasami przez to wojna nie dochodziła do skutku. Koledzy wołali że jestem „zdrajca”. Teraz też jestem zdrajcą, nie po drodze mi z bohaterami.

I jak by tego było mało, zalęgły mi się w głowie Oświęcimki, to takie „niezwykle rzadkie zdrobnienia”.

Ostatnio zaatakowały w autobusie. Jeżdżę w takich porach, że przeważają małolaty do dziesiątego roku życia i starszaki po sześćdziesiątce, taki target Wielkiej Szpery. I wydawało mi się że jedziemy do Chełmna nad Nerem, a nie na plac Wolności.

Oświęcimki są zaraźliwe, zaraziłem się od Albińskiego. Pragnę was przestrzec, że to na własne życzenie na mózg nam padło. Przypuszczam że Albiński i ja czytaliśmy zdradzieckie książki. Nie, nie będzie bibliografii, sami musicie zdecydować.

Mam do siebie żal, jestem prawie pokolenie starszy od Wojtka, mogłem bardziej przycisnąć babcię, stryjów. Nie było pytań, nie było i odpowiedzi, i ja tak bardzo nie chciałem być Niemcem. Bo to chyba strasznie trudno zobaczyć Niemca w ojcu, w siostrze.

I dlatego Oświęcimki tak mnie irytują.

A teraz też mam problem, jak tu jechać na te roboty, zrywać szparagi, jak tam sami mordercy, choć nie wyglądają. Można sobie też powiedzieć: „To nie może być tak naprawdę, żeby to się działo. Co mnie to obchodzi. Chuj”. (Albiński, str. 67), „Była Żydówka, nie ma Żydówki” … (Pankowski)
Zawsze w te trzy kropki można wpisać: „Była Żydówka, nie ma Żydówki.” I chuj! Sąsiad. Ale jak pojawi się „Pustka ze szramą”, wcisną się w nią Oświęcimki.

Oświęcimki to nie jest książka dla bohaterów. Jak przeczytacie, to może was jakiś Niemiec w rodzinie zacznie prześladować. Nie mówcie o tym nikomu, jeszcze FBI śledztwo zrobi i jakąś kasę trzeba będzie płacić.

Waldemar Marzec, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Anna Bikont, My z Jedwabnego, Prószyński i S-ka 2004

Na okładce, w ramach niby-to-zachęty, pojawia się zdanie Wisławy Szymborskiej o tej książce: „Jest to najsmutniejsza książka, jaką czytałam”. Marketingowcy od lat przyzwyczaili nas do tego, że wszelkiego rodzaju etykietki na okładkach są niemal zupełnie wyprane ze znaczenia. Tutaj jednak jest dokładnie odwrotnie – smutek to tylko część tego, co czuje czytelnik, brnąc przez kolejne rozdziały książki, przez kolejne historie Żydów z Radziłowa, Wąsocza i – przede wszystkim – Jedwabnego. Trudno zaakceptować tak daleko idące okrucieństwo, trudno też wyobrazić sobie, co musiały czuć ofiary. A jeszcze ciężej przyjąć, że to przecież nie tylko odległa przeszłość, że – na inną skalę, innymi metodami – to dzieje się w Polsce wciąż. Choć nie płoną już stodoły, za to w niejednym miejscu płoną pióra, popędzane w produkcji coraz to gorszych słów.

Ale wartość tej pozycji to nie tylko dokładny, rzetelny opis i rekonstrukcja tego, co dokonało się na ziemiach wokół Łomży ponad 60 lat temu, ani nawet tego, jak reagują na te sprawy dzisiejsi Polacy. To też rekonstrukcja pewnego klimatu, panującego w Polsce już od końca lat 20. XX wieku, która każe nam przyjąć zupełnie nową perspektywę. Mnie osobiście już nigdy nie będzie tak bardzo szokowało śpiewanie przez niektóre opcje polityczne „Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie” kiedy wiem, że przed wojną w wielu kościołach śpiewano: „Przed Twe ołtarze zanosim błaganie / Od Żydów Polskę racz oczyścić, Panie”. A po wsiach towarzyszył temu konkurs (z nagrodami – kilogram żyta) dla konia, który kopnął Żyda.

Szymon Pytlik, Klub Krytyki Politycznej w Opolu


***

Jonathan Carroll, Kraina Chichów, przeł. Jolanta Kozak, Prószyński i S-ka 1994

Powiedzieć, że Kraina Chichów to dobra powieść, to nie powiedzieć nic. Dla niektórych jest wręcz kultowa. W końcu mamy do czynienia z książką o miłości do książek: ulubiona powieść głównego bohatera Krainy Chichów to… Kraina Chichów, tyle tylko, że autorstwa Marshalla France’a. Thomas Abbey postanawia napisać biografię pisarza (tego fikcyjnego) z pomocą poznanej w antykwariacie równie zawziętej fanki, w której od razu z wzajemnością się zakochuje. Udaje im się dotrzeć do Galen w stanie Missuori, niepokojącego i tajemniczego miasteczka, w którym dawno temu zaszył się już nieżyjący Marshall France. Carroll znakomicie kreuje nieznośną atmosferę mnożących się niezręczności, dziwactw i nieszczerej gościnności mieszkańców. Przy okazji w mistrzowski sposób bawi się uczuciami bohatera – Abbey, syn sławnego aktora, wiecznie zmęczony pytaniami o ojca, spotyka córkę swojego ulubionego pisarza i chcąc nie chcąc wpada w tę samą pułapkę, w jaką zazwyczaj wpadają jego rozmówcy, kiedy zbiera materiały do biografii France’a. A jest o co pytać – ukrywający się przed całym światem pisarz stworzył w Galen swój własny świat, a jego twórczość dosłownie go przeżyła.

Mimo całej sympatii czuję pewien niedosyt. Autor przez całą książkę zręcznie buduje napięcie, by w pewnym momencie przesadnie się rozpędzić i urwać opowieść. Z jednej strony jest pewnym sukcesem pisarza, gdy czytelnik nie chce, by książka się kończyła, z drugiej – czuję się rozczarowany pospiesznym, do bólu prościutkim finałem i epilogiem. Pewnie powinienem był przeczytać tę książkę jako nastolatek, kiedy tego typu fabularne rozwiązania chyba by mi nie przeszkadzały. Poza tym złośliwe, seksistowskie uwagi pierwszoosobowego narratora jeszcze kilka lat temu by mnie rozbawiły. Teraz jedynie psują całkiem niezłą zabawę.

Krzysztof Juruś, Klub Krytyki Politycznej w Krakowie


***

Neil Gaiman, Amerykańscy bogowie, przeł. Paulina Braiter-Ziemkiewicz, Wydawnictwo MAG 2002

Nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem, ale Amerykanie – żyjący w państwie o oświeceniowych korzeniach, w pewnym sensie pozbawionym historii sprzed nowożytności – nie mają klasycznie rozumianej mitologii. Amerykański sen okazał się kłamstwem, wielkie religie monoteistyczne tracą na autentyczności, a zyskują na radykalizmie. Przekorny Gaiman zaproponował w swojej powieści słodko-gorzki obraz mitologii w USA. Sprytnie przeniósł europejskie, azjatyckie i afrykańskie bóstwa na północnoamerykański grunt. Pogrążeni w spleenie, zrezygnowani, mimo pojedynczych sukcesów, bogowie i boginie w Stanach nierzadko prowadzą przykre i nudne życie, dalekie od wyobrażeń o nadludzkich istotach i o American Dream. Zwłaszcza, że pojawiły się nowe, technologiczne bóstwa. Rozpoczyna się walka o resztki godności.

Amerykańscy bogowie to wyśmienicie napisana książka. Erudycja i poczucie humoru Gaimana są naprawdę imponujące (jedno zdanie, a ile patriotycznego wzruszenia: dwoje bohaterów kłóci się, czy Rękopis znaleziony w Saragossie jest filmem hiszpańskim czy polskim). Nie wiem, czy wstydzić się, że nigdy wcześniej nie czytałem Gaimana, czy cieszyć się, że jeszcze tyle przede mną.

Jak każdy porządny lewak, miewam – mniej lub bardziej sensowne – antyamerykańskie humory. W trakcie lektury rozstałem się ze wszystkimi uprzedzeniami i mam ochotę jak najszybciej dostać się za Atlantyk i odwiedzić wszystkie miejsca, o których czytałem. Jeśli ktoś z was jakimś cudem jeszcze nie sięgnął po powieści Gaimana – niech zrobi to jak najszybciej.

Krzysztof Juruś, Klub Krytyki Politycznej w Krakowie


***

Tove Jansson, Wiadomość, przeł. Justyna Czechowska i Teresa Chłapowska, Wydawnictwo Marginesy 2015

Wiadomość, wydana w oryginale cztery lata przed śmiercią Tove Jansson, można traktować jako pożegnanie autorki z czytelnikami, literaturą, w końcu – z życiem. Charakter reminiscencyjny towarzyszy większości opowiadań wchodzących w skład zbioru mistrzowsko przetłumaczonego przez Justynę Czechowską, z niewielkim udziałem Teresy Chłapowskiej. Wrażliwość literacka i specyficzny ironiczny dystans do frazy, charakterystyczne dla Jansson, przypadną do gustu wszystkim tym, którzy zachwycają się Muminkami, choć wzbogacą ich wyobrażenie o pisarstwie fińskiej literatki o tę dozę autorefleksji, przemyśleń autotematycznych i wniosków, które są właściwe dla dojrzałej i świadomej swoich dokonań artystki. Artyst(k)a jest bowiem figurą nadrzędną całego zbioru opowiadań, które koncentrują się w znacznej części na świecie tworzenia, kreacji, recepcji i relacji między twórcą i odbiorcą. Niektóre utwory podejmują temat niemocy twórczej, niuansów pisania, malowania, rysowania, inne koncentrują się na zjawisku nieśmiertelności, ukazują paralele między tworzeniem sztuki a budowaniem życia. Osobną grupę utworów (choćby opowiadanie tytułowe czy Listy) można traktować jak manifest artystki, wypowiedź na temat stosunków między pisarką a czytelnikami. Siłą, z której bohaterki i bohaterowie opowiadań czerpią wszelką witalność i natchnienie, jest miłość, a ta ma u Jansson różne barwy, także gejowskie i lesbijskie, dzięki czemu Wiadomość z pewnością zapisze się złotymi zgłoskami w historii fińskiej literatury LGBT. Tove Jansson z właściwym sobie wyczuciem operuje symbolistycznymi i impresyjnymi środkami wyrazu, nie odbierając opowiadaniom tak typowego dla jej stylu refleksyjnego ascetyzmu.

Wiadomość to spójny i konsekwentny wyraz specyficznego splotu relacji międzyludzkich i tych, które łączą człowieka ze sztuką i procesem twórczym.

Przemysław Górecki


***

Kimberly McCreith, Zrozumieć Amelię, przeł. Robert Kędzierski, Czarna Owca 2015

Thriller psychologiczny. Taka gatunkowa literatura pisana przez kobiety interesuje mnie dużo bardziej niż romanse.

Piętnastoletnia Amelia, ładna i zdolna, skacze z dachu ekskluzywnej prywatnej szkoły. Jej matka szuka odpowiedzi na pytanie, co się naprawdę stało. Pod drodze będzie o samotnym macierzyństwie, relacji matki z córką, okrucieństwie dziewczynek (w świecie smartfonów, fb, tt itp.), lesbijskiej miłości, rywalizacji między kobietami. Mężczyźni jednak nie są w tym wszystkim bez winy, właściwie są pierwotną przyczyną rozmaitych nieszczęść. Najsympatyczniejsi są geje.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


***

Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie, Wydawnictwo W.A.B 2014

Po Księgach Jakubowych postanowiłam wziąć się za jakiś lekki kryminał na majóweczkę. Dzień przed wyjazdem koleżanka pożyczyła mi Miłoszewskiego. No i rzeczywiście: lekki (dawka smutnych wniosków o Polsce w normie), szybko się czyta, wciąga. Jednak mimo ładnej pogody czytając, czułam coraz silniejszy niesmak. Sposób, w jaki autor przedstawia postacie kobiece, jest po prostu żenujący. Nie znam się na kryminałach, ale przynajmniej Larsson już lata temu pokazał, że można inaczej.

Żony, przesłuchiwane oraz ekspedientki muszą być „cycate” lub bardzo brzydkie. Na myśl o tych pierwszych pan prokurator biegnie się onanizować do toalety, a te drugie wprawiają go w zakłopotanie. Właściwie każda postać kobieca jest definiowana przed cycki, dupę i ruchanie. Czy to pisał piętnastolatek? Testu Bechdel ta książka na pewno by nie przeszła.

A może wymaganie od XXI-wiecznej polskiej literatury, by prezentowała kobiety nie tylko przez pryzmat ich ciała, jest po prostu za wysokie? Ostatnio czytam głównie kobiety, więc może oczekuję zbyt wiele. Z drugiej strony, jeśli ktoś ma ambicję, by być bardziej współczesny niż Sienkiewicz oraz porywająco opisywać dzisiejszą Polskę, mógłby ponad połowę społeczeństwa traktować choć trochę poważniej.

A może niepotrzebnie czepiam się literatury popularnej dla młodych mężczyzn? OK, podobny niesmak czułam, czytając ostatnią książkę Jana Sowy, która raczej powinna mieć tytuł „Inna Rzeczpospolita jest mężczyzną”. Dlatego wracam do czytania książek pisanych przez kobiety. Są o wiele ciekawsze.

Martyna Dominiak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Zygmunt Miłoszewski, Ziarno prawdy, czyta Robert Jarociński, audiobook, Monodia Studio

Pamiętacie, co robiliście 16 kwietnia 2009 roku? A potraficie podać dzień, gdy po raz pierwszy usłyszeliście Nosowską wykonującą Zielono mi?

No więc prokurator Szacki usłyszał Nosowską śpiewającą teksty Osieckiej w kwietniu 2009 roku, w dodatku nie spodobało mu się, podobnie jak nie spodobali mu się narodowcy wykonujący antysemickie covery tradycyjnych melodii. Po poprzedniej przygodzie i rozpadzie małżeństwa trafił do Sandomierza, miejsca znanego ze statystowania w przygodach Ojca Mateusza. Niektórym miasto kojarzy się też z obrazem przedstawiającym rzekomy żydowski mord rytualny, wiszącym sobie w tamtejszej katedrze. Niedaleko stamtąd do Kielc, miejsca najsławniejszego powojennego pogromu.

Legenda o krwi, którą obraz de Prevota uosabia, dotąd budziła zainteresowanie nielicznych czytelników opasłego dzieła Joanny Tokarskiej-Bakir. Dzięki Miłoszewskiemu stała się kanwą kryminalnego dramatu osadzonego w małomiasteczkowej atmosferze scenerii popularnego serialu. Prokurator Szacki, ongiś warszawiak, dopiero uczy się prowincji, która jest dla niego terra incognita, a jego wrastanie w prowincjonalną atmosferę to historia sama w sobie, tak jak pogodzenie się z tym, że nie będzie się starzał ramię w ramię z osobą, z którą dzielił kilkanaście lat życia.

Cień legendy o krwi sprawia, że zagadka, którą rozwiązać ma Szacki, jest dużo bardziej dramatyczna niż problemy rozwiązywane przez polskiego odpowiednika Don Matteo. Brutalne mordy, które zakłócają spokój mieszkańców Sandomierza, zainscenizowane zostają zgodnie z fabułą fatalnego obrazu, a bohaterowie i czytelnicy zmierzyć się muszą z zagadką mechanizmu antysemickich mitów i stereotypów, które jeśli nawet nie zabijają w 2009 roku, to zabijały w 1947 – i nawet kryształowy Szacki nie ma problemów z przywołaniem antysemickich stereotypów i śmieje się z kawałów o Żydach. Tytułowe „ziarno prawdy” to przekonanie, że u źródeł każdego stereotypu znajduje się jakieś małe ziarno prawdy. Ale u podstaw mitu o mordzie rytualnym żadnego ziarna prawdy nie ma – rozumie w końcu Szacki i dzięki temu odkryciu rozwiązuje zagadkę i aresztuje mordercę. Czytelnik (lub słuchacz) spragniony rozwiązania i śledzący z zapartym tchem bondowską niemal akcję zmuszony jest do wspólnego z Szackim zastanowienia się nad naturą stereotypów, a obok legendy o krwi dostaje jeszcze wątek żołnierzy wyklętych, wiejskiego zabójstwa opisanego w reportażu Nie oświadczam się Wiesława Łuki i kawałek obrazu Polski Anno Domini 2009.

Iza Desperak, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi


***

Igor Ostachowicz, Zielona wyspa, Wydawnictwo W.A.B.

Oj, nie spodobała się ta książka recenzentom. Każdy by od razu chciał od doradcy politycznego Tuska polskiego House of Cards. A to? O czym to właściwie jest? Jakaś egocentryczna, introwertyczna i nieźle porąbana pani jedzie sobie na ekskluzywną bezludną wyspę i tam spotyka mało atrakcyjnego pana, którego niby się boi, ale od razu idzie z nim do łóżka… I jakoś dziwnie do siebie pasują, choć pan pozostaje tajemnicą. Ale jest w tej relacji coś fascynującego, chociażby pytanie, czemu ona go usypia, a później tatuuje mu coś na głowie. To absurdalne zachowanie, ale może w świecie niepewnych, ulotnych i niejasnych związków to jedyny sposób, żeby pozostawić ślad na zawsze? Mnóstwo w tym wszystkim agresji i autoagresji jako ostatecznego środka wejścia z kimś w relację. A wszystko kończy się krwawą jatką.

Autor nie dopatrzył pewnych szczegółów, nie zadbał o podtrzymywanie napięcia, zabrakło logiki i precyzji w rozwiązaniu. Ale te błędy można naprawić, np. w scenariuszu filmowym.

W roli reżysera widzę tu Romana Polańskiego. I klimatyczny psychothriller. Kiedy tak na to patrzę, to książka zaczyna mi się podobać.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii


***

Judyta Sierakowska, Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina, Wydawnictwo Helion 2014
Bogumił Luft, Rumun goni za happy endem, Czarne 2014

Mołdawia jest szalenie interesująca. Jednocześnie sportretowali ją młoda reporterka i były ambasador. Judyta Sierakowska pojechała do Gagauzji, wynajęła mieszkanie, uczyła dzieci języka polskiego, piła wino, poznawała ludzi. Jej opowieść o Mołdawii to bardzo bezpośrednia, pisana z perspektywy podróżniczej narracja, którą się albo pokocha, albo znienawidzi. Pokochają ją osoby lubiące nieformalny styl i niezbyt przepadające za popisami oratorskimi autorów starających się za wszelką cenę udowodnić, jak to się świetnie znają na rzeczy. Sierakowska jedzie do Mołdawii i uczy się Mołdawii, a my razem z nią. Nie polubią tej książki osoby wyczulone na paternalizm podróżników z pierwszego świata – niestety zdarza się, że autorka w najlepszej nawet wierze doradza, jak zbudować zagrodę dla świń ludziom, którzy od dziecka prowadzą wiejskie gospodarstwo. Mimo wszystko Mołdawia widziana oczyma Sierakowskiej, to Mołdawia intrygująca, malownicza i zachęcająca do odwiedzenia.

Mołdawia Bogusława Lufta to kraj blisko związany z Rumunią, książka w większości jest zresztą poświęcona właśnie Rumunii. Luft dużo pisze o historii i polityce. Mołdawianie, których spotyka, to mieszkańcy stolicy, przedstawiciele elit. Dlatego tę książkę warto przeczytać po lekturze Sierakowskiej – obie się dobrze uzupełniają.

Mimo że w jednym roku wyszły dwie opowieści o Mołdawii, mam wrażenie, że temat został ledwie liźnięty. Poznajemy trochę podstawowych faktów, ale nadal niemal nic nie dowiadujemy się o literaturze, kulturze, codzienności tego fascynującego kraju.

Agnieszka Wiśniewska, koordynatorka klubów KP


***

Krzysztof  Varga, Masakra, Wielka Litera 2015

Autor sam siebie najlepiej zrecenzował, więc skorzystam z cytatu:
„Gdyby bardziej się zdyscyplinował intelektualnie i strukturalnie oraz stylistycznie, to byłaby naprawdę niezłą literaturą ta logorea, jaką w swojej prozie uprawia. Nigdy nie będzie znakomity, nigdy nie otrze się o wybitność, choć nie napisze też, jak sądzę, książki zupełnie beznadziejnej. Nie zdobędzie też żadnych nagród, nie ma możliwości aby jego powieść osiągnęła status bestsellera…”

Bohater w ciągu alkoholowym snuje się po Warszawie, a właściwie po swoich własnych urojeniach, czyli wnętrzu.  No to powiedz kotku, co masz w środku. Pijaka heroizującego własne picie. Faceta, który idealizuje kobiety – mądre i silne – co pozwala mu być słabym, głupim i niewiernym. Nie jest z prawicy ani z lewicy, a nawet wie, że nieposiadanie żadnych poglądów też nie jest już modne – czyli sytuacja raczej beznadziejna. Pragnie może jakieś idei, ale jedyne, co ma, to zetlałe resztki patriotyczno-martyrologicznych mitów. Chciałby być kimś oraz być nikim i prowadzić zwykłe spokojne życie. Najlepiej na Saskiej Kępie z zakupami z drogich delikatesów. Boi się upływu czasu, a jego kariera należy do przeszłości.

Wszystko to trwa strasznie długo, niby śmiesznie, ale żałośnie. Nic, tylko się upić.

Kinga Dunin, Dziennik Opinii

Czytaj także:

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 1

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 2

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 3

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 4

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 5

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 6

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 7

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 8

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 9

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 10

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc 11

Czytelnia Krytyki Politycznej, odc. 12

**Dziennik Opinii nr 138/2015 (922)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij