Unia Europejska

Mason: Recepta na kryzys gospodarczy? Secesja!

Niektórzy woleliby się mierzyć z kłopotami bez scentralizowanego państwa, któremu już nie ufają.

Kataloński parlament właśnie zakazał homofobii, nakładając surowe kary na mowę nienawiści i wywołane nią przestępstwa przeciw lesbijkom i gejom. Posłowie urządzili owację na stojąco – chodziło jednak o coś więcej niż uczczenie nowego prawa. Klaskano na przekór konserwatywnym politykom stanowiącym większość w rządzie madryckim.

W ten sposób Barcelona uczyniła kolejny gest oporu wobec hiszpańskiego rządu centralnego. Jeszcze bardziej zamaszysty będzie miał miejsce w niedzielę 9 listopada, kiedy Katalończycy planują referendum niepodległościowe. Mimo że Sąd Najwyższy Hiszpanii zawiesił organizację referendum, a rząd centralny uznał je za nielegalne, nieoficjalne przygotowania trwają w całej Katalonii.

Tak jak w przypadku Szkocji, sprawa już dawno przekroczyła horyzont zwyczajnych dążeń nacjonalistycznych.

Ruchy niepodległościowe małych krajów napędza niepowodzenie wielkich krajów w radzeniu sobie z kryzysem gospodarczym.

Gdy politykę państwową krępuje trudny konsensus, a stare partie socjalistyczne niczego nie proponują, najsensowniejsze wydaje się skierowanie oporu na ścieżki separatyzmu i autonomii.

Patrząc wstecz na pół wieku kapitalizmu, jak zrobiła to w lipcu OECD, można przewidzieć schemat upadku krajów rozwiniętych: populacje się starzeją, istotnie obciążając finanse publiczne; nierówności się pogłębiają, spadają dochody do opodatkowania; w końcu państwa bankrutują, po drodze najprawdopodobniej wpadając w kryzys energetyczny. A jeśli nie upadają, to przynajmniej zamieniają się w miejsca smutne, biedne i nietolerancyjne.

Z pomocą przychodzą tu dwie strategie – jednak wielkie, przeżarte kryzysem państwa mogą żadnej nie sprostać. Po pierwsze, jak sugeruje OECD i wielu makroekonomistów, masowa migracja ze wsi do miast, aby przywrócić równowagę pomiędzy podatnikami i użytkownikami usług. Po drugie, potrzebny jest znaczny wzrost wydajności pracy, co zapewne wiąże się z konkretnymi programami innowacji w sektorze państwowym – idealnie byłoby, gdyby rozwiązano przy tym także problem energetyczny.

Takie spojrzenie na długotrwałe problemy rozwiniętych państw kapitalistycznych uwidacznia ekonomiczną logikę stojącą za tendencjami separatystycznymi w małych krajach. Duże państwa, owszem, są niezgrabne i ociężałe. Ale co więcej, elity polityczne w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii czy innych krajach rozwiniętych opowiadają się za takimi grupami interesów gospodarczych, którym nie w smak innowacyjność fundowana z budżetu państwa, wysoki odsetek imigrantów czy odnawialne źródła energii. Jeśli populacja małego kraju należącego do większej jednostki administracyjnej podejrzewa, że z pięćdziesięcioletniego okresu trudności ekonomicznych nigdy nie wyjdzie obronną ręką, może powziąć jedyny logiczny krok: starać się o niepodległość. Zarówno w Szkocji, jak i w Katalonii wyczuwałem przekonanie, że możliwą w przyszłości migracją ze wsi do miast woleliby zarządzać w niewielkim kraju o dużej spójności społecznej, niż w wielkim i chaotycznym.

Zbliżające się starcie Madrytu i Barcelony znacząco różni się od sytuacji szkockiej. W przeciwieństwie do Szkocji Katalonia ma zauważalny wkład podatkowy w utrzymanie państwa: w skali roku średnio 8 proc. PKB należącego do regionu w formie podatków zasila całą Hiszpanię. Dla przykładu w roku 2011 każdego Katalończyka kosztowało to blisko 2055 euro (madrycki rząd nieczęsto upublicznia te kwoty). Ostatnio prasa komentowała „zapalny” ruch Madrytu, który w budżecie na rok 2015 przyznał Katalonii najniższe od siedemnastu lat środki na inwestycje publiczne.

Gdyby doszło do secesji, a Katalonia przez chwilę nieoficjalnie kontynuowała korzystanie z euro, ani Europejski Bank Centralny, ani hiszpański skarb państwa nie miałyby zbyt dużej fiskalnej kontroli nad Barceloną. W każdym razie rządząca w Katalonii partia – nacjonalistyczna, centroprawicowa CiU [Convergència i Unió] – dokonała radykalnych cięć wydatków od kryzysu z 2008 roku. Katalończycy mówią o sobie „Niemcy Hiszpanii” i są przekonani, że mogliby się sami utrzymać.

Katalonia różni się od Szkocji także obecnością lewicy. Chociaż radykalna lewica szkocka miała istotny udział w kampanii przedreferendalnej, to w miejscowym parlamencie zajmuje tylko dwa miejsca Zielonych. Lewica katalońska jest nie tylko większa, ale też cieszy się obecnie dobrą passą.

W 2012 roku Republikańska Lewica Katalonii (ERC) triumfowała w wyborach do regionalnego parlamentu, zajmując drugie miejsce z 13 proc. głosów. Od maja sondaże wskazują na 23-proc. poparcie dla tej partii i zapowiadają zwycięstwo w kolejnych wyborach. ERC rządziła Katalonią w przededniu wojny domowej w Hiszpanii. Pomimo że ma orientację raczej lewicowo-socjaldemokratyczną, twardo usiłuje doprowadzić do konfrontacji z Madrytem, organizując referendum przy użyciu lokalnych służb publicznych, nawet jeśli rząd uważa to za niezgodne z prawem.

Lewica zyskała popularność nie tylko dzięki długotrwałemu kryzysowi, ale też skandalowi korupcyjnemu w CiU. Wieloletni polityk CiU Jordi Pujol przyznał, że ma fortunę ulokowaną na kontach zagranicą. Zaprzecza, że zdobył ją poprzez korupcję, o co oskarża go Madryt. Tak czy inaczej, uchyla się od płacenia podatków. Tymczasem dwóch z jego synów (jeden niedawno ustąpił z kierownictwa partii) także boryka się ze śledztwami dotyczącymi zagranicznych kont. Wyroków skazujących na razie nie wydano, zaś Pujol twierdzi, że to intryga Madrytu. Ale temperamentni Katalończycy, ci popierający secesję, coraz bardziej skłaniają się w stronę ERC.

Jeśli dojdzie do referendum, jego wynik nie będzie wiążący. Co więcej, można zadać dwa pytania: „czy chcecie być państwem?” i „czy chcecie niepodległości?”. Widać tu rozgrywki na politycznym boisku. Dodanie do konstytucyjnego kryzysu w Hiszpanii elementu rywalizacji prawicy i lewicy może zaowocować konfliktem społecznym.

Szkocja i Katalonia to pierwsze jaskółki dla całej Europy. Nieługo poznamy najświeższe dane liczbowe o wzroście gospodarczym w strefie euro, które zapewne wykażą stagnację albo powolny wzrost. Ekonomiści będą pomstować na Brukselę i Europejski Bank Centralny za to, że instytucje te nie potrafią upodobnić Europy do Wielkiej Brytanii i USA. Ale polityczny sprzeciw wobec wolnorynkowych reform cały czas rośnie.

We Francji skrajna prawica ma 25 proc. głosów. W zeszłym miesiącu w Niemczech przeciwna euro Alternatywa dla Niemiec (AfD) w dwóch wyborach regionalnych wreszcie osiągnęła wynik dwucyfrowy. Grecki rząd ma trudności z dokończeniem kadencji, a najbardziej licząca się europejska partia marksistowska, zwyciężczyni tamtejszych wyborów do Europarlamentu, z większością w jednej z największych jednostek administracyjnych, tylko czeka za kulisami, by wejść na scenę.

W Europie istnieją obecnie znaczne siły, które chcą odrzucić status quo. Skoro reprezentujący go politycy kontrolują wszystkie poziomy władzy, opozycja będzie zwyczajnie dążyć do konfrontacji na nowych polach, łącznie z nacjonalizmem partii lewicowych czy prawicowym entuzjazmem dla państwa opiekuńczego.

Globalny rynek papierów wartościowych pozwala zaledwie kilku wielkim państwom na zachowanie kontroli nad polityką przychodów i wydatków. Pokusa secesji, ucieczki ze strefy euro albo nawet Unii nie bez powodu wciąż jest silna. Kraje rozwinięte odzyskają dawną dynamikę tylko dzięki wielkiej zmianie. Jeśli wierzyć OECD i innym poważnym komentatorom, musi dojść do radykalnych zmian w podejściu do inwestowania, migracji, usług publicznych i innowacyjności. Znaczna część obywateli Katalonii i Szkocji wolałaby mierzyć się z tą sytuacją bez ingerencji scentralizowanego państwa, któremu już nie ufają.

Przeł. Aleksandra Paszkowska

Tekst ukazał się na stronach „The Guardian”/ Copyright Guardian News&Media (c) 2014

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij